Wpisz i kliknij enter

Kara-Lis Coverdale – Grafts

28 kwietnia ukazała się czwarta solowa płyta Kary-Lis Coverdale pt. Grafts, która – nawiązując do tytułu – zaszczepia w słuchaczu pragnienie długotrwałego obcowania z jej muzyką. I choć ma to pozytywne skutki jednocześnie czuć pewien niedosyt.
Kanadyjka, znana także pod pseudonimem K-LC, wydała do tej pory trzy albumy – A 480, Sirens i Aftertouches. Grafts jest jednak szczególny – to winylowy debiut artystki, która obok solowej kariery ma na koncie również współpracę z Timem Heckerem, How To Dress Well czy Lee Bannonem.

Powiem szczerze, że po przesłuchaniu Grafts od razu miałam ochotę napisać recenzję. Jedyny problem był taki, że moje odczucia zamykały się w hasłowych „doskonałe”, „piękne”, „obezwładniające”. Z drugiej strony czemu tak nie zacząć skoro to prawda?

Moim zdaniem Grafts to najlepsze – jak dotychczas – wydawnictwo Kary-Lis Coverdale. Choć nie lubię muzycznych porównań, w tym miejscu muszę sobie pozwolić na wyjątek. Gdyby w ciemno ktoś zapytał mnie z czym kojarzy mi się ta muzyka, to bez wahania odparłabym, że to surowa, zaakcentowana wyłącznie na pianino praca Steve’a Reicha. Muzykę S. Reicha i to co dostajemy na Grafts łączy minimalizm i spokój kolejno pojawiających się dźwięków, ich nienachalność i idealnie wymierzona ilość.

Porzucając jednak porównywanie, Grafts to dzieło oryginalne. A to za sprawą połączenia przez Coverdale akustycznego pianina z delikatną elektroniką, momentami ledwie słyszalną. Artystka postawiła na proste, czasem nawet ascetyczne formy, które subtelnie rozciągają przeznaczoną im przestrzeń muzyczną, oscylując gdzieś między minimalizmem, a ambientem. Skupiają uwagę na tym co teraźniejsze, odrywając słuchacza od wspomnień i myśli o przyszłości. Tak jakby Kara-Lis Coverdale chciała podkreślić, że tylko teraźniejszość jest ciekawa.

Unikam stwierdzenia, że Grafts to płyta melancholijna (choć w istocie tak jest) bo akurat w tym przypadku na niewiele się to zda. Pisząc zamiast tego, że to płyta rozluźniająca umysł, o wręcz medytacyjnych walorach, da wam to namiastkę tego, czego możecie się spodziewać w trakcie odsłuchu.

Moje krótkie i jednoznaczne pochwały muszę skończyć równie szybko jak je zaczęłam i to z dość prozaicznego powodu. Trzy utwory znajdujące się na Grafts tj. kolejno „2c”, „Flutter” i „Moments in Love” liczą łącznie raptem nieco ponad 22 minuty. To dla mnie zdecydowanie za krótko. „Moments in Love” skończyło się w chwili kiedy dopiero co się zrelaksowałam. Niczym pełne emocji opowiadanie bez zakończenia. Właśnie dlatego gdy wcześniej zachwycałam się płytą celowo nie użyłam słowa „wybitna”.

Nie chodzi jednak o sam czas a to, że słuchając Grafts czuć, że ta płyta miała większy potencjał. Potencjał, którego Kara-Lis Coverdale nie rozwinęła, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn. A może to po prostu swoisty prolog? Oby – Grafts niewątpliwie odsłania jeszcze szerzej możliwości talentu kanadyjskiej pianistki, kompozytorki i producentki. Z nadzieją czekam na więcej.

28.04.2017, Boomkat

Profil na Facebooku »
Boomkat »






Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy