Wpisz i kliknij enter

Alienacja jest największym wrogiem nas wszystkich – wywiad z FOQL

Justyna Banaszczyk, czyli FOQL. Tworzy nieoczywistą, wymykającą się schematom elektronikę i dba o to, aby za pomocą dźwięku wyprowadzać ludzi ze strefy komfortu.

Emilia Stachowska: W niektórych recenzjach pojawia się stwierdzenie, że twoja muzyka to „muzyka na burzliwe czasy” – co o tym sądzisz? Co może naprowadzać na takie skojarzenia?

Justyna Banaszczyk: Czasy niewątpliwie są burzliwe, tego jestem pewna. Jeśli moja muzyka w jakiś sposób odzwierciedla niepokój, w jakim przyszło nam wszystkim żyć i jest to czytelne również dla słuchaczy, tylko może mnie to cieszyć. To oznacza, że faktycznie w tych dźwiękach jest mocny energetyczny bagaż, który wyzwalam z siebie podczas komponowania. Mam taką teorię, że gdyby nie muzyka, już dawno bym w tym świecie oszalała. Tak zupełnie. Intensywne dźwięki to dla mnie jedyna droga, żeby totalnie nie ześwirować. Wiem, że ludzie nie chcą się nad tym zazwyczaj zastanawiać, mówią „po co się katujesz”, „po co o tym myślisz”, „trzeba jakoś żyć” i tak dalej, ale jakby się tak jednak nad tym zastanowić, sytuacja geopolityczna jest absolutnie przejebana.

Jaka jest zatem rola tych intensywnych dźwięków? Mają zagłuszać, odwracać uwagę?

Nie – wręcz przeciwnie. Mają zwracać uwagę na problemy, wybijać ludzi z kapitalistycznego kieratu, kazać im myśleć i wyprowadzać ze strefy komfortu.

W jaki sposób?

Na przykład przez to, że przemycając istotne treści w muzyce na tak zwany parkiet, do klubów, na imprezy i tak dalej, uda się być może niewielkiemu procentowi osób pootwierać głowy, porozmawiać z nimi, stworzyć jakąś społeczność, bezpieczną przestrzeń. Alienacja jest największym wrogiem nas wszystkich. Tu akurat pomaga trochę to, że jestem kobietą. W Polsce to jest jednak nadal bardzo rzadkie, żeby babka serwowała na scenie dość surowe elektroniczne kanonady przez dwie godziny, a nie jakieś słodkie hałsy (ludzie zazwyczaj spodziewają się tego drugiego).

Nawiązując do wątku kobiet – niektórzy uważają, że w polskiej elektronice jest ich sporo, inni natomiast, że nadal za mało. Jakie jest twoje zdanie na ten temat?

Moje zdanie jest takie, że jest ich tragicznie mało. Ostatnio przygotowywałam podcast dla radia LYL i bardzo chciałam zaprezentować jak najwięcej artystek z Polski. Nie było to łatwe. Jest ich niewiele, a co więcej – rzadko eksperymentują. Mnie niestety – tak jak już wspomniałam – w ogóle nie interesuje sterylny klubowy hałsik.

W jednym z wywiadów wspominałaś, że taka sytuacja może być spowodowana brakami w edukacji.

Tak. Totalny brak edukacji. Nie chcę nawet wspominać o tym, jak muzyka i w ogóle sztuka traktowana jest w programie szkolnym. Ale również na polu działań pozarządowych jest marnie. Jedyna inicjatywa skierowana do młodych dziewcząt jaka przychodzi mi do głowy, to „Emancypacja DźwiękiemDJ Morgiany. Miałam przyjemność brać udział w finale tej akcji i prawie się popłakałam ze szczęścia, kiedy zobaczyłam jak bardzo wkręcone na przykład w DJowanie są dziewczynki z technikum, które nigdy wcześniej nie miały z czymś takim do czynienia. Czemu takie inicjatywy nie są dofinansowane? Czy to już kwalifikuje się do worka gender i zaburzania naturalnych, uświęconych boską ręką ról społecznych? Nie rozumiem tego. Również z tego powodu powstało Oramics, a także na fali kretyńskich wypowiedzi przeróżnych producentów na temat predyspozycji kobiet, ich mniejszego talentu, braku gustu. Coś jest chyba jednak na rzeczy.

DJ Morgiana, czyli Karolina Karnacewicz i działający wraz z nią w Za Duszno Piotr Tkacz mocno skupiają się na tych wątkach edukacyjnych i kulturotwórczych w muzyce. Co sądzisz o takim kontekstowym odbieraniu dźwięków?

Sądzę, że jest to bardzo istotne narzędzie społecznej zmiany, szczególnie w kontekście lokalnych społeczności. Lokalne inicjatywy oddolne to jedyne w co wierzę. Dlatego tak istotne i ważne są te wszystkie kasetowe labele i małe inicjatywy. To one mają wymiar kulturotwórczy, chęć ich prowadzenia wynika z potrzeby serca, a nie koniunkturalizmu.

Do kaset za moment wrócimy, ale chciałabym rozwinąć jeszcze kilka wątków, które poruszyłaś. Powiedziałaś, że dźwiękiem starasz się zbudować społeczność. Wiem, że polscy producenci potrafią oddolnie się zrzeszać, łączyć siły, o czym świadczy na przykład Trzecia Fala. Czy uważasz jednak, że jest coś poza pasją tworzenia, co charakteryzuje taką społeczność?

Tak, pewne specyficzne podejście do życia, powiedziałabym na peryferiach kapitalizmu. Moi znajomi to ludzie wychowani zazwyczaj w latach 90, od małego karmieni hura optymistyczną papką i bajeczką o końcu historii, o tym że już wszystko będzie super. Wiesz – nie jest ważne jakie masz zaplecze, jeśli się postarasz, to osiągniesz sukces. A jak nie osiągniesz, to Twoja wina. Po prostu już się na to nie nabieramy. Nie chcemy iść tą drogą i nie damy się tak łatwo oszukać. Wydaje mi się, że to, czego szukamy w sztuce i środki jakich używamy, są tego dobrym odzwierciedleniem. Po prostu to już naprawdę nie ma znaczenia, ile osób będzie śmiać się z naszych hipsterskich kaset. Dla nas są one ważne.

Jakie znaczenie mają w takim razie te kasety? Wchodzi tutaj w grę aspekt sentymentalny?

Nie, zupełnie nie. To jest po prostu nośnik, który jest nośnikiem jak każdy inny. Po prostu niektórzy jarają się właśnie nim. Pewnie gdyby kogoś było stać, tłoczyłoby się winyle. Kaseta dobrze brzmi jeśli ją dobrze nagrasz, pięknie wygląda jeśli ją dobrze zaprojektujesz i musisz włożyć trochę wysiłku w to, żeby jej posłuchać. Istnieje też drobne prawdopodobieństwo, że kilka kaset przetrwa nadchodzącą zagładę nuklearną. [śmiech] Mp3 nie mają szans na przetrwanie. Kiedyś będzie jakiś wybuch na Słońcu albo coś i internet zniknie w piętnaście sekund. A my będziemy mieć czego słuchać. [śmiech]

W niektórych recenzjach twoich wydawnictw pojawia się określenie „techno i ambient w wersji lo-fi”. Utarło się przekonanie, że kasety też mają sporo wspólnego z lo-fi. Jak się do tego odniesiesz?

Po pierwsze, ja wcale nie sądzę, żebym grała techno. Nie wiem też skąd wziął się ten ambient, nie potrafię chyba wskazać ani jednego ambientowego utworu swojego autorstwa. Wiesz, recenzenci czasami piszą takie rzeczy, że naprawdę trudno się do tego odnieść. Jakby słuchali zupełnie innej płyty. Mają do tego prawo i jest to całkiem zabawne, trudno mi się jednak wypowiadać na ten temat.

A co z tym lo-fi? Taka estetyka jest ci bliska, czy to kolejny ślepy zaułek?

Bardziej powiedziałabym, że lubię surową produkcję, jak to się mówi: „raw sound”. Nie jest to chyba jednak tym samym, co lo-fi. Kto by się w tym jednak połapał. Nie jestem biegła w gatunkowizmie.

Znalazłam takie zestawienie: surowa muzyka, surowa Łódź. Co ciekawe, odnosi się to zarówno do elektroniki, jak i zimnej fali, post-punka. Jak to jest z tą Łodzią?

Teraz nie wiem, bo od pięciu lat w niej nie mieszkam, wolę się więc nie wypowiadać. Kiedy dorastałam, miała na mnie niewątpliwie duży wpływ. Specyficzne miejsce o bardzo ciężkim klimacie. Trzeba mieć mocne nerwy i naprawdę dużo samozaparcia, żeby tam działać. Ja niestety nie miałam na tyle motywacji. Wolałam stworzyć jak najlepsze warunki do swoich działań. Własnymi siłami udało mi się zbudować swoje własne studio. Gdybym została w Łodzi, pewnie byłoby to niemożliwe ze względów ekonomicznych. Niestety nie mam ani jednego bogatego wujka w Kanadzie. [śmiech]

Co pomaga stworzyć te najlepsze warunki? Które miejsce sprzyja?

Takie, w którym masz możliwość zarobienia pieniędzy, żeby to studio zbudować. Niestety jest to aż tak brutalnie proste. Ja ostatnie lata zagryzałam zęby, spędzając czas w miejscach, w których nie za bardzo chciałam być i zajmując się rzeczami, którymi nie chciałam się zajmować. Tylko po to, by osiągnąć postawiony cel. Oczywiście przez cały czas nagrywałam, wydawałam, grałam koncerty. Wydarzyło się milion rzeczy. Ostatnio rzuciłam pracę, bo poczułam, że ten cel został osiągnięty. Nie wiem za bardzo jak to się dalej potoczy, ale mam silne przekonanie, że muszę się teraz skoncentrować na nagrywaniu. To jest dla mnie najważniejsza obsesja.

W recenzjach twojego ostatniego wydawnictwa pojawiają się stwierdzenia, że to „zaskakujący zwrot w twórczości”. Zgadzasz się z tym? Zwrot w jakim kierunku?

Chyba najbardziej zaskakujące jest to, że nie wiadomo w jakim. To jest płyta dosyć mocno rozstrzelona gatunkowo. W zasadzie nie wiem, jaki to jest gatunek muzyki. Nie mam przekonania, że musi być jakikolwiek.

Wróćmy na moment do tematu kaset. Wydajesz nie tylko w polskich labelach. Zauważasz jakąś różnicę między scenami, społecznościami, sposobem działania?

W Holandii przede wszystkim jest tego wszystkiego więcej – więcej wydawców, więcej publiczności, imprez, festiwali. Dłuższa jest też sama historia muzyki elektronicznej. W Polsce ludzie nie mieli dostępu do syntezatorów, kiedy tam kwitła DIY synth scena już w późnych latach 70. Nie ma w zasadzie porównania. Ale nie mówię tego po to, by deprecjonować polską scenę. Historia potoczyła się tak, a nie inaczej i to nie nasza wina. Dlatego robimy scenę teraz. I na tym się należy skupić. Jeśli chodzi o samo wydawanie, różnica podstawowa jest taka, że tam wydaje się muzykę na płytach winylowych. Tutaj nikogo na to nie stać. No, bardzo niewiele osób. Ale kasety też są bardzo popularne. Wielu dystrybutorów niezależnej muzyki w ogóle nie sprzedaje CD – tylko kasety i winyle.

A jak ci się współpracuje z Always Human Tapes?

Bardzo dobrze. Otwarta ekipa. Wydawanie polega na wspólnej burzy mózgów. Oni robią to samo co my tutaj i to się czuje.

Nawiązując do twoich słów „Dlatego robimy scenę teraz. I na tym się należy skupić” – jak scharakteryzowałabyś tę scenę?

Nie da się jej scharakteryzować jednym zdaniem, czy słowem-kluczem. To wiele środowisk, w różnych miastach, których ścieżki czasem się przecinają, a czasami wcale. Ja jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak to się wszystko rozwinęło w perspektywie ostatnich pięciu, sześciu lat. Jest tak dużo świetnej polskiej muzyki, że naprawdę nie mamy się czego wstydzić. Wręcz przeciwnie. Jedyne, co mogę polecić, to nieustająca eksploracja – tak żeby potem nie żałować, że można było uczestniczyć w czymś wyjątkowym, ale się to przegapiło z lenistwa, czy ze strachu. Polecam też odsłuch audycji, którą przygotowałam dla LYL. Może to być dobrym wprowadzeniem dla osób, które nic nie wiedzą na temat polskiej sceny.

Pozostając w temacie rekomendacji i zmierzając do końca rozmowy: czego ostatnio słuchasz? Co poleciłabyś naszym czytelnikom?

Ostatnio katuję solową płytę Piernikowskiego, Poly Chain, wydawnictwa DYMu z Gorzowa, ostatnią taśmę Macieja Maciągowskiego, album Lutto Lento… A z zagranicznych rzeczy – najnowszy album Karen Gwyer, Pan Daijing, Beau Wanzera, Broken English Club… Za dużo, by wszystko wymienić. No i oczywiście totalnie odjechaną płytę Brannten Schnüre – „Muschelsammlung”, wydaną przez Vrystaete (sublabel Enfant Terrible). Odlot. Mam też fazę na From Nursery To Misery. To na pewno bym poleciła.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
trackback

[…] i zagrożenia. Taki trop interpretacyjny zdaje się potwierdzać sama Justyna Banaszczyk, która w wywiadzie dla Nowamuzyka.pl mówi: „Jeśli moja muzyka w jakiś sposób odzwierciedla niepokój, w jakim przyszło nam […]

Polecamy