Wpisz i kliknij enter

Od noise’u do popu – relacja z Atonal Festivalu

W tym roku po raz pierwszy na berlińskiej imprezie zabrzmiały… piosenki.

Najpierw stało się to w sobotnią noc za sprawą nowego projektu Shackletona. Były to bowiem przygotowane wraz z brytyjską wokalistką Aniką cztery utwory z płyty „Behind The Glass”. To piosenki – ale bardzo niekonwencjonalne, bo jak zwykle u tego artysty skoncentrowane na rytmie, tym razem bliskim zarówno afrykańskiej plemienności, jak i pulsowi typowemu dla nowojorskiej minimal music. O ile na krążku wypadają nudnawo, w koncertowej wersji, uzupełnione wizyjnymi filmami, zrobiły naprawdę dobre wrażenie, potwierdzając, iż Shackleton zmierza coraz bardziej w kierunku muzycznej metafizyki.

Klasyczne piosenki zabrzmiały z kolei w Kraftwerk Halle za sprawą… Varga. Ceniony producent zagospodarował swoim projektem „Nordic Flora” aż trzy godziny festiwalu. Występy gwiazdy Northern Electronics i jego podopiecznych zaczęły się na małej scenie – i tam nie było niespodzianek, bo usłyszeliśmy zarówno kosmiczny ambient, poetycką psychodelię, jak i dziarski noise o metalowej proweniencji. Tymczasem na górnej scenie najpierw na scenę wskoczył czarnoskóry raper, serwując utwory w stylu Kanye Westa, tyle że mocniej podkręcone na elektroniczną modłę, a potem sam Varg zaserwował z gościnnie śpiewającą przez auto-tune Anną Meliną eteryczne R&B, mający równie tyle samo wspólnego z produkcjami SZA, co i z dawną muzyką This Mortal Coil.

Publiczność nagrodziła efektowne show Szweda oklaskami – ale bez jakiegoś większego entuzjazmu. Większość zapewne spodziewała się przestrzennego techno, a ich choć tego nie zabrakło podczas jego występu, na pewno nikt nie sądził, że Varg skoncentruje się podczas Atonalu właśnie na piosenkowej stronie swych ostatnich produkcji. Artysta zagrał więc na nosie organizatorom i widowni, potwierdzając swoje niekonwencjonalne poczucie humoru. Tego rodzaju nastawianie jest raczej obce szefowi Northern Electronics, bo kiedy podczas imprezy wykonał on muzykę firmowaną swym prawdziwym imieniem i nazwiskiem – Anthony Linell, rozwibrowany ambient zamienił na godzinę Kraftwerk Halle w krainę rodem ze skandynawskich baśni z trollami i jednorożcami w rolach głównych.

Podobnego rodzaju grania nie brakowało zresztą w tym roku na Atonalu. Amerykański duet Belong wykonał w całości materiał ze swej klasycznej płyty „October Language”, potwierdzając że był on w 2006 roku jednym z pionierów revivalu zaszumionego shoegaze’u w minimalistycznej wersji. Shlomo pojawił się w Kraftwerk Halle jako Shaun Baron Carvais, by przywołać w czwartkowy wieczór echa klasycznego IDM-u o świetlistym brzmieniu i dziecięcej melodyce. Tajemniczy Serb Abul Mogard w ogóle nie wszedł na scenę – ale i tak usłyszeliśmy jego perlistą muzykę, wywiedzioną w prostej linii z niemieckiego kraut rocka spod znaku Conrada Schnitzlera.

Sporo było na tegorocznym Atonalu również tej majestatycznej wersji ambientu, którą tworzą artyści związani z wytwórnią Subtext. Niestety – trzeba kategorycznie stwierdzić, że tego rodzaju granie przy tak potężnej głośności, jak w Berlinie, jest po prostu nieznośne. Czy są to warczące drony, jak u Roly Portera i Paula Jebanasama, czy rozedrgane glitche, jak u Yaira Elazara Glotmana, czy cyfrowe IDM w stylu współczesnego Autechre, jak u Fisa, z trudem dało się tego wszystkiego słuchać. Z całym szacunkiem dla artystycznych poszukiwań tych zacnych artystów, ale po Atonalu wydaje się, że ich celem stało się dziś tylko i wyłącznie miażdżenie słuchacza dźwiękiem.

Zarzutu takiego nie można postawić twórcom eksperymentującym z noise’m. Tu przede wszystkim sprawdzili się reprezentanci Posh Isolation – Damien Dubrovnik i Puce Mary. Najbardziej ekscytujący występ dała ta druga, śmiało łącząc przetworzone wokale ze skrzypcowymi preparacjami i konwulsyjnymi eksplozjami hałasu. Występ był prowokacyjny zgodnie z tradycją power electronics, industrialu i noise’u- ale artystka pozostawiła każdemu wolną przestrzeń do jego interpretacji. Dla odmiany Damien Dubrovnik wypadł bardziej monumentalnie, łącząc spazmatyczne krzyki Loke Rehbeka z dzikimi zgrzytami i orkiestrowymi pasażami na tle ukazującym… sushi w skrajnych zbliżeniach, co korespondowało z odniesieniami do japońskiej kultury, która zainspirowała ostatni album duetu, „Great Many Arrows”.

W czwartkowy wieczór swój nowy program przedstawili Demdike Stare – i trzeba przyznać, że jest on znakomity. Brytyjski duet w pomysłowy sposób dekonstruuje kolejne taneczne estetyki: już nie tylko jungle, dubstep i techno, ale też Baltimore Club, grime czy nawet trap. Muzykę tę perfekcyjnie zilustrował hipnotycznymi filmami Michael England. Równie porywająco wypadł w Kraftwerk Halle inny duet – Roll The Dice. Szwedzi, bazując na materiale ze swego ostatniego albumu, usunęli z niego ku zaskoczeniu odbiorców niemal wszystkie orkiestrowe sample. Pozostała zatem sama elektronika – i wreszcie uderzyła ona z pełną mocą, odsłaniając zaskakująco potężne oblicze muzyki obu artystów.

Wielu fanów rave’u czekało na występ Powella z Wolfgangiem Tillmansem. Tym razem obyło się jednak bez demolki. Londyńczyk zaserwował coś w rodzaju wczesnej wersji brytyjskiego acid house’u w stylu dawnych dokonań Psychic TV z końca lat 80. Nieco niezborne utwory ozdobione wokalami i okrzykami znanego fotografa nie spotkały się z entuzjazmem widzów. I słusznie – bo całość sprawiała wrażenie niedoróbki. Rewelacyjnie sprawdziła się natomiast inna jedyna w swym rodzaju kooperacja – Regisa z Main. Godzina muzyki w wykonaniu tego okazjonalnego duetu doprowadziła wszystkich do ekstazy, łącząc w hipnotyczny sposób połamane techno z lodowatym ambientem. Czy dostaniemy ten materiał na płycie?

Nie zabrakło i na Atonalu ciekawych debiutów. Największą sensacją okazał się w tym kontekście występ projektu Belief Defect. Choć tworzą go znani producenci, pierwszy raz zagrali przygotowany wspólnie materiał. I było to coś, co pasowało idealnie do idei Atonalu – mocarny industrial w nowoczesnej wersji, osadzony w kontekście rytmiki breakbeatu i electro, a opisujący świat zmierzający ku zagładzie. Moment, kiedy Belief Defect kończyli koncert, a na wielkim ekranie Kraftwerk Halle ukazały się animowane fragmentu obrazu „Ogród rozkoszy ziemskich” Boscha można z powodzeniem uznać za kulminacyjną chwilę tegorocznej edycji festiwalu. Bardzo ciekawie zaprezentowały się też dziewczyny z LCC, wplatając w swą rozwichrzoną elektronikę opowieść o starożytnym Egipcie oraz pochodząca z Portugalii JASSS – zaprzęgając wokalne efekty do stworzenia noise’owej wersji techno i house’u w stylu lo-fi.

Publiczność jak zwykle w Berlinie dopisała. Oczywiście ciągle najmodniejszym trendem jest wszechobecna czerń o post-punkowej proweniencji – choć co bardziej chcące podkreślić swoja odmienność dziewczyny przyszły na koncerty całe na biało, wyróżniając się tym samym w jak najbardziej naturalny sposób z całego tłumu techno-gotów. Podobnie rzecz się miała z prezentowaną na festiwalu muzyką. Choć nie brakowało również tym razem mrocznych i ciężkich brzmień, najbardziej wrył się pewnie wszystkim uczestnikom imprezy w pamięć Varg ze swoimi przyjaciółmi, którzy postawili na jasne tony i wręcz rajskie wizualizacje. To się nazywa siła kontrastu – i chcąc nie chcąc to właśnie ona stanowiła o sile tegorocznego Atonalu.

Fot. Camille Blake, Helge Mundt i Michał Andrysiak.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Elektron
Elektron
6 lat temu

Generalnie na Atonalu najmniejsze moje zainteresowanie budzila fizyczna postac artysy. Czesto by dostrzec kogos trzeba udac sie pod scene gdzie gromadzi sie tlum zadny walorow estetycznych lub jakiegos kontaktu z tworca? jest mi to kompletnie zbedne przy tak pomyslanym naglosnieniu gdzie mozna swobodnie znalezc wolna przestrzen.

Elektron
Elektron
6 lat temu

ktory frahgment o Mogardzie? akurat ten wystep przespalem. Btw smierdzi sciema na kilometr tylko przez te kilka dni od Atonala. Wczesniej nie wiedzialem o istnieniu Serba na emeryturze z fabryki metalu. Historia zbyt urocza choc zgrabnie wymyslona by zosala wylowiona z tlumu.

Wracajac do Atonala. Stage Null! genialnie pomyslany lineup. Miejsce gdzie tlum sluchaczy ustalal zasady jak to wspomnial Oliver Ho. „mialem przygotowane co innego ale sie nie dalo”. Genialny wystep. Stanowczo za krotki. Potem to juz polecialo. Ulwhednar jako maly przerywnik w Tresorze i dalej juz Mannerfelt na Nullu rozwalajac swoimi dzwiekami. na koniec Schwefelgelb uklon w strone techno industrialnego grania spod znaku aufnahme + wiedergabe do momentu kiedy wladze Kraftwerka mialy juz dosc i o 8 rano otworzyly okna wpuszcajac swiatlo dzienne do srodka.

Zgadzam sie. Biel w Kraftwerku nadaje sie na kilka wystepow na stojaco na main stage nie zas 12 godzinne egzystowanie z muyka na wszystkich poziomach Atonala

Cac
Cac
6 lat temu

@jedrek Abul nie grał z ukrycia, stał w głębi sceny pod samym ekranem.

Również najbardziej wpadł mi w uszy live Belief Defect, zastanawiam się, jacy to znani artyści tworzą ten duet?

Lemna, Pact Infernal Rol The Dice to naj jaśniejsze punkty programu, jak dla mnie 😉

Magda
Magda
6 lat temu

jesli chodzi o wszechobecna czern to nie widze w tym zadnego zdziwienia. Ubierzcie sie na bialo i powycierajcie kazdy kat w Kraftwerku, dziekuje. Moj bialy tshirt po sobocie byl w oplakanym stanie.
Pawel, skoncentrowales sie jedynie na Main Stage, tak, jakby nic poza nie istanialo, a wokolo dzialo sie naprawde b duzo. Stage null w sobote to dla mnie kosmos. Piatek i debiutujaca tam Japonka Lemna to kolejna perełka. Niedziela to nie tylko Varg, ale tez genialne Pact Infernal i Emptyset.
Pozdrawiam

jędrek
jędrek
6 lat temu

Ciekawi mnie ta akcja z serbem – grał z ukrycia, czy tylko w sposób ultra artystyczny odpalono jego materiał ?

Fajne odniesienie co do wszechpanującego black okrycia – zastanawia mnie kiedy nastąpi przełom ? Czy to tak jak z muzyką, mniej więcej co dekadę 🙂 ?

Dzięki za relację & czekam na recki. Pozdrawiam.

Polecamy