Wspólny jam dwóch weteranów.
Wszyscy znamy Thomasa Fehlmanna przede wszystkim jako solowego artystę. Od czasu debiutanckiego albumu „Good Fridge: Flowing” dla legendarnej wytwórni R&S w 1998 roku, zrealizował on sześć autorskich płyt, z których ostatnia powstała osiem lat temu. Warto jednak przypomnieć, że równie ciekawe rezultaty osiąga on, kiedy łączy swe siły z innymi artystami – choćby z Alexem Pattersonem w The Orb czy z Moritzem Von Oswaldem jako 2MB, 3MB i Schizophrenia. Nic w tym dziwnego: od kiedy Fehlmann założył z Holgerem Hillerem w 1981 roku grupę Palais Schaumburg, zawsze blisko mu było do kooperowania z innymi twórcami.
Terrence Dixon jest pod tym względem tak naprawdę przeciwieństwem swego niemieckiego kolegi. Od czasu debiutanckiego singla „Live In Detroit” z 1994 roku przez długi czas koncentrował się on wyłącznie na w pełni autorskich płytach. Zmieniło się bardzo późno, bo na początku tej dekady. Wtedy to producent z Motor City dał się namówić na współpracę choćby z francuskim twórcą znanym pod pseudonimem EinKa. Nic więc dziwnego, że jego wspólny występ z Thomasem Fehlmannem w Kraftwerk Halle podczas ubiegłorocznego jubileuszu Tresora, uznano za coś wyjątkowego. Niemal w rok po tym wydarzeniu dostajemy zagrany wówczas materiał na płycie.
Album otwiera stylowe techno rodem z Detroit, które w warstwie rytmicznej zgrabnie ewoluuje od ciepłego minimalu w stronę gorącego garage’u, wiążąc ze sobą zaszumione klawisze i stukające efekty („Dreaming Of Packard”). Kolejne nagrania to już bardziej house – ale taki, w którym jest miejsce na funkowy puls i ejtisowe syntezatory rodem z New Order („The Corner”) lub plemienne conga i rozwibrowane akordy („Patterns & Senses”). Eleganckie techno wraca na płytę za sprawą zdubowanego „Strings In Space”, by ponownie ustąpić miejsca głębokiemu house’owi („Experiment 3”). Wszystko to wieńczy wycieczka w stronę kosmische musik w stylu Conrada Schitzlera („Landline”).
Sześć wspólnych nagrań Terrence’a Dixona i Thomasa Fehlmanna nie tworzy jakiejś nowej jakości we współczesnej elektronice. To efekt swobodnego jamowania na klasycznych syntezatorach, który broni się przede wszystkim organicznym brzmieniem, ale też nieoczywistą melodyką i oldskulowymi zagrywkami. Mocniej słychać w tej muzyce wpływ detroitowego producenta – choć i jego niemiecki kolega odciska wyraźne piętno na nagranych utworach. To sugestywne połączenie minimalowego szyku z syntezatorowymi wariacjami sprawdziło się na żywo, a teraz z przyjemnością słucha się go z płyty.
Tresor 2018