Wpisz i kliknij enter

Carla Bozulich – Quieter

Udziwnione piosenki.

Ciekawy jest już sam życiorys artystki. Debiut wokalny w wieku 14 lat. Carla Bozulich załapała się do grania muzyki alternatywnej z elementami industrialnymi. Jak podają źródła śpiewała również dla rybaków, a jej początkowy repertuar stanowiły utwory Davida Bowiego. Na szersze wody wypłynęła po kilkuletniej przerwie. W latach 90 występowała z zespołem Ethyl Meatplow, który swój żywot zakończył na płycie debiutanckiej. Występowała również w zespole Geraldine Fibbers oraz kilku innych, pomniejszych przedsięwzięciach. Poza muzyką zajmuje się również innymi formami sztuki, jak na przykład poezja. Jej właściwa kariera wiąże się ze współpracą z wytwórnią Constellation, gdzie wydała pierwszy album pod swoim imieniem i nazwiskiem („Evangelista”). Najnowszy krążek ma duży potencjał, aby zasiać ferment wśród odbiorców muzyki gitarowej i eksperymentalnej.

„Quieter” trwa zaledwie 38 minut, ale pozostawia po sobie niezapomnianie wrażenia. Wokalistka zaprosiła na niego tabun gości, z których talentu korzysta obficie, zachowując przy tym autorską kontrolę nad całością. Bozulich jest tu postacią centralną i z tej roli nie zamierza rezygnować. I dobrze, bo ma wiele ciekawych rzeczy do zaproponowania. W „Sha Sha” wspomaga ją zespół The Night Porter band w skład którego wchodzą Shahzad Ismaily (bas),  Jessica Catron (wiolonczela) oraz Ches Smith (perkusja). Wkraczamy w pogodną tonację. Nastrój jakby słoneczny, a utwór urzeka słodką prostotą. Wkradają się elementy popu, do czasu kiedy trio zostaje samo. Wówczas dostajemy kawałek współczesnej muzyki improwizacyjnej. Na takich nieoczekiwanych wstawkach, dodatkach zbudowana jest większość utworów.

John Eichenseer wprowadza do „Quieter” szczyptę noise`u („Stained In Grace”). Daje to efekt ponad czterech minut mantry. Utwór oparty na nieprzejrzystej strukturze i utkany z nałożonych na siebie dźwięków. Powab eksperymentu z przykuwającym uwagę głosem Bozulich. Siłą są piosenki, które zostały udziwnione. „Emilia” na ten przykład to urzekająca ballada. Głównej bohaterce towarzyszy dwóch mężczyzn. Na wiolonczeli Francesco Guerri (współautor utworu) oraz na gitarze Marc Ribot. Gitara rzeźbi w formie wyszykowanej przez wiolonczelę. Nakładanie, przeplatanie słychać w tym poezję, a w tle potępieńcze głos Bozulich. Eksperymentalizm reprezentuje „Written in Smoke” współtworzony z Sarah Lipstate. Sporo w nim szumu, pogłosu, gry echem i modulacji głosu. Esencjonalny kawałek, w którym artystka buszuje po terytorium snu. Do tego wszelkiej maści trzaski, hałasy i rzężące gitary.

Jednak najważniejszy jest początek. To ponad ośmiominutowy „Let It Roll”. Rozciągnięty spirytualizm. Zaproszony do pomocy eksperymentator Andrea Belfi odpowiada za perkusyjną oprawę. Mistyczny charakter uwypukla dronowe podłoże, którym zawiaduje Jhno. Jest w tym smutek bluesa, poplątana struktura muzyki eksperymentalnej i monumentalizm formy klasycznej. Całość przeszywa fraza: “Don’t bring me back this time / Let it roll”. Całość jest nagrana jakby w kontrze do współczesnego przymusu odczuwania wiecznej radości. Na przeciwnym biegunie znajduje się piosenka zamykająca. Napisana przez Marca Ribota „End Of The World” wypada najbardziej klasycznie w zestawie. Prosta piosenka na gitarę i głos. Absolutnie minimalistyczna rzecz, która podkreśla awangardowy charakter całego albumu. Szczerość do bólu w eksperymentalnym anturażu.

Constellation | 2018

Bandcamp
FB
Strona oficjalna







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy