Taniec z kaktusem.
Paweł Gzyl zakończył swoją recenzję ostatniej płyty Amnesia Scanner „Another Life” rozważaniami odnośnie tego czy Rihanna zatrudni duet do swoich produkcji. Nic nie wiadomo, aby tak miało się stać, ale wykluczyć wszystkiego nie można. W każdym razie światło dzienne ujrzała właśnie płyta „Lexachast”. Album współtworzony razem z Billem Kouligasem, szefem wytwórni PAN. Ich współpraca twórcza swoje początki ma w 2015 roku. Wówczas w Londynie odbył się improwizowany występ, który z czasem przekształcił się w piętnastominutowy, audiowizualny pokaz stworzony razem z Harmem van den Dorpelem, autorem okładki niniejszego krążka.
Zgodnie z dzisiejszymi standardami album trwa niecałe trzydzieści pięć minut. Internet stanowi pożywkę dla twórców. Harm van den Dorpel opracował program, który przegląda wszelkie odpady internetowe z Deviant Art i Flickr tworząc z nich przenikające się obrazy. Na tym opiera swoją pracę. Amnesia Scanner i Bill Kouligas postanowili tę metodę przełożyć na język muzyki. Wszystko zostało poszatkowane, porozrywane na strzępy, a następnie poklejone ze sobą. W zamyśle sprawdzone miały zostać granice nowej technologii. Efekt nie jest ładny. Obu formom ekspresji można nalepić łatkę NSFW.
Rzekłbym, że cała awangarda została zamknięta w słoiku i oblana formaliną. Zaczyna się od ostrego nalotu kosiarki wyposażonej w młot pneumatyczny. Generalnie destrukcja bywa częstym gościem podczas słuchania. „Lexchast I” stanowi wizytówkę całego albumu. Ścinki muzyczne zostały polepione i przechodzę przez siebie na zasadzie cieni. Zdecydowanie wolę utwór następny, w którym najlepsze stanowią posępne akordy i agresywne wstawki. W ogóle lepiej jest jak muzycy kombinują bardziej niż maskują niedostatki szybkim tempem. Albo jak idą w mroczną stronę bazując na prostym stopniowaniu napięcia („Lexachast VIII”).
Na pytanie o sens całego przedsięwzięcia odpowiada „Lexachast IV”. To najdoskonalszy obiekt z całego albumu. Głębokie basy, wykrzywione głosy wyprowadzone pną się aż do elektronicznej sieczki. Kapitalny jest również „Lexachast VI”. Ten znów uwodzi zgranym chwytem w postaci rozrastającej się plamy dźwięku. Zestaw domyka kompletnie chaotyczny, niewspółgrający z resztą fajerwerk w postaci „Lexachast IX”. Album nie jest drogą usłaną różami. Już prędzej tańcem z kaktusem. Nie sposób wyjść bez zadrapania, a jedynym decydentem władnym wydać werdykt o wartości tej płyty jest pojedynczy słuchacz i zamontowany w nim filtr własnej wrażliwości. Powodzenia.
obu formom ekspresji*
Tak, dziękuję.
taniec z kaktusem? kiedyś było takie czasopismo „Kaktus”…piękne czasy 🙂 a płyta Amnesii kapitalna..