
Kreatywna kooperacja czy skok na kasę?
Nazwa projektu LSD budzi od razu konkretne skojarzenia z psychodelicznym narkotykiem. Być może tak ma być. Powstała ona jednak od pierwszych liter wchodzących w jego skład producentów – Luke’a Slatera, Steve’a Bicknella i Davida Sumnera. Dwaj pierwsi to weterani brytyjskiego techno obecni na klubowej scenie od początku lat 90. Ten trzeci jest trochę młodszy – choć jego zasługi dla rozwoju techno są równie duże jak i pozostałych.
Wszyscy trzej panowie spotkali się na scenie po raz pierwszy w 2015 roku. Występ będący połączeniem koncertu i setu didżejskiego, natchnął ich do wejścia do studia. W ten sposób powstał materiał na debiutancką EP-kę projektu, opublikowaną nakładem Ostgut Ton w 2017 roku. Jej wydanie trzej artyści promowali grając na w klubach i na takich festiwalach, jak Dekmantel, Awakenings czy Reaktor. Teraz dostajemy drugą część tamtej sesji – „Second Process”.
Sześć utworów zamieszonych na dwóch winylowych krążkach koncentruje się na hipnotycznych rytmach i wibrujących loopach. Podstawą tej muzyki są galopujące bity, które wspierają różnego rodzaju szeleszczące czy stukające efekty („Process 6”). Na ten transowy puls nakładają się dodatkowe elementy aranżacji: kobiece wokalizy („Process 4”), acidowe modulacje („Process 5”) czy noise’owe uderzenia („Process 8”). Wszystko to ma jednak zdecydowanie minimalowy charakter („Process 9”).
Przysłuchując się sześciu kompozycjom z płyty LSD wydaje się, że największy wpływ na ich brzmienie miał… Steve Bicknell. To właśnie on od początku lat 90. był orędownikiem takiego transowego techno, splecionego z nakładających się na siebie loopów. Podobnie grał Luke Slater jako Planetary Assault Systems – i to też słychać. W sumie najmniej czuć w tych nagraniach dotyk Functiona, bo brak im typowej dlań dbałości o melodię i przestrzenność.
LSD 2019
