Po prostu.
Jonathan Franzen w zbiorze esejów “Koniec końca świata” pisze między innymi o sytuacji tego gatunku literackiego. Ubolewa, iż jest on w odwrocie, skutecznie wypychany na margines przez media społecznościowe. Esej osobisty nie posiada mechanizmów obronnych wobec wszechobecnego „JA” wylewającego się z każdego posta, twitta czy czego tam jeszcze. Podobnie rzecz się ma ze szlachetną sztuką komponowania piosenek, ich znaczenia oraz bycia integralną częścią większej całości, czyli albumu. Na szczęście są jeszcze artystki pokroju Lianne La Havas, które przywracają im należny blask.
Angielka o grecko-jamajskich korzeniach błysnęła w 2015 albumem „Blood”. Jak pokazuje dzisiejsza sytuacja, na jej trzeci album czekać trzeba było pięć lat. Rzadko spotykana oszczędność jak na standardy rynku muzycznego. Drugi od pierwszego dzieliły „jedynie” trzy lata. Tym większą ciekawość przed premierą budził album zatytułowany po prostu „Lianne La Havas”. Prostota jest jego największą zaletą i wadą. Gitarzystka, wokalistka i producentka płyty zaserwowała nam zestaw jedenastu piosenek, których podstawą było jej rozstanie ze swoim partnerem.
Nic więc dziwnego, że tematem przewodnim jest miłość. Wyrażana dość prosto: „Sweet joy when a girl meets a boy” śpiewa w melodyjnym „Read My Mind”. Nie zapomniała o nęcąco-bujającym klimacie z pogranicza r&b w „Please Don`t Make My Cry”. Niestety nie każda piosenka wypada równie dobrze. „Courage” wydaje się nazbyt oczywisty, a „Can`t Fight” mógłby być nieco bardziej gorzki. Najciekawiej kiedy artystka nie boi się ryzyka, jak świetnym „Sour Flower” albo w skręcającym w stronę Radiohead „Paper Thin”. Skoro już o Radiohead mowa, to w samym centrum płyty znajduje się cover (zaskakująco dobry) „Weird Fishes”.
Najlepsze w tej płycie idzie na pierwszy ogień, czyli otwierający całość „Bittersweet”. Silny i pewny siebie wokal, linia gitary czerpiąca z dokonań Isaaca Hayesa oraz zwodniczy fortepian czynią z tego kawałka porywającą soulową pieśń. Ułożenie kompozycji zdradza szerszy zamysł artystki, a szczere i emocjonalne teksty tworzą materiał, który może nas wzbogacić. Z drugiej strony szkoda, że La Havas nie odważyła się pójść trochę odważniej i skorzystać z dobrodziejstw współczesnej muzyki, żeby dodać więcej ostrych przypraw. Niemniej jakby ktoś chciał na moment odpocząć od okładania się po głowach w mediach (anty)społecznościowych to Lianne La Havas stworzyła dla niego idealny album.
Warner | 2020
FB
Strona oficjalna