Płyta, która miała się ukazać 30 lat temu.
Pod nazwą Free Agents ukrywało się pochodzące z Manchesteru trio, w skład którego wchodził Eric Random, Francis Cookson i Pete Shelley z Buzzcocks. Grupa powstała pod koniec lat 70. i zagrała kilka koncertów w post-punkowym kręgu. Owocem jej działalności był album zatytułowany „£3.33”. Przyniósł on minimalistyczną i szorstką muzykę, w której punkowa nonszalancja była równie ważna co pasja tworzących grupę instrumentalistów do swobodnej improwizacji. Krążek wydany w 1980 roku pozostał świadectwem swych czasów – i przepadł w pomroce dziejów.
Pod koniec lat 80. nazwa Free Agents powróciła. Nazwa – bo skład grupy był niemal całkowicie inny. I tym razem na jej czele stanął Eric Random, ale wsparcie zapewnili mu muzycy i wokaliści z acid jazzowego podziemia. Lider projektu tchnął we Free Agents nowe życie, ponieważ Rob Gretton (ceniony menedżer z kręgu wytwórni Factory i klubu Hacienda) zamówił u niego premierowy materiał o tanecznym charakterze. Random miał za sobą udane doświadczenia w łączeniu post-punku z world music w grupie The Bedlamites, dlatego zgodził się spróbować swych sił w nowej muzyce tanecznej o etnicznym zabarwieniu.
Muzyk zorganizował sesję i dokonał nagrań – ale wtedy niespodziewanie zmarł Gretton. Jego wytwórnia Rob’s Records zakończyła tym samym swą działalność. Random wrzucił więc taśmę z zarejestrowanymi utworami do szuflady i zapomniał z czasem o nich. Przypomniał sobie tamtą sesję, kiedy w 2014 roku powrócił do muzycznej aktywności i nawiązał współpracę z austriacką wytwórnią Klanggalerie. Gdy jej szef Walter Robotka zaczął się dopytywać o jego archiwalia, wyciągnął wtedy nagrania Free Agents z lat 1989 – 1992. Teraz dostajemy je nakładem wiedeńskiej tłoczni.
Dwanaście utworów, składających się na album Free Agents, przywołuje atmosferę czasu, w którym powstały. W angielskich klubach modny był wtedy hipnotyczny progressive house, naszpikowany etnicznymi samplami. To większość utworów z krążka – choćby „From The Other Side” czy „World Cries Out”. Swoje triumfy święcił wówczas za kanałem La Manche również klasyczny breakbeat – i dostajemy go w „Strange Day” i „Juggernaut”. Najlepsze wrażenie robią jednak Free Agents, gdy sięgają po dub-house – bo wtedy ich muzyka tchnie zachowującą do dziś swą świeżość jamajską bryzą („Elysian” i „Persian Dub”).
Eric Random dobrze zna się na world music. Nic więc dziwnego, że potrafił z wyczuciem zaaranżować taneczne utwory, w które roi się od loopów skręconych z dźwięków Bliskiego Wschodu, Afryki czy Azji. Choć wszystko to jest tutaj podporządkowane tanecznemu rytmowi, dzięki pomysłowości manchesterskiego artysty, nagrania z albumu zachowują melodyjny charakter. Momentami ich brzmienie trochę trąci myszką, nie sposób jednak nie dostrzec, że w jakimś sensie wyprzedzają one dzisiejsze dokonania takich twórców, jak Harmonious Thelonious.
Klanggalerie 2021