Wpisz i kliknij enter

Magneto – Requiem pour Satana

Tydzień polskiej muzyki. Część trzecia.

Gościem specjalnym trzeciej części mojego jednorazowego cyklu będzie osobnik o imieniu Lucyfer. Choć historia i sztuka różne imiona mu nadawała, a niektórzy wyrażali mu nawet współczucie. Do moich ulubionych należy imię Woland. Jego znakiem rozpoznawczym jest liczba sześćset sześćdziesiąt sześć, co kierować może (ale nie musi) do dawnego portalu/wydawcy Trzy Szóstki. Są tacy, którzy twierdzą, że za pomocą wzoru na ciastkach stara się z nami skomunikować. Z tego wstępu płynnie przechodzimy do powołanego w pandemii tria Magneto, które uraczyło nas uroczą i wspaniałą płytą „Requiem pour Satana”, której okładkowy szpon nie pozostawia wątpliwości, co do miejsca pochodzenia.

Za nazwą Magneto skryli się gitarzysta i kompozytor Bartek Tyciński, perkusista Hubert Zemler oraz basista Piotr Domagalski. Powinniście ich znać z różnych składów, a przytaczać wszystkiego w czym udział wzięli nie mam zamiaru. Za mało miejsca. Jedno jest pewne, trzymając się legendy o Robercie Johnsonie można założyć, że nasze trio też weszło w konszachty z diabłem. Tak najłatwiej wytłumaczyć sobie z poziomu kanapy ich piekielne muzyczne zdolności. Trudniej pewnie wyjść z założenia, że oto mamy do czynienia z trzema wybitnie utalentowanymi jednostkami, które ciężką pracą, otwartymi głowami osiągnęli taki poziom.

Mnie pasują obie wersje, a wysoka jakość albumu „Requiem pour Satana” nie jest dla mnie zaskoczeniem, choć zaskoczeń na nim nie brakuje. Rzućmy to i posłuchajmy „Requiem pour Satan” (kompozycja Camille`a Sauvage z wokalizą Joanny Halszki Sokołowskiej) kapitalnie filmowego utworu, który buduje i rozbraja jednocześnie nastrój grozy. Szaleńcze eskapady stylistyczne zespołu są olśniewające. Luźny, pustynny i amerykański „Mikołaj”, powolno-rozmyty „Temptation of Stingray”, rozpromieniony i taneczny „Mambolero” brazylijskiego gitarzysty Luiza Bonfa czy przywołujący na myśl stare polskie filmy „Henryk Hula”.

Niewyczerpane muszą być zasoby inteligencji i pomysłowości twórców. Wszakże na początek dostajemy strzał z biodra w postaci „Pama Rum Kwan” (oryg. P.M Pocket Music). Każdy nadwrażliwiec porzuci smutne oblicze, gdy mu się puści „La Rumbia en Blanco y Negro”. Z kolei „Die Turkfunken” jest tak mocny, że zawstydza światowych epigonów rocka oraz ich słuchaczy.  Niczego nie można być do końca pewnym bo trio za nic ma reguły i zasady, których spisanych nikt nie widział. Nawet w wolniejszej odsłonie („Garagem de Pedrinho”) potrafią sporo namieszać. Nic lepszego nie znajdziecie. Albumy takie jak „Requiem pour Satana” przypominają, że człowiek wymyślił muzykę również dla radości. Że przy okazji jest to płyta polska, cieszy podwójnie.

Gusstaff Records | 2021
Bandcamp
FB
FB Gusstaff







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy