Wpisz i kliknij enter

Wklęsłość i wypukłość. Radość i smutek – rozmowa z Pawłem Szamburskim

O śmierci, muzyce dawnej oraz od czego nie jest trio Bastarda.

Paweł Szamburski należy do muzyków, których cenię najbardziej, czyli o wyostrzonej intuicji, zapatrzonych w ideę improwizacji, ale i głęboko wchodzących w świat, który chcą za pomocą dźwięków nam pokazać. Jego muzyka wywołuje niezwykle duże zaangażowanie emocjonalne. Więc kiedy już nadarzyła się sposobność porozmawiania z takim gigantem (nie bójmy się tego słowa), to musiałem zapytać go o śmierć tak silnie obecną w naszej pandemicznej rzeczywistości, ale i w jego muzyce. Poniższa rozmowa jest nie tylko o niej. Zapewniam.

Jarek Szczęsny: W momencie kiedy siadamy do naszej rozmowy umiera dziennie prawie 500 osób z powodu Covid-19. Nie widzę jakiejś szczególnej troski współobywateli o ten stan rzeczy. Mam wrażenie wręcz, że spychamy to gdzieś na tył, poza dostrzegalny horyzont. Czy to ewolucja nas do tego popchnęła? Czy wymaga tego od nas, żeby za wszelką cenę przeżyć?

Paweł Szamburski: Trudno mi tak z marszu odpowiedzieć na głębokie, w istocie filozoficzne pytanie, ale myślę i czuję, że człowiek jako gatunek, który cały czas żyje w porządku natury – delikatnie mówiąc trochę sobie nagrabił. Siłą tych naszych słabości, siła napędową słabych zmian czy w gruncie rzeczy jakiejś destrukcji – jest zawsze ignorancja i brak empatii. Mam wrażenie, że ewolucja naturalna nie działa w tak krótkim czasie, jest siłą bardziej nadrzędną. Natomiast ewolucja kultury czy zmiany obyczajowe, zmiany np. w funkcjonowaniu mediów czy edukacji – już bardziej i to one są niejednokrotnie źródłem problemów, o których wspomniałeś.

Zacząłem od śmierci, bo wydajesz się być od niej ekspertem. Wybacz clickbait`owy skrót, ale w swojej twórczości śmierć jest ci szalenie bliska. Po co o niej grasz?

Śmierć jest jednym z tematów, które niezwykle mnie inspirują. Podobnie zresztą jest w przypadku wszelkich dość uniwersalnych zjawisk w ludzkiej kulturze, ale i naturze. To ogromne pojemne i w swej istocie dość tajemnicze aspekty ludzkiego życia, które stanowić mogą doskonałą pożywkę dla umysłu twórczego, który z kolei lubi się od czegoś odbić. Dodatkowo źródła muzyczne są arcyciekawe i po prostu piękne. Więc dlaczego nie sięgać do tych odmętów, do takiego skarbca?

Powiedzmy to sobie jasno: popkultura, której mniej lub bardziej ulegamy, zbanalizowała śmierć i odepchnęła ją w kąt. Tymczasem trio Bastarda, w którym grasz, zaprasza ją na środek sceny, ale mam wrażenie, że bez przesadnego lęku. Memento mori?

Nasz album „Ars moriendi” to rzeczywiście osobista i współczesna wersja oswajania śmierci. Poprzez badanie niezwykle bogatej literatury muzycznej związanej głównie z okresem średniowiecza i renesansu chcieliśmy dotrzeć do swojej autorskiej opowieści o umieraniu, śmierci, ale też o tym co potem. W tamtych odległych już czasach – rytuał umierania był obudowany symbolicznie na wielu poziomach, był procesem i drogą. No i muzyka, która o tym opowiada jest zwyczajnie piękna, dotyka tajemnicy, unosi się gdzieś poza ego, szuka naprawdę głęboko i bardzo nas inspiruje do pracy. My dzisiaj oczywiście inaczej patrzymy i rozumiemy ten proces, ale mam wrażenie że nadal potrzebujemy go oswajać i opowiadać o nim swoimi słowami, szczególnie w obliczu wszędobylskiej znieczulicy. Naszym celem było poza tym ukazanie jakiegoś światła, nadziei w tym wszystkim, że być może śmierć nie musi oznaczać ostatecznego końca, pustki i smutku, że może być też interpretowana jako nowe otwarcie lub znak graniczny w wiecznym obiegu energii. Ale kto to wie? Jak to przecież jest tajemnica!

Biorąc pod uwagę album „Promitat eterno” czy twoją solową płytę „Ceratitis Capitata” widać obrany kierunek w przeszłość. Skąd w tobie archeologiczna pasja do szukania sfer duchowości w muzyce dawnej?

Muzyka dawna rzeczywiście bardzo mnie inspiruje i znajduję kilka przyczyn dla których tak jest. Po pierwsze nie ma w tej muzyce ego, to swoista modlitwa, najczęściej zapisywana anonimowo i skierowana do idei czysto duchowej. W jakimś sensie to najczystsza forma kreacyjnego wyrazu. Zajmuje się światem tajemnym, eterycznym, boskim (bez względu na to jak rozumiemy ten termin i jakim dogmatem go tłumaczymy). A więc w dużym skrócie czuję, że ta muzyka dotyka głębokiej prawdy, jest piękna bez względu na przemijające stulecia, ponadczasowa.

Drugi aspekt to notacja oraz proces powstawania muzyki dawnej, w którym odnajduję dużo wspólnych elementów z naszą pracą w Bastardzie. Notacje średniowieczne są ubogie, dają duże pole do interpretacji, można wokół tych melodii, motetów i pieśni swobodnie grać, zachowując pracę kontrapunktu czy harmonii wypowiadać się po swojemu. Są więc te partytury szkicami, punktami odniesienia do wspólnego muzykowania. I w podobny sposób, według źródeł muzykologicznych ta muzyka powstawała wtedy. Praca kompozytora była ściśle związana z wykonawcą, była wspólną kreacją. Taka forma uprawiania muzyki jest mi najbliższa.

Zawieszę na chwilę temat ogólnoludzki i zapytam o twoje początki muzykowania. Skąd w ogóle w tobie chęć do grania muzyki się wzięła?

Myślę, że to nie ja o tym decydowałem. Muzyka od dzieciństwa bardzo mnie ciągnęła i fascynowała, była jak jakiś niewidzialny audialny magnes. Zbierałem kasety, chodziłem non stop z walkmenem na uszach. Cały wolny czas poza szkołą i kolegami spędzałem na obsesyjnym słuchaniu muzyki. Gdy dorastałem zrozumiałem też, że muszę grać na instrumentach, muzykować i tworzyć. To dawało wgląd w ten magiczny świat od środka, dawało niebywałą radość, ale rodziło ambicje i chęć pracy nad własnymi słabościami i ograniczeniami – czym w gruncie rzeczy zdeterminowany jest proces nauki gry na instrumencie.

Fot. Mikołaj Starzyński

Dlaczego zdecydowałeś się na klarnet?

Podobnie jak z muzyką, to klarnet wybrał mnie. Usłyszałem w wieku lat dziewiętnastu Eyala Sela – tureckiego klarnecistę, który grał niezwykle plastycznie i pięknie na tym instrumencie. Oniemiałem, zakochałem się i zapragnąłem też spróbować. Kupiłem klarnet od znajomej Basi Kwiecień i od razu zażarło między nami (tzn. pomiędzy mną i klarnetem). Dźwięk pojawił się szybko i zacząłem grać, poświęcając wiele godzin na ćwiczenia. Przez lata jeździłem do byłej fabryki fotochemicznej Foton na Woli, gdzie wiele godzin dziennie dmuchałem. Samozaparcie takiego młodego samouka jest niebywałe!

W 2004 r. wraz z Maciem Morettim powołaliście do życia wspaniałą inicjatywę pod nazwą Lado ABC. Jeśli chodzi o nośne porównania to z biegiem lat staliście się prawdziwym gigantem muzyki ambitnej, poszukującej i wysoce kreatywnej.

Tak, sytuacja była prozaiczna – ja nagrałem swój pierwszy album z zespołem Meritum, Bartek Weber zrealizował „Remixas Congas” Baaby i szukaliśmy wydawcy. Macio stwierdził na spotkaniu, że to bez sensu szukać i dogadywać się z kimś obcym jak sami możemy zrobić niezależny lejbel i wydawać sobie płyty niezależnie od rynku, wymogów, patronów itd. Czyste DIY. Piękna idea, która przez 15 lat zmieniała i rozwijała się ciągle przyciągając nowych ludzi i niezwykłych twórców.

Dlaczego ta inicjatywa dziś jest już tylko legendą?

Po tak długim czasie, po założeniu rodzin, po tym jak bardzo się to wszystko rozrosło i jak wiele osób miało różne aspiracje i ambicje – taka idealistyczna piękna, punkowa idea musiała się wyczerpać. Potrzeba też dużo siły i czasu, a także bezinteresownego zaangażowania wielu osób żeby to ciągnąć. Tego trochę zabrakło no i postanowiliśmy sprawę zamknąć, znuklearyzować i zdecentralizować byty muzyczne, które i tak od dłuższego czasu pobudowały własne podwórka i miały się dobrze, niezależnie od naszego „parasola” Lado ABC.

Ważnym elementem twojej twórczości jest na pewno muzyka żydowska. Świadczy o tym twój udział w kwartecie Ircha wraz z Mikołajem Trzaską, Michałem Górczyńskim i Wacławem Zimpelem oraz zespół Cukunft.

Oczywiście muzyka żydowska to kolejne wspaniałe źródło inspiracji. Zaczęło się od fascynacji Tzadik Records i twórczością Johna Zorna oraz artystów skupionych wokół Radical Jewish Culture. Ci nowojorscy artyści przekuwali tradycję na swój język, tworzyli nowy idiom. Bardzo cenne doświadczenie dla mnie jako młodego, poszukującego muzyka. Potem bardzo silny wpływ miał Raphael Rogiński, który zaprosił mnie do tego świata muzyki chasydzkiej i niezwykłych zbiorów muzykologicznych, z których korzystaliśmy w pracy z Cukunft. Kolejne zespoły i byty, o których wspomniałeś, a także mój zespół Meritum, mocno inspirowały się tą spuścizną. Myślę, że doskonałym zwieńczeniem tych poszukiwań jest nasz album „Nigunim” Bastardy. Tam najlepiej słychać to, co fascynowało mnie w tej muzyce. Rodzaj opowieści, liryki, która wznosi się w ekstazie ku radości, ale jednocześnie przesiąknięta jest smutkiem. Plus i minus w jednej postaci. Wklęsłość i wypukłość. Radość i smutek. Pełne spektrum przeżycia. To słyszę w muzyce chasydzkiej.

Lubisz także poimprowizować obficie. Szczególnie bliska dla mnie jest płyta duetu Sza/Za „Przed południem, przed zmierzchem”. Jak wspominasz tamte czasy?

SzaZa to duet wyspecjalizowany w pracy interdyscyplinarnej. Gramy muzykę do spektakli teatralnych, kina niemego, tańca współczesnego, słuchowisk radiowych itd. Wtedy naszą partyturą jest ten trzeci element, ale rzeczywiście dużo improwizujemy w ścisłym kontakcie z tym zewnętrznym partnerem. Bardzo dobrze wspominam te czasy – gdyż były one naturalną kontynuacją pracy z zespołem Tupika, czyli moim pierwszym poważnym składem gdzie uczyłem się improwizować i komponować muzykę na żywo.

W Bastardzie z kolei cenicie wyjątkowo mocne, ciężkie brzmienia. Mocna podstawa harmoniczna stała się waszą wizytówką, ale przecież nie zapominacie o minimalizmie. Mam wrażenie, że cisza odgrywa równie istotną rolę w waszej twórczości.

Tak, Bastarda to zespół o niezwykle unikatowej barwie, połączenie instrumentów i ten kolor, który wytwarzamy determinuje często dobór materiału. Uwielbiamy pauzy i minimal gdyż te formuły dodatkowo są w stanie ukazać to brzmienie i w naszym przypadku często mały gest mówi więcej niż zapchanie przestrzeni dźwiękiem, szybkością czy gęstością. Ciekawe jest to, że nigdzie na świecie nie znalazłem drugiego takiego tria, w sensie składu instrumentalnego. Mam też wrażenie, że w Bastradzie każdy muzyk odpowiada za inny „czakram” czy centrum energetyczne. Michał Górczyński z klarnetem kontrabasowym jest na samym dole, jest podstawą, wiolonczela Tomka Pokrzywińskiego to serce, emocje i jednocześnie połączenie z kolejnym poziomem – wyrazu, piosenki, głosu, za który najczęściej odpowiadam ja z klarnetem.

Ten rok przyniósł sporo zmian. Zacznijmy od kierunku w stronę Portugalii. Mam na myśli oczywiście album „Fado” nagrany z João de Sousa. Skąd taki skręt?

Zamówienie przyszło od João de Sousy, który z kolei dostał zlecenie na oryginalne opracowanie kilku piosenek fado. Znał Bastardę i zamarzył sobie żeby zrobić to z nami. Z początku nie byłem nastawiony do tego pomysłu przychylnie, gdyż tradycyjna muzyka fado nie kojarzyła mi się z językiem Bastardy. Jednak, gdy usłyszałem João de Sousę i jego interpretację tych pieśni momentalnie zrozumiałem, że musimy razem popracować. Efekt możemy oczywiście usłyszeć na naszym albumie, a jest to wynik dosłownie kilku prób i spotkań, na których nasze muzyczne ścieżki idealnie i szybko się dopełniły.

Później przyszedł czas na ponowne wymyślenie koła. Pół żartem, pół serio o tym mówię, a mam na myśli album „Kołowrót” nagrany z Chórem Uniwersytetu SWPS. Jest to zanurzenie się w nurt muzyki tradycyjnej naszego kraju. Czy przywołana przez was cykliczność natury, związanie nierozerwalne losów człowieka z ziemią, mają nam przypomnieć o tym, że jak, dajmy na to, Ziemię przegrzejemy, to będzie po nas?

Album „Kołowrót” to zamówienie, które przyszło do nas od Joanny Kalinowskiej i Chóru SWPS, a zrealizowane zostało w ramach 25-lecia uczelni. W tym przypadku inspiracją stała się rzeczywiście polska muzyka ludowa, cykliczność natury oraz związanej z nią kultury obrzędowej, rytualnej. No i znowu temat stary jak świat, ale uniwersalny i piękny, a to wystarczy żeby zacząć opowiadać swoim głosem – nową historię wspartą na pradawnych źródłach i tekstach kultury. Dla mnie to rzecz jasna najlepsze inspiracje do pracy twórczej! Tematy uniwersalne, ponadczasowe, większe jakby i takie, które wykraczają poza doraźne polityczne czy społeczne aspekty funkcjonowania, poza uwikłanie w konkretny czas, poza ego i też trochę niejako poza człowieka, mimo że w swojej istocie o człowieku to wszystko jest!

Więc odpowiadając na Twoje pytanie, raczej nie myślałem o globalnym ociepleniu klimatu czy jakiejś krytycznej wiadomości, którą chciałem wykrzyczeć. Choć oczywiście trzeba krzyczeć i mówić głośno, a przede wszystkim działać. Jednak nasza muzyka nie ma takiej misji. Nie od tego jest. I myślę, że gdybym miał swojej działalności artystycznej nadać kontekst polityczny czy społeczny, miałaby ona zupełnie inny charakter. Byłaby przede wszystkim działaniem, a nie graniem. Czynem, a nie abstrakcyjnym dźwiękiem czy harmonią.

Na co dzisiejszemu światu muzyka dawna? Przecież ma facebooka.

Na to pytanie odpowiedziałem poniekąd wyżej. Ale wszelkie wybory pozostawiam wolne. Jeden woli facebooka, inny muzykę dawną. Ja biorę i to, i to z całym dobrodziejstwem inwentarza. Warto zachować jednak we wszystkim jakiś umiar i harmonię, a przede wszystkim robić rzeczy w zgodzie ze sobą i swoimi potrzebami. A jeśli już będziemy mogli to robić – to wielkie szczęście i życiowy fart. Ja czuję się szczęściarzem, bo w zasadzie w 90% robię to co kocham i to co daje mi spełnienie. Rzadka rzecz.

Koło – to kolejna figura, która w tym roku odgrywa zasadniczą rolę w twojej twórczości. O „Kołowrocie” już mówiliśmy, ale został nam jeszcze „Uroboros”, czyli twoja solowa płyta. Starasz się może przypomnieć, że odwieczny porządek rzeczy nie jest zakłócony?

Ta płyta to kolejny na mojej ścieżce taki koncept-album. Bardziej do dyskursywnego czytania niż stricte do słuchania. To Narodziny-Życie-Śmierć odwieczna pętla istnienia i obrazuje ją gnostycki symbol nieskończoności – Uroboros. Znowu ukłon do rzeczy uniwersalnych, większych niż ja czy ty. Głębszych i wykraczających poza jednostkowy byt, a jednocześnie w nim się manifestujący. Odnosząc się do muzyki ludowej i najważniejszych rytuałów przejścia chciałem pokazać ten cykl, otwarty i zamknięty tykaniem zegara, który jak zapętlimy płytę – powtarza się i zaczyna zjadać swój ogon. Czy odwieczny porządek rzeczy nie jest zakłócony? Odpowiem cytując zespół Nagrobki: „wszyscy umrzemy” i Molestę: „To jest pewne jak <<techno w Trendzie>>”.

Sprawiasz wrażenie twórcy spokojnego, który chłodnym okiem patrzy na stare jak świat mechanizmy, które rządzą ludzkim życiem. Scenografie się zmieniają, a my tacy sami. Odnosisz takie wrażenie?

Kurde blade, trochę tak to wygląda. Ale staram się nie być jakimś kaznodzieją czy mistykiem. Poddaję się wszelkim życiowym emocjom, błądzę i szukam, jestem z krwi i kości gościem. Mnie się po prostu te rzeczy podobają, inspirują, pociągają. Te tajemnice, uniwersalizm kulturowy, o których rozmawiamy. Może studia na etnografii czy muzykologii były źródłem takich zainteresowań? Nie wiem. Fajnie w każdym razie odnajdywać te rzeczy, które łączą ludzi bez względu na pochodzenie, region geograficzny, klimatyczny czy w końcu kulturowy. Bo w gruncie rzeczy – to o tych rzeczach opowiadam w swoich wytworach muzycznych czy to solowych czy bastardowych – muzyka religijna, duchowa, sakralna różnych tradycji, muzyka o śmierci, o narodzinach, o obrzędowości, o cyklu natury, o życiu w końcu.

O czym masz zamiar grać dalej? Jakie są twoje plany?

Nadchodzi rok 2022 i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem chciałbym zrealizować kolejny album solowy, aby zamknąć tryptyk. Nie mogę zdradzić o czym będzie, ale nie wykluczam, że będzie odwrotnością tych głębin, z którymi się zmagałem dotychczas i zajmę się płaszczyzną! No i oczywiście z moją ukochaną Bastardą mamy kilka projektów do zrealizowania, na wiosnę planujemy wypuścić album wspólnie z fenomenalnym zespołem Sutari – czyli Basią Songin i Kasią Kapelą. Zajmujemy się szeroko pojętą muzyką pogranicza, czerpiemy z litewskich sutartines, pieśni białoruskich, mamy niezwykłe źródła i badamy co się dzieje na styku tych kultur muzycznych, co wynika z przeciągania tej liny, z tych napięć i co znajdziemy jak przeciągniemy ją też na naszą stronę, jaka muzyka wtedy powstanie.

Kolejna rzecz to „Orewoet” czyli wspólny projekt Bastardy i zespołu Holland Baroque – pracujemy nad spuścizną średniowiecznych mistyczek, zajmujemy się ekstazą religijną, niemal erotyczną, ale ostatecznie opowiadamy o Miłości – czyli kolejny temat rzeka, stary jak świat i uniwersalny.

Mam tylko nadzieję, że nie zanudzę tym wszystkim swoich odbiorców, że ziarenka trafią na podatny grunt i zakwitną z tego piękne kwiaty uciechy.

Zdjęcie tytułowe Mikołaj Starzyński.

Strona na Bandcamp







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy