
Zimno-elektroniczna kraina.
Jest w tym akt szczerości, że w opisie płyty, a więc nim można jej wysłuchać, podaje się w sposób otwarty, że powstała ona w oparciu o analogowe dźwięki charakterystyczne dla lat 70. i 80. Norweski producent Biosphere, czyli Geir Jenssen, postanowił nie zadowalać się kopiowaniem stylu, tylko narzucił sobie podobne ograniczenia, które mogli mieć twórcy w tamtym okresie (choćby Daniel Miller założyciel Mute Records). Prościej: wziął te same instrumenty i postanowił coś na nich skomponować. Efektem pracy jest płyta „Shortwave Memories” zawierająca osiem utworów.
Twórca „The Petrified Forest” zabiera nas w podróż do zimno-elektronicznej krainy, używając przy tym z nieodpartego uroku retro-elektroniki. Co, muszę przyznać, nie umniejsza jego kompozycjom. Wręcz przeciwnie, maniakalne przywiązanie do najdrobniejszych szczegółów sprawia, że słucha się tego – miejscami – z zapartym tchem. Weźmy chociaż płaszczyznę (i pustkę), która rozlewa się w „Interval Signal” jednocześnie znajduje się pod nieustannym gradobiciem błyszczących dźwięków. Potwierdza się, że narzucanie sobie ograniczeń ma sens, a prostota zawsze jest w cenie.
Posłuchajcie tylko automatów perkusyjnych w utworze tytułowym. Proste do bólu, odarte z dzisiejszej progresywności, a mimo to dodające urzekającego futuryzmu. Nie ucieknę też od skojarzeń z pracami Vangelisa, ale i da się uchwycić również niemiecki etap w twórczości Davida Bowiego („Tanß”). Muszę przyznać, że raz rozpoczęty proces słuchania przykuwa na tyle silnie, że trudno jest go przerwać, a dotarcie do końca płyty staje się nieodpartą koniecznością. Inna sprawa, że ekscytacja równa się przyjemności ze słuchania. Szczególnie jak robi się melodyjniej, czy może raczej cieplej (choćby w „Infinium”).
Album choć minimalistyczny, to jednak nie zapomina o psychodelicznym odlocie. Czternastominutowy „Transfigured Express” chyba najefektowniej wkrada się w podświadomość. Przykryta trzaskami melodia sunie powoli a to rozwijając się, a to modyfikując. Zmiany te są ledwie zauważalne. Inaczej jest w „Night Shift”, gdzie pulsujący bas stanowi punkt centralny. Jenssen kapitalnie panuje nad nastrojem całości. Programowanie muzyki wychodzi mu równie dobrze, a nad całością panuje spokój. Spokój nie do końca relaksacyjny. Interesujące jest również to, że Biosphere niejako oszukał czas i umiejscowił swój album ponad nim.

Ta płyta to taka EL-MUZYKA.
Wykonanie tej płyty jest super. Finał cudowny. Ale całość nudzi.
Sam się zdziwiłem, że po pierwszym odsłuchu płyta mnie zaciekawiła, a po drugim i kolejnym coraz bardziej odpycha.
Uważam że to dobra płyta. Po prostu inna … ciekawe tylko czemu napisałeś akurat twórca – The Petrified Forest – zakładam że dlatego bo masz podlinkowaną reckę 🙂 . Geir dla mnie to gość tak do Dropsonde … . Płyty wybitne i z których jest znany to raczej te pierwsze. Wiadomo. Pozdrawiam serdecznie.
Tak, chodziło o recenzję. 🙂
Niestety, duże rozczarowanie. Chociaż bardzo szanuję dokonania Norwega i kolekcjonuję jego płyty, w tym przypadku byłem wstrzemięźliwy. Skłoniło mnie do tej postawy, zamieszczenie jedynie jednego utworu na Bandcampie, dostępnego do odsłuchu. Zwykle przy takich praktykach zamieszcza się numer najlepszy, a wyraźnie wydawał się wtórny, miałki i wyprodukowany na siłę. Nie usłyszałem w nim żadnego głębszego konceptu poza hasłem „używam starych analogów” w „nostalgicznych” kompozycjach. Ok. tylko po co. Po przesłuchaniu całości wycofałem się z kupna definitywnie. Chciałbym jednak coś więcej oprócz wymuszonej, konwencjonalnej elektroniki.
Rozumiem. Choć akurat mnie pociąga swoisty ascetyzm tej płyty.
Ascetyzm to najlepsza metoda okiełznania niesfornych pomysłów, ale bywa też listkiem figowym ich braku. Pozdrawiam!
Piosenka singlowa działa dopiero z resztą materiału. Pierwsze skojarzenie – N-Plants połączony z Cirque (motoryka). Ale Fale to zupełnie inny album. Od Stator nie słyszałem tak dobrej Biosphere (Petrified Forest pominę bo to taki album z przekrojem tego co Jenssesn robi od początku)