
Pożegnanie z Paryżem.
Po raz pierwszy w pełnym wymiarze w języku angielskim, La Femme zanurza się w inspiracjach syntezatorowego grania lat 70/80 z wzbogaceniem o czysto rockowe wstawki. Pozostajemy w lekko psychodelicznym tonie, choć nie tak mocno odczuwalnym, jak na poprzednich wydaniach. O ile choćby „Psycho Tropical Berlin” uderzało w silnie abstrakcyjne, kwasowe tony, to „Rock Machine” przybiera formę bardziej ustrukturyzowaną, ale pozostaje chęć eksplorowania różnorodnych rozwiązań muzycznych.
Ekipa okrzyknięta przez Pitchfork „prawdopodobnie największą grupą rockową we Francji”, przez takowe określenia zdaje się być niedoceniona za konsekwentne i błyskotliwe poszukiwania muzyczne. Bolesne dla mnie jest tak proste ich zaszufladkowanie, zwłaszcza że pomysłów nie mało, a przekrój brnie od depeszowych zapędów („Clover Paradise”,”Love is Over”), aż po surf music („Ciao Paris”). To bardzo unikatowe pokłony w stronę klasycznej elektroniki, ale również awangardowych rockowych bandów. Ciężko się temu dziwić, zważywszy na to, że jako szczególnie ważnych artystów w rozwoju zespołu La Femme wymienia The Velvet Underground czy Kraftwerk. Tych drugich echa wyjątkowo słyszalne są w „My Generation”.
Mimo że uroku płynącego z ojczystego języka zespołu zabrakło, to krążek i tak pozostaje dla mnie niezwykle satysfakcjonującą propozycją. Wciąż nie mogę oderwać się od kompozycji „Venus” z rozmarzonym podkładem, wciągającymi w odmęty psychodelii wokalami i z początku nieco nihilistyczną wizją liryczną, przechodzącą w pewną nadzieję. Tak emocjonalny zryw sąsiaduje z mocno satyrycznym „I Gonna Make a Hit”, które… co tu dużo mówić, w najbardziej przystępny sposób opisuje powstanie idealnego popowego utworu. A brzmienie przy tym, być może z mniej ironicznym podłożem, miałoby faktyczną szansę na osiągnięcie statusu przeboju.
Szczególnie zaskakującym może okazać się koniec albumu. Bardzo mocno zanika wówczas ogólny charakter płyty i czerpiąc z folku w efektowny sposób domyka całość. Dużo tu zabawy formą, zarówno tekstową, jak i muzyczną oraz nie brak udziwnień. Ale udziwnienia, pewna doza dystansu to coś, co w zespołach wyjątkowo cenię. La Femme w moich oczach, a raczej uszach, nie traci za wiele, nawet w perspektywie zmiany na język bardziej przystępny, dla mnie być może mniej owiany tajemnicą.
La Femme:
Profil na Facebooku »Profil na BandCamp »
Disque pointu:
Profil na Facebooku »Disque pointu 2024
