Tak się bawią w detroitowym getto.
W kontekście obecnych trendów na elektronicznej scenie, najbardziej niepoprawnym politycznie nurtem funkcjonującym na niej, wydaje się być bez wątpienia ghettotech. Jego twórcy z uporem maniaka traktują bowiem kobiety przedmiotowo i naigrywają się z rasowych uprzedzeń, odmieniając na wszelkie sposoby takie słowa, jak „bitch” czy „nigger”. Wszystko to odbywa się w takt bezceremonialnej łupanki, która jednak idealnie nadaje się do specyficznego tańca, określanego mianem „jit”. Muzyka ta cieszy się wyjątkowym powodzeniem wśród czarnoskórych bywalców i bywalczyń klubowych imprez na przedmieściach Detroit.
Ghettotech narodził się bowiem w Motor City na początku lat 90. „Ojcami” nurtu są dwaj weterani gatunku – DJ Assault i DJ Godfather. To oni jako pierwsi wpadli na pomysł, aby czerpiąc garściami z detroitowego electro spod znaku Cybotronu i Miami bassu w stylu 2 Live Crew, podkręcić tempo granej muzyki do 145-160 BPM i dołożyć do niej wulgarne rymy o pornograficznym charakterze. Produkowane przez nich taśmowo nagrania brzmiały szorstko i surowo – ale tak właśnie miało być. Tego rodzaju „brudne” granie z oczywistych względów nie miało komercyjnego potencjału i do dzisiaj pozostało specjalnością wąskiego grona producentów z Detroit.
Jednym z nich jest Julian Shamou. Urodził się w Bagdadzie, ale kiedy miał dwa lata rodzice zabrali go ze sobą do USA, gdzie szukali lepszych warunków do życia. I udało się: trafili do Detroit, a tam ich syn dorastał, nasiąkając wszystkim, czego słuchało się w „czarnych” dzielnicach: od hip-hopu do techno. Nic dziwnego, że w końcu sam postanowił zabrać się za robienie muzyki. Wystartował w połowie lat 90. i działając pod takimi szyldami jak DJ Nasty, Digitek czy 313 Bass Mechanics tworzył ghettotech. Poza Motor City udało mu się wykroczyć jednak dopiero w ostatniej dekadzie za sprawą projektu Detroit’s Filthiest. Właśnie otrzymujemy jego pierwszy album – „Original Not Crispy”.
Przede wszystkim mamy tu szybkie electro – proste, okrojone do połamanych bitów, zawodzących loopów i skandowanych rymów. To otwierający płytę „Hands Behind Your Back”, ale też umieszczone nieco dalej „Hot Cheetos” i „Dis’n’Dat”. Jeszcze szybsze rytmy niosą „Undefeated” i „Blaxploitation” – ale to już jungle, nieco bardziej muzyczny w brzmieniu, bo ozdobiony jazzowymi samplami i kraftwerkową elektroniką. House w wersji ghetto dostajemy z kolei w „Legend In The Hood” – i jest to właściwie tylko klaskany bit podrasowany rapowym refrenem.
Dziewięć nagrań z „Original Not Crispy” to wygładzona i ugrzeczniona wersja ghettotechu na potrzeby europejskiego odbiorcy. Nie ma tu przekleństw i niepoprawnych politycznie rymowanek. Jedno pozostaje jednak takie samo: prostota i surowość tej muzyki. Myliłby się jednak ten, kto skreśliłby przez to tego rodzaju granie. Utwory Detroit’s Filthiest może i nie są zbyt finezyjne, ale za to emanują pozytywną energią i uliczną szczerością. Dzięki temu wciągają do zabawy – szczególnie, gdy emitują je odpowiednio potężne głośniki. Ghettotech to oczywiście specyficzna konwencja, ale da się ją polubić.
Casa Voyager 2020