Najpierw słyszysz pisk w uszach – jakby ktoś cię ogłuszył ciężkim przedmiotem. Stopniowo budzi się świadomość. Dobiegają niewyraźne szmery. Zmysły się wyostrzają. Po chwili odkrywasz znaczenie dźwięków. To ziemia opadająca na trumnę. Odgłos stłumiony, bo słyszany z jej wnętrza.
Tak rozpoczyna się album „Seven Of Wands”, wydany przez bezkonkurencyjną, awangardową oficynę PAN. Jego autor, hiperaktywny John Wiese, skonstruował niemal godzinną narrację z nieustannie narastającym napięciem oraz wieloma nieoczekiwanymi zdarzeniami dźwiękowymi.
Twórczość Johna Wiese można usytuować przyglądając się liście wykonawców, z którymi współpracował. W trakcie wieloletniej aktywności grał zarówno z mistrzami hałasu (Merzbow, The Haters), free improv (Evan Parker), jak i obracał się w kręgu okołonoisowych projektów (Wolf Eyes, Yellow Swans, Burning Star Core i wielu innych). Jako absolwent studiów artystycznych z powodzeniem łączy zainteresowanie dźwiękiem i plastyką, co najlepiej ilustruje tegoroczna wystawa, prezentująca sto winylowych singli z muzyką i oprawą graficzną jego autorstwa.
Przy pomocy zestawu elektroniki, mikrofonów kontaktowych, miksera, taśm oraz nagrań instrumentów – tu posłużył się materiałem zarejestrowanym podczas wspólnej trasy z Liars – stworzył kompozycje pełne intensywności, łączące majestatycznie rozwijające się drony z atakującymi z zaskoczenia strzępkami rozmaitych brzmień. Metaliczne, dudniące częstotliwości zostały upstrzone między innymi cykaniem cyfrowego świerszcza, śpiewem prawdziwych ptaków, odgłosami z wnętrza gardła (połykany mikrofon?) czy urywającym się nagle echem przelatującego samolotu.
http://soundcloud.com/pan_recs/john-wiese-scorpion
Kolaże Wiese są równocześnie pełne prostoty jak i złożoności. Narastające bez końca napięcie staje się w pewnym momencie statyczne, a gdy tylko czujność słuchacza zostanie uśpiona, następuje erupcja. W takich chwilach muzyk z powodzeniem łączy wiele próbek, z drobin lepi zaskakujące, akustyczne struktury, które pojawiają się gwałtownie i równie szybko znikają. Nie tylko w taki sposób komplikuje nagranie – Wiese rozdziela kompozycje na kanały tak, iż momentami z każdego głośnika dobiegają różne, kontrastujące ze sobą dźwięki.
Mimo że podobne eksperymenty zostały wykonane już dawno, z równie interesującym efektem – np. przez klasyka elektroakustyki, jakim jest Bernard Parmegiani – warto skierować swoją uwagę na dokonania Wiese. Jego wychodząca od noisu muzyka ewoluuje w ciekawym kierunku, adaptując elementy historycznej awangardy, korzystając przy tym z dobrodziejstw realizacji w XXI-wiecznym studio nagraniowym.
PAN | 2011
Myślę, że zainteresowanie muzyką Johna Wiese jest na nowej muzyce podobne, do zainteresowania Twoimi polecajkami i komentarzami. Oto dobry trop: http://www.emd.pl, pozdr
emd to dobry trop, niestety strona od pewnego czasu nie funkcjonuje. nie znam szczegółów, ale jakiś czas temu zapowiadano usunięcie jej z serwera.
Zawsze myślałem, że Wiese to czysty *noise*, a tutaj proszę też *musique concrete*; brzmi naprawdę nieźle. Za mało jest na NM recenzji muzyki z tej działki -(przewaga Gzyl-stuffu i innych kwiatków sprawia, że czytam prawie tylko twoje recenzje) – ale i tak super, że coś się pojawia. Pozdr!
dzięki za zainteresowanie! pozdrawiam, m.