Wpisz i kliknij enter

Blue Hour – Reference 97 EP

Jak chronić się przed wejściem w mainstreamową papkę? Jest na to kilka sposobów, z których korzystają artyści, którzy wiedzą, że niektóre gatunki muzyki brzydzą się komercjalizacją. Nowe aliasy, coraz to bardziej ciężkostrawne brzmienia, zasłanianie twarzy, poszerzanie składów, tworzenie na boku nowych projektów i kolaboracji, zakładanie wytwórni o niespodziewanym profilu… Blue Hour także się chowa, za spowitymi niebieską barwą okładkami płyt, zawierającymi jego bezbłędne kompozycje.

Padło parę luźnych domniemywań, że Blue Hour to Furesshu, ale to tylko niewyraźny trop. Macie ochotę pomóc mi w przeprowadzeniu małego śledztwa? Ale to potem. Na razie przeczytajcie, czym pachnie trzecie wydawnictwo brytyjskiego producenta, pt. „Reference 97”, wydane w jego własnym labelu Blue Hour.

Tytułowy, mocno techniczny utwór, forsuje niekonwencjonalne podejście do muzyki tanecznej. Bo z jednej strony numer osadzony jest na skocznym rytmie, a z drugiej zaczadzony melancholijną, niemalże płaczliwą melodią. Absolutnie hipnotyczne, a zarazem wprowadzające niemałą konfuzję.

House’owa surowizna i jacking groove piętnuje przedostatni utwór, pt. „Don’t Speak”. Mocno uwypuklone brzmienie dziewięćsetdziewiątki, dzieli utwór na takty i frazy. Finezji dodaje mu kobieca, rozmyta wokaliza, która zalewa utwór mleczną mgłą i tępi ostre krawędzie znaczone przez maszynę perkusyjną.

„Moments”, schowane jest w uk garage’owym tempie i zasnute masą onirycznych akordów. Te urocze, smutne dźwięki wdzierają się bezpardonowo w naszą emocjonalność i sprawiają, że oczy zaczynają się mimowolnie szklić.

Blue Hour to śpiew błękitnego jeziora – chłodny, mętny i głęboki, którego brzegi są ostre i kamieniste. Dla ludzi z pewnym poziomem wrażliwości i wybujałą wyobraźnią. Prawdziwa wycieczka w nieznane.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy