W dzisiejszym odcinku podjąłem małą próbę zebrania paru naprawdę uroczych piosenek. Cała dziesiątka to zwyczajne piosenki o miłości, jakich każde dziecko jest w stanie wymienić ponad cztery kwadryliony. Żeby nie było nudno uderzyłem więc w sprawy, o jakich nie mają pojęcia niepełnoletni. W dzisiejszym odcinku podjąłem małą próbę zebrania paru naprawdę uroczych piosenek. Cała dziesiątka to zwyczajne piosenki o miłości, jakich każde dziecko jest w stanie wymienić ponad cztery kwadryliony. Żeby nie było nudno uderzyłem więc w sprawy, o jakich nie mają pojęcia niepełnoletni. Przepraszam bardziej doświadczonych za ojcowskie gderanie, ale czuję się w obowiązku: rzeczy z okładkami to single, czyli utwory tak chwytliwe, że zostały umieszczone, poza albumem właściwym, także na swoich własnych małych wydawnictwach o formacie EPki. Resztę, tę bez okładek, znajdziecie wyłącznie na longplayach. 5-10-15! Zaczynamy!
1. Donna Regina – „My Melancholy Man”
„Slow Killer” to płyta idealnie definiująca styl projektu Donny Janssen. Ten zmysłowy pop wydaje się dysponować manierami światowca – radzi sobie z wdziękiem w każdej sytuacji. Zależnie od aktualnych warunków jest dystynkcją brylantowych spinek mankietowych albo rozchichotanym oczekiwaniem sąsiedzkiego flirtu. Utwór „My Melancholy Man” szybko stał się dla mnie centrum tego wydawnictwa – ze względu na wyjątkową tematykę. To oczywiście kwestia interpretacji, ale trudno mi się oprzeć obrazkowi żywej, energicznej kobiety, która na moment cichnie wykorzystując pauzę w rozmowie, tak aby móc obserwować swojego rozmówcę. Mężczyzna powoli i z boskim opanowaniem zmienia winyla, parzy herbatę, przyrządza drinka – słowem, robi cokolwiek i z tego cokolwiek wycieka super drogi sok z drobinkami uczuciowej prawdy. Przekonanie rośnie w naszej bohaterce jak zaplanowany embrion – ciepło i otoczone troską. Gdy rodzi się, przybiera formę błysku w oku i cichego potaknięcia: mój Boże, on ma wszystko to, czego ja nie mam, a ja radzę sobie ze wszystkim tym, co jemu sprawia problem. Delikatne trzaśnięcie jakiejś gałązki w sercu mówi słuchaczowi, że ich miłość właśnie przestaje się skradać. Klasa.
2. Morcheeba – „Undress Me Now”
Ten singielek kumuluje w sobie całą subtelnie erotyczną aurę albumu „Charango„. Mamy tu do czynienia ze zwiewnie śmietankową balladą pościelową, której charakterku dodają porozkładane w zacienionych miejscach echotyczne elementy elektroniczne. Wokal Skye Edwards dopełnia wszystkiego kawiarnianym rozmarzeniem i możnaby uwierzyć, że wszystko to dzieje się w mansardzie jakiejś podrównikowej hacjendy, gdyby nie teledysk, który możecie sobie obejrzeć poniżej. Nasza czarnulka ogolona na zero jawi się być stęsknioną za swoim chłopcem akolitką jakiegoś orientalnego klasztoru. Najpiękniejsze fragmenty klipu to momenty upublicznienia wizji, jakie zapewne snuje Skye wodząc maślanymi oczami za smugami kadzidlanego dymu. Moglibyśmy je nazwać soft soft soft erotyką, ale myślę, że precyzyjne zobrazowanie tytułu jednego z albumów Placebo – „Sleeping With Ghosts„, brzmi pełniej.
3. The Koreans – „Talking to Myself”
The Koreans zadebiutowali w 2004 roku i od tej pory nic o nich nie słychać, jeśli w ogóle jakiś większy odsetek bardziej zaangażowanych słuchaczy śledził ich poczynania. Self titled zawierał właściwie same rozrywkowe kawałki rockowe, które momentami aspirowały do eksperymentalnej, noisowej psychodelii albo cięższego popu. „Talking to Myself” jest więc stylistycznym skokiem w bok. Klubowy bit z przeszkadzajkami buduje półhousowe downtempo, w którego zupie lekko zbolały głos snuje swoją historię. Chłopiec wyrywa się od swojej dziewczyny na tą jedną noc, wędruje do klubu i niechybnie poznaje Ją. Nieśmiałe dotyki i muskania podczas wolnego gibania się w światłach strobu ewoluują w stronę wyznań, które Ona pod koniec wieczoru burzy kładąc palec na jego ustach: „Ive been here in London now for one whole year and I meet you the night before Im leaving here…” Wow.
4. Morphine – „Swing It Low”
Mroczny, wilgotny jazz Morphine nie ma nic wspólnego z niezobowiązującym clubbingiem jakichś chłopaczków. „I got buttons bursting in the air / I got apple orchards everywhere / I got grapes swinging from the vine / Swinging in a line, lined up in the sunshine / Im on time, fresh, fast / Im a sweetheart and Ill watch your back / Im all swing, a swing from the shoestrings / Right or wrong, to me its the same thing / You, especially you / You have my loyalty / You in wartime, love peace / I need to walk you down the street / Im right here, Ill watch your back / In case the wind blows off your hat / You – youre on time your eyes are like a diamond mine / Deep and bright inside…” Mroczny, mruczący wokal Sandmana melorecytuje te wersy i, przysięgam, że nie kłamię!, ilekroć ot tak sobie włączyłem ten kawałek w obecności jakiejś kobiety, to ona pierwsza zaczynała o nim mówić, a słowa były przyobleczone w TEN tembr, który zapewne uwodził z destrukcyjną skutecznością Humberta Humberta w powieści Nabokova.
5. Madonna – „Human Nature”
Żeby obejrzeć teledysk do tego utworu musicie mieć ponad osiemnaście lat. Za jego pomocą Madonna promowała swoje długogrające Bedtime Story, ale także zamknęła wyraźnie seksualny etap kariery. Klip przestawia pannę Ritchie tym razem jako dominę w lateksowym kombinezonie rodem z Matriksa. Inicjalne sekundy zapowiadają ostre, perwersyjne sceny bang gangowe, ale właściwie kończy się na wyznaniu ograniczeń, jakie stawia cywilizacja przed człowiekiem pragnącym wyzwolić swoje instynkty. Express yourself, dont repress yourself szepcze Madonna na tle mięciutkiego bitu masowanego rytmicznie przez syntezator przebrany za ręcznik owinięty wokół talii wilgotnej po pełnej pary kąpieli, zachęcając każdą z was do pójścia w jego ślady.
6. Air – „Playground Love”
Ten utwór mogliście usłyszeć podczas oglądania filmu Sofii Coppoli „Virgin Suicides” (po polsku „Przekleństwa niewinności„). Właściwie nie powinniśmy mówić o tym kawałku. Został zaśpiewany tylko i wyłącznie dla Lux Lisbon (w filmie zagrana przez Kirsten Dunst, a w książce przez rój niepowstrzymanych hormonów), jednej z bohaterek książki zekranizowanej przez Coppolę. Pamiętacie swoje różne pierwsze razy? Pierwsze buzi w policzek, pierwszy całus z języczkiem i różne rumieńce? Jeśli nie za bardzo (jezu!) to być może ten kawałek wam pomoże. Chyba każdy zna Air, wiecie więc co grają. Tym razem penetrują pastelowe obszary swoich elektro-jazzowych zabaw. Ciepłe, migotliwe plamy pulsują delikatnie w środku głowy, połyskują uroczo na krągłościach jak pierwszy, za grubo położony makijaż albo pierwsze, nie wiedzieć czemu wyprowadzone, powłóczyste spojrzenie śledzące koleżankę z huśtawek.
7. Michael Jackson + Paul McCartney – „The Girl Is Mine”
No cóż, chłopcy. Spójrzcie na tych przystojniaków obok. Gdyby raczyli zerknąć spośród obłoków w stronę lochów, w których czołgają się wasze szare żywoty, zapewne wystarczyłoby im, nie wiem, wyszorować garnek albo potrzeć mankietem czoło, aby wasze dziewczyny masowo rzuciły was w cholerę. Tak, tak. Na szczęście ci dwaj wymiatacze kłócą się w tej piosence o jakąś bliżej nieokreśloną gąskę. Nie ma więc strachu, możecie się wyciągnąć w swoich fotelach, odpalić fajkę i zdrowo sobie golnąć, a przy tym naprawdę szeroko się uśmiechnąć, bo z utworu bije to coś, co czuje się po naprawdę udanej pierwszej randce. Z jednej strony satysfakcję i radość pogodnego zapuszczenia żurawia w jutro, a z drugiej ledwo uchwytne ćmienie tęsknoty za samotnością. E tam: – Oh, Michael, we not gonna fight about this, ok? – Oh, Paul, I think I told you – Im a lover, not a fighter. Mrrau.
8. She Wants Revenge – „Tear You Apart”
SWR to jeden z młodych składów dążących do odświeżenia stylistyk new rave i new wave, które rozpoczęły swoją karierę jeszcze gdzieś w latach sześćdziesiątych, ale które realną dojrzałość osiągnęły dopiero za sprawą mody na mroczne, zimne gitary i syntezatorową potęgę właściwą cudownej krainie 80. Kolejny zespół brzmiący jak Interpol, ścigający się o względy słuchaczy z Editors, The Klaxons albo Shit Disco. Tym razem jest w tym odkurzaniu motywów coś szczerego. To nie są moi faworyci w tym rajdzie, to raczej jedyni jego uczestnicy, którzy naprawdę się przebili przez srogo strzeżone granice mojej muzycznej akceptacji. Zwróćcie uwagę na mroczny klimat bijący z Tear You Apart. Psychopatyczny, brutalny, przypominający niektóre kadry z fincherowskiego Zodiaku mieszanką ciemności i wyłaniających się z niej grubo polakierowanych przedmiotów o soczystych barwach. Podobnie jak w którymś z klipów Timberlakea, także i tu stajemy się świadkami jakiejś dziwnej pogoni. Samotna dziewczyna i podążający za nią ciągle w tej samej odległości, tajemniczy mężczyzna, który jak pryzmat zbiera w sobie wszystkie elementy składowe otoczenia – połyskliwy po deszczu beton, gazowe latarnie, wspomnienie opustoszałej potańcówki, kiedy na parkiecie pozostała jedna, krążąca bezwładnie para, odurzona jak ćmy wśród lampionów.
9. Sara Montiel – „Touch Me”
Tak, dobrze widzicie. To Sara Montiel. Całkiem niezły głos. Fajne oczy. Spoko. Piosenka nie rzuca na kolana. Co tu robi? Całuje się piętnaście minut bez potrzeby oddechu. Wykonuje stiptiz będący początkiem chronicznego jąkania się u Demi Moore. Czeka na ciebie u mety ruchomych schodów, którymi wjeżdżasz. Jest chłodna i jedwabista w lipcową noc nad jeziorem, a gorąca i mięciutka podczas wspólnych ferii w Aspen. Jeśli kiedyś zbierzecie te utwory i zgracie je sobie na płytę, dotrze do was być może, jak cudownie „Touch Me” przenika się z „Tear You Apart”. Po psychotycznej, ogłuszającej dyskotece Sara Montiel zabierze was w świeżą jak łyk sex on the beach, pościel, w której możecie trzymać się bez skrępowania za ręce – już nikt nie patrzy.
10. Nick Hornby – „Wierność w stereo”, wyd. Kameleon 1995, str. 101
„…Następnie wracam do sypialni i kochamy się, po czym rozmawiamy chwilę i to tyle. Nie będę wdawał się w szczegóły, w te wszystkie kto-komu-jak-i-dlaczego. Znacie piosenkę Charliego Richa Za zamkniętymi drzwiami? To jeden z moich ulubionych kawałków”. Uf. Zrobiło się gorąco. Na szczęście to już ostatni zwrot akcji w naszej dzisiejszej przygodzie. Dziesiąty pocisk ląduje w centrum twego serca za sprawą… heh, Twojej wyobraźni, kochanie! Nie, nie, poważnie.”
podoba mi sie pomysl tych zestawien nawiazujacych do Brumu gdzie Rafal Ksiezyk robil zestawienia w stylu 20 plyt o ….
pozdro
Ej, Psychic TV akurat dla mnie słabe: chociaż tytuł zobowiązuje to jednak nie lubię kabaretu i jakiegoś takiego indie-bollywoodu próbującego się oprzeć na starych wzorcach typowej piosenki Briana Wilsona.
no ale gdzie stolen kisses w wykonaniu Psychic TV?!
tu mozna posluchac: http://www.youtube.com/watch?v=mI4YAXZXi5E