Wpisz i kliknij enter

Alt+F4 2005 – relacja

Tym razem impreza zosta?a zorganizowana pod patronatem Fundacji Wsp??pracy Polsko – Niemieckiej, dzi?ki czemu w programie festiwalu znajdowa?o si? kilka naprawd? uznanych nazwisk zza naszej zachodniej granicy – m.in. Ekkehard Ehlers. Tegoroczne koncerty mia?y wedle zapowiedzi organizator?w odzwierciedla? ogromn? rozpi?to?? stylistyczn? dzisiejszej muzyki elektronicznej, zar?wno pod wzgl?dem ?rodk?w tworzenia, jak i estetyk.         Alt + F4 – wszyscy bardzo dobrze znamy t? kombinacje. Alt + F4, a zaraz potem koniec. Koniec programu albo wyj?cie z systemu – monitor ga?nie, charakterystyczny szelest wiatraczka cichnie. Koniec. Jeste? wy??czony, poza obiegiem, poza nawiasem. W pewnym sensie nawet ci? nie ma. Jeste? nieobecny. Koniec? A co to takiego? Koniec zawsze mo?e by? pocz?tkiem – zale?y jak na niego spojrze?.

        Kamil Antosiewicz wydaje si? nale?e? do tych os?b, kt?re tam gdzie inni widz? koniec on dostrzega otwieraj?ce si? niezagospodarowane przestrzenie. Najwymowniej daje temu wyraz jako muzyk. Pod pseudonimem MEM jest jednym z nielicznych w naszym kraju, kt?rzy rzucaj? si? na g??bok? wod? bia?ego szumu. Masa syta Mandaryn? i innymi, jak?e (a jak?e!) soczystymi owocami popkultury nawet nie wie co w kablu piszczy. A tam ?ywy pr?d skwierczy a? mi?o. Wystarczy tylko odkr?ci? kurek. Kamil – obok Jacka Staniszewskiego (Facial Index), Artura Jaworskiego (Viona), Dominika Kowalczyka (Wolframa) – jest jednym z najbardziej znanych tego rodzaju hydraulik?w, spec?w od puszczania przez membrany kontrolowanych wyciek?w skwiercz?cego cyfrowego szlamu. Ale MEM popuszcza kurek z pr?dem nie tylko na w?asn? r?k? i raz na jaki? czas – do sp??ki z kolegami – przesuwa wajch? na maxa, tak ?eby na chwile wyrwa? z klubowego marazmu i stagnacji dupska przyklejone do wygodnych sk?rzanych puff?w i kanapek w r??nych sto?ecznych lokalach; ?eby t?uszcza – u?ywaj?c okre?lenia pewnego modnego, co nie znaczy, ?e na serio utalentowanego m?odego prozaika – rozpierzch?a si? z przera?eniem zatykaj?c uszy przestraszona prawd? o tym, co w rzeczywisto?ci kryje si? w trzewiach komputera. I oto drugi majowy weekend by? kolejn? okazj? do zmierzenia si? szerszej publiczno?ci z tajemnic? sonicznej alchemii. Dzi?ki sprawnej dzia?alno?ci wspomnianych ludzi stowarzyszonych w promuj?cej nowy formy sztuki organizacji Salvia odby?a si? czwarta edycja festiwalu muzyki elektronicznej Alt + F4.








        Tym razem impreza zosta?a zorganizowana pod patronatem Fundacji Wsp??pracy Polsko – Niemieckiej, dzi?ki czemu w programie festiwalu znajdowa?o si? kilka naprawd? uznanych nazwisk zza naszej zachodniej granicy – m.in. Ekkehard Ehlers. Tegoroczne koncerty mia?y wedle zapowiedzi organizator?w odzwierciedla? ogromn? rozpi?to?? stylistyczn? dzisiejszej muzyki elektronicznej, zar?wno pod wzgl?dem ?rodk?w tworzenia, jak i estetyk. Mo?na si? wi?c by?o spodziewa?, ?e publiczno?? zostanie wywiedziona w najg??bsze zakamarki d?wi?kowych, tymczasowych stref autonomicznych, ?e pozna, co naprawd? drzemie w elektronicznych bebechach. I niew?tpliwie tak by?o, cho? nie spos?b oprze? si? wra?eniu, ?e ca?o?? festiwalu spowija?a w znacznej mierze dosy? szorstka, cyfrowa zawierucha, kt?ra zdaje si? rysowa? tajemnic? komputerowych flak?w w niepokoj?co entropicznych barwach. D?wi?ki wype?niaj?ce w pi?tkowa i sobotni? noc wn?trze sto?ecznego klubu 1955 mog?y sugerowa?, ?e maszyny ju? dawno przesta?y pracowa? w systemie zerojedynkowym czy te? jakimkolwiek innym wymy?lonym przez cz?owieka, a w ?rodku nich drzemie jaka? niebezpieczna si?a (ha?as? ha?os? ha?s?), kt?r? tylko nieliczni potrafi? okie?zna?. I to na ich ?ask? jeste?my zdani. Bo wystarczy jeden ruch palcem, jeden klik i zostaniemy spacyfikowani skondensowan? wi?zk? d?wi?ku. A wtedy Alt + F4. Koniec. Finito. The End. Na szcz??cie oby?o si? bez ofiar, a arty?ci, cho? nie szcz?dzili zgromadzonym ekstremalnych wra?e? okazali si? lito?ciwi. W pewnym sensie, oczywi?cie. Ale do rzeczy, bo przeci?ga si? ten wst?p troch? jak jaki? nudny, przyd?ugawy set.








        Festiwal zainaugurowa?a gdzie? po 21 – ej sto?eczna Komora A, czyli po??czone si?y Wolframa i Stwor?w Wodnych Jaszczur?w. Zagrany przez trio set przekonuje, ?e formacja mo?e stanowi? jeden z ciekawszych spo?r?d nowych projekt?w na polskiej scenie elektronicznej alternatywy. Jej muzyka w wywa?ony spos?b ??czy w sobie g??boki sound analog?w, laptopowy szum i elektroakustyczne smaczki. Podzia? pracy jest nast?puj?cy. Wolfram odpowiedzialny jest przede wszystkim za ziarno, kt?re podczas koncertu generowa? za pomoc? eksperyment?w z radioodbiornikiem. Natomiast Jaszczury uzupe?nia?y podawane przez Dominika tekstury wspomnianymi elementami – Karol Koszaniec zmi?kcza? wygenerowany szum przy pomocy analogowych syntezator?w, a Jakub Miko?ajczyk przydawa? wyst?powi dynamiki preparuj?c r??ne d?wi?ki przy pomocy bardziej konwencjonalnych ?rodk?w takich jak np. perkusyjny talerz. Ale generalnie pierwszy set imprezy zalicza? si? bardziej do tych statycznych, w kt?rych muzycy powoli, spokojnie opowiadaj? pewn? histori? dr???c jeden temat. W tym przypadku narracja toczy?a si? – konsekwentnie zmierzaj?c do monumentalnego fina?u – gdzie? na pograniczu majestatycznego postindustrialu a noiseu utrzymanego raczej w tych ?agodniejszych, bardziej monochromatycznych odcieniach. Zgromadzona stosunkowo licznie jak na okres, w kt?rym chodzenie do klub?w powoli staje si? passe publiczno?? kontemplowa?a wszechogarniaj?cy masywny d?wi?k w skupieniu podobnym temu, jakie prezentowali muzycy. W ko?cu wibruj?cy dronowy fina? odbi? si? w sali rezonansem oklask?w i alt + f4 – reset: nast?pny wykonawca. By? nim Hecker.

        Usadowiwszy si? za swoim „makiem” tak, ?e wida? by?o tylko jego skupion? twarz intelektualisty, po kt?rej spodziewaliby?my si? raczej wyk?adu z teorii muzyki zacz?? zapodawa? siarczystym, ultradynamicznym ha?asem, kt?ry jednym kaza? opu?ci? sal?, a innym znowu zapewni? nieopisan? rozkosz sonicznego sadomasochizmu. Niemiec operowa? raczej w tych wy?szych rejonach d?wi?ku, wi?c z grubsza rzecz bior?c jego set mia? klimat w?ciek?ego pisku. By? to jednak pisk nie byle jaki – wielopoziomowy, wielokana?owy, rozszala?y d?wi?kowy ?ywio?. Ale, co najlepsze, s?ycha? by?o, ?e w tym szale?stwie jest metoda, ?e pomi?dzy tymi agresywnymi wy?adowaniami jest jaki? zwi?zek, ?e w jaki? spos?b zaz?biaj? si? one. Po prostu – jak to uj??a jedna kole?anka – s?ycha? by?o, ?e kole? gra, z czym bywa r??nie, kiedy jedynym instrumentem artysty jest powerbook. Jak si? potem okaza?o tej nocy Hecker nie mia? sobie r?wnych. Sprawa to oczywi?cie arbitralna, ale nawet lansowana na gwiazd? wieczoru Tujiko Noriko nie przy?mi?a perfekcyjnego opanowania softu, jakie zaprezentowa? go?? zza Odry.

        Niemal r?wnie dobry by? wyst?p Ivana Pavlova aka COH, kt?ry zagra? po Janku Tomzie – nowej twarzy na scenie rodzimego noiseu. Co jak co, ale akurat to oblicze, kt?re m?ody adept sztuki ha?asu zaprezentowa? tego wieczora nie nale?a?o do powalaj?cych. Ot, taki standard w swojej klasie – jednorodna, skwiercz?ca ?ciana cyfrowego ziarna. Ale Janek to ?wie?a krew, wi?c pewnie jeszcze nie jednym nas zadziwi. Tak jak zrobi? to w?a?nie nasz s?owia?ski brat. Niew?tpliwie Rosjanin wykona? uk?on w stron? publiczno?ci i zagra? wr?cz klubowo. Cho? pocz?tek jego wyst?pu sugerowa?, ?e artysta – podobnie jak swoi poprzednicy – przedstawi swoj? wizj? bia?ego szumu. Pavlov rozkr?ca? si? powoli, zaczynaj?c od takich nier?wnomiernych, gniecionych szelest?w podszytych szczypt? i?cie s?owia?skiej nostalgii w postaci subtelnych melancholijnych za?piew?w. Przez chwil? mo?na by?o pomy?le?, ?e jakby Matt Elliot gra? noisea z laptopa, to by?by on mniej wi?cej taki. Jednak nie wiedzie? kiedy atmosfera ulega?a diametralnej zmianie. Szorstki, p?aski szelest nagle nabra? lotnej g??bi, membrany zacz??y furkota? niczym flagi na wietrze. Trudno by?o nie buja? g?ow?. Fakt, ?e si? podoba?o niew?tpliwie mia? sw?j wyraz w owacji, kt?r? zebra? artysta. A potem znowu Alt + F4 i nast?pny wykonawca.








        Na scenie pojawi?a si? skromna posta? Tujiko Noriko i klimat uleg? kolejnej, radykalnej zmianie. Z g?o?nik?w pop?yn??y wydelikacone, trzeszcz?ce figury rytmiczne. Egzotyczne, asymetryczne, pastelowe. Uzupe?nione troch? jakby nie?mia?ym ?piewem Japonki mog?y by? naprawd? urzekaj?ce. Cho? por?wnania do Bjork wydaj? si? raczej nie na miejscu. Raz, ?e nie ta skala g?osu, a dwa – zupe?nie inny poziom: nie mo?na por?wnywa? pop divy, kt?ra ma do swojej dyspozycji ca?y sztab ludzi z artystk? operuj?c? gdzie? w obszarze lo – fi z laptopa. Ale og?lnie mog?o si? podoba?. Tym bardziej, ?e znaczna cz??? ludzi przysz?a w?a?nie ze wzgl?du na wyst?p Noriko. Aplauz by? wi?c te? odpowiednio dono?ny i g?sty.

        Po wyst?pie pani z Kraju Kwitn?cej Wi?ni szeregi zgromadzonych zacz??y si? stosunkowo szybko wykrusza? – tak, ?e na wyst?p Jacka Staniszewskiego oczekiwa?a ju? tylko garstka wielbicieli mocnych wra?e?. A tych – jak wiadomo – nierzadko mo?na do?wiadczy? w trakcie set?w Facial Index. Tym razem jednak nic z tego – sprz?t co? odmawia? pos?usze?stwa. A gdy ju? uda?o si? go jako tako okie?zna? Jacek zdecydowanie zmierza? ku ko?cowi. Na luzie, z u?miechem, wymieniaj?c jakie? swobodne komentarze z niedobitkami publiki. Zreszt? nast?pnego dnia mia? si? jej zrewan?owa?; poza tym jak sam stwierdzi? – tego typu akcje s? po prostu wpisane w tego rodzaju muzyk?.

        Chwil? p??niej na sali zapanowa?a bolesna ?wiat?o?? jarzeniowego ?wiat?a i Alt + F4 – na tym sko?czy? si? pierwszy dzie? tego festiwalu.

        Emiszyn, czyli duo Marcin Dymiter aka Emiter/Krzysztof Topolski aka Arszyn zacz??o drugi dzie? imprezy troch? przed 22 – g?. Muzycy siedz?c za sto?em zastawionym analogowym sprz?tem w skupieniu prowadzili ze sob? statyczny dialog. Toczy? si? on gdzie? na poziomie, na kt?rym wszystko wibruje wprowadzone w drganie monotonnym d?wi?kiem dronu. Konwersacj? t? mo?na niew?tpliwie uzna? za udan?. G??boka, interesuj?ca, owocna. Aplauz. Alt + F4.








        Potem, po lewej stronie sceny zacz?? pod??cza? swoje zabawki misiowaty Ignaz Schick z Berlina. Jego instrumentarium stanowi?y dwa gramofony, mikser i kilka prostych analogowych efekt?w. A jego wyst?p mo?na uzna? za kolejny dow?d wy?szo?ci tego rodzaju sprz?tu nad napakowanymi krzemem pude?kami. Nie tylko – jak w przypadku Heckera – by?o s?ycha?, ?e kole? gra, ale by?o to i wida?. By?o wida? ten przyczynowo – skutkowy zwi?zek, w kt?rym okre?lone akcje muzyka poci?gaj? za sob? okre?lone reakcje materii d?wi?ku. Po prostu mia?o si? nieodparte wra?enie, ?e kole? wk?ada ca?e serce i dusz? w to, co robi. Najlepszym tego dowodem mo?e by? chyba fakt, ?e w trakcie wyst?pu powyrywa? sobie suwaki z miksera. Zreszt? nie przypadkowo, bo p?yn?ca z g?o?nik?w rozszala?a, masywna nawa?nica by?a adekwatna do szale?stwa Iganza. Lata?y nie tylko fragmenty sprz?tu, ale i winyle. A membrany wi?y si? w spazmatycznych podrygach wypluwaj?c z siebie w?ciek?y, ?r?cy potok, kt?ry – ze wzgl?du na jego niesamowit? dynamik? i energi? – trudno opisywa? s?owami. Bo oto szorstkie, nieregularne skwierczenie raz po raz przetykane by?o ?widruj?cym piskiem dobywanym za pomoc? jaki? prostych przetwornik?w. I tak w k??ko – jechana po maksie. Zaledwie 15 minut, ale jakie – koncert Schicka niew?tpliwie ho?dowa? zasadzie, ?e nie liczy si? ilo??, ale jako??. Bezdyskusyjnie numer jeden festiwalu, o czym co bardziej wytrwali mieli okazj? si? przekona? raz jeszcze w drugiej cz??ci wieczoru, kiedy to Hecker i COH zako?czyli zapowiedziany poprzedniego dnia set do ta?ca, przy kt?rym wygina?a swoje godne modelki wdzi?ki nawet gwiazda polskiego impro – Anna Zaradny. Co ciekawe i w pewnym sensie wymowne, kiedy Ignaz chcia? si? w??czy? w rozgrzewanie parkietowej atmosfery panowie stwierdzili, ?e wol? zaj?? si? tym sami. Hmmm, czy?by kto? tu wymi?ka???? Jednak nie ma tego z?ego, bo kiedy na dencefloorze podrygiwa?y ju? tylko niedobitki publiki, a niemiecko – rosyjskie duo zacz??o si? powoli przymierza? do tego, ?eby si? zawin?? ster przej?li Jacek Staniszewski i Schick. Z pocz?tku jeszcze troch? pokokietowali resztki tancerzy preparuj?c MU, ale po chwili wyp?yn?li ju? na g??bokie wody najczystszego ha?asu. Ale zanim to nast?pi?o na scenie zaprezentowa?o si? jeszcze kilku wykonawc?w. Chocia? ?aden z nich nie
potrafi? zatrze? wra?enia, kt?re pozostawi? Ignaz.








        Ehlers dos?ownie polecia?. Serwowane przez niego d?wi?ki tchn??y delikatnym, zaszumionym ambientem – przyjemnie, ale bez wi?kszej ekscytacji. Znacznie ciekawiej wypad? wyst?puj?cy po nim Deuce. Nie zaprezentowa? wprawdzie nic nowego poza utworami znanymi ze swoich p?yt, ale – jak og?lnie wiadomo – ?miech to zdrowie, a reprezentant mik.musik – jak zreszt? inni reprezentanci tego labelu – s?ynie przecie? z i?cie wodewilowej postawy. By?y wi?c te charakterystyczne w?sy a la seventis i oczywi?cie adekwatna stylizacja: pojechane okulary i narodowa bluza w stylu Grzegorza Lato. Na przebieranki postawi? te? kolejny reprezentant kraju zza Odry – Schlammpeitziger. W pewnym momencie swojego wyst?pu ola? kompa i stan?? na wprost publiki naci?gaj?c na twarz we?nian? czapk? w marynarskie paski. Przez chwil? sta? bez ruchu, zwieszaj?c g?ow? i r?ce niczym nieu?ywana marionetka, po czym – gdy kompozycja nabra?a tempa – zacz?? neurotycznie ta?czy? jakby to jaki? psychol poci?ga? za sznurki tej kukie?ki. I cho? w ten spos?b tchn?? nieco ?ycia w sw?j set, to tym samym utwierdzi? zgromadzonych, ?e tak naprawd? niewiele robi za tym swoim laptopem. Kawa?ki, owszem, fajne – takie troch? w stylu niekt?rych rzeczy Freeform – ale, przy ca?ym szacunku dla artysty, „empetr?je” to ja sobie mog? w domu zapoda?. Mo?e dlatego Niemiec jako jedyny posi?kowa? si? visualami. Zreszt? to by? element, kt?rego nieco brakowa?o w ca?ym festiwalu. Wprawdzie to ma?y szczeg??, ale w sumie vj to dzisiaj norma, wi?c ju? sama ranga imprezy wymaga?aby ?eby wyj?? naprzeciw pewnym standardom. Ale c??, obesz?o si? i bez tego. Du?o bardziej zjawiskowy, mimo, i? te? odtwarzany i bez wizualizacji, by? wyst?p Viona, cho? w?a?ciwiej by?oby tu m?wi? o spektaklu. Re?yserem by? oczywi?cie Artur, a w roli g??wnej obsadzona by?a jego dziewczyna. Przebrana za co? w rodzaju infantylnej kr?lewny – w koronie i z wielkim lizakiem w kszta?cie serca – buja?a si? neurotycznie w „takt chorej muzyki” swojego ch?opaka. Jej filigranowa postura raz po raz niby flaga na wietrze poddawa?a si? podmuchom pastelowego noiseu, po to by w nast?pnej chwili wyrazi? sw?j sprzeciw dziewcz?cym wrzaskiem. Do?? ciekawie to wypad?o, cho? przys?owiowych ciar po plerach nie by?o. To samo mo?na powiedzie? o zamykaj?cym program festiwalu Ma?ku Sienkiewiczu, kt?ry najpierw postawi? przed publiczno?ci? stabilny dron, rytmizuj?c go przy pomocy podawanych w jednostajnych odst?pach metalicznych trzaskach, by w ko?cu przej?? w patetyczny ambient. A potem to ju? zacz??y si? wspomniane ta?ce, hulanki, swawole.


foto: ostrowska/nierobisz







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy