Wpisz i kliknij enter

Biosphere – Dropsonde


Tą płytę poznawaliśmy na raty – okrojona werja „Dropsonde” pojawiła się pod koniec ubiegłego roku na limitowanym winylu, skutecznie robiąc smaka wszystkim fanom Geira Jenssena. Smaka tym większego, że sam autor zapowiadał powrót do brzmień, dzięki którym zdobył sławę, i które w ostatnim czasie zdawał się nieco zaniedbywać. Poprzednie jego propozycje – „Shenzhou” [2002] oraz „Autour de la Lune” [2004] okazywały się czystej krwi eksperymentami, które – choć darzone szacunkiem – nie potrafiły wzbudzić jakichkolwiek większych emocji. Wydawało się, że Jenssen na dobre osunie się w obszar eksperymentalnych, minimalistycznych wojaży, że jego kolejne propozycje kierowane będą do coraz mniejszego, hermetycznego grona biosferycznych zapaleńców. Na szczęście jednak pojawiła się „Dropsonde”
Płyta faktycznie pełna jest dość śmiałych odniesień do wątków pojawiających się na klasycznej „Substracie” czy późniejszym „Cirque”. Jenssen nie poprzestaje jednak na ich prostej kontynuacji; „Dropsonde” jest raczej próbą pociągnięcia kilku słynnych, polarnych elementów w nowe dźwiękowe obszary, determinowane przez stricte jazzowe fascynacje [autor przyznaje się do inspiracji m.in. Milesem Davisem]. Momentami norweski mistrz polarnej elektroniki na milimetry zbliża się do twórczości Jana Jelinka, osadzając jazzujące pętle na tle charakterystycznych, ambientowych rozmazań [„In Triple Time”]. Innym razem artysta nacisk kładzie na ciepły powiew winylowych trzasków, nadających jego dźwiękom ciekawy, bardzo „ludzki” wymiar. Wszystko podszyte jest obowiązkowym podskórnym pulsem, transem krążących wokół sampli, w końcu również ciepłem, bijącym z tego materiału bardzo wyraźnie. Tak jak po kosmicznym „Patashniku” przyszła organiczna „Substrata”, tak po księżycowej i sterylnej „Autour…” pojawia się „Dropsonde”, będąca muzyczną interpretacją odbytych przez Jenssenach podróży [pojawiają się nagrania dokonane m.in. w Tybecie], jednocześnie pełna nieśmiałych zabrudzeń i pozornych niedbałości. Jak zwykle również w przypadku Biosphere mamy okazję wysłuchać brzmień, których pochodzenie pozostaje wciągającą zagadką – tak jak w przypadku ostatniego utworu na płycie, wymagającego skupienia, jednocześnie będącego idealnym zakończeniem tej dobrze przemyślanej polarnej układanki.
Skoro „Dropsonde” wraca do klasycznych biosferycznych nagrań, czy powinniśmy ją z nimi porównywać? Oceniać na ich tle? Chyba nie ma sensu, nowa płyta co prawda nie wytrzymałaby konkurencji z przełomową „Substratą”, pozostanie jednak istotnym ogniwem w twórczości Geira Jenssena – artysty niezwykle dojrzałego, umiejętnie i twórczo interpretującego swój własny, niebagatelny dorobek.
2006







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
robish
robish
17 lat temu

ja tam wole coha ostatniego

tek hi
tek hi
17 lat temu

co tu dodawać, jenssen w najwyższej formie, naprawdę sok!!

john mcenroe
john mcenroe
17 lat temu

przyłączam się do peanów na cześć płyty – jest świetna. zaryzykuję nawet stwierdzenie że jest to najlepszy materiał jaki wyszedł spod ręki Jenssena :). moimi faworytami są in triple time z fantastycznymi blachami i najbardziej transowo-senne altostratus.
kandydat do pierwszej dziesiątki 2006

bojanix
bojanix
17 lat temu

Świetna płyta. Dla mnie najlepsza płyta jaka pojawiła się w tym roku! Warto zagłębić się w niezbadane obszary, które odkrywa przed nami Jenssen. Więcej takich płyt…

niewidoczny
niewidoczny
17 lat temu

people are friends strasznie mnie chwyta za niewidoczne serducho

Polecamy