Wpisz i kliknij enter

Emiter & Ludomir Franczak – Kraków, Święta Krowa

Mając w pamięci koncert Marcina Dymitera i krakowskiego kolektywu improwizatorów Entropy w ramach zeszłorocznego Unsound (koncert okazał się jednym z najważniejszych wydarzeń festiwalu) na występ Emitera i Ludomira Franczaka szedłem spokojny o wysoką jakość tego, co zobaczę i usłyszę w krakowskiej Świętej Krowie. Mając w pamięci koncert Marcina Dymitera i krakowskiego kolektywu improwizatorów Entropy w ramach zeszłorocznego Unsound (koncert okazał się jednym z najważniejszych wydarzeń festiwalu) na występ Emitera i Ludomira Franczaka szedłem spokojny o wysoką jakość tego, co zobaczę i usłyszę w krakowskiej Świętej Krowie.
Dźwiękową stronę wspólnego przedsięwzięcia Emitera i Franczaka stanowiło coś, co można uznać za muzyczną rozprawkę na temat różnicy i powtórzenia (to szczególnie eksponowany w dwudziestowiecznej filozofii motyw). Ze swoiście „laboratoryjnych” dźwięków, szumów i trzasków okraszonych niekiedy bardziej tradycyjnymi elementami artysta stworzył kompozycje charakteryzujące się wyjątkowym liryzmem, rzadko kojarzonym z tego typu estetyką. Podstawową formą, na jakiej bazowały kolejne utwory były raczej powolne, powtarzające się z subtelnymi modyfikacjami frazy, niekiedy delikatnie zrytmizowane.
Ascetyzm muzyki uwydatniał jej mocno emocjonalny charakter. Emiter perfekcyjnie dozował napięcie (tu niemal tożsame z natężeniem dźwięków „pomnożonych” przez ilość powtórzeń). Mimo nienaturalnego charakteru większości brzmień (raczej nie do wydobycia za pomocą tradycyjnych instrumentów) trudno było odnieść wrażenie „syntetyczności”. Królowało raczej intuicyjne wyczucie smaku i troska o to, aby każdy element miał swoją ekspresyjną funkcję.
Wizualny aspekt przedstawienia, za który był odpowiedzialny Ludomir Frątczak to niespiesznie miksowane, ziarniste, monochromatyczne i niezbyt dynamiczne motywy. Raczej „concrete video”, niż cokolwiek narracyjnego. Nawet momenty przedstawiające motywy znane z rzeczywistości zostały potraktowane w sposób odzierający je z reprezentacyjności. Najbardziej przejmujące, a zarazem najbardziej abstrakcyjne były fragmenty z urzędującym prezydentem USA i obrazami wojennymi z pojawiającym się w pewnym momencie napisem, będącym majstersztykiem copyrighterskiego fachu: „Don’t worry be angry”.
Mimo, iż koncert był najgłośniejszy spośród tych, które miałem okazję usłyszeć w Świętej Krowie, zza dźwięków muzyki przebijały rozmowy osób, które nie przyszły na koncert posłuchać muzyki. Nie zepsuło to jednak intensywności doświadczenia całości. Jeśli będę miał okazję zobaczyć / usłyszeć jeszcze któregokolwiek z artystów, z pewnością postaram się nie przepuścić okazji.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy