Wpisz i kliknij enter

Hati, Zev na festiwalu Audio Art 2006

Gdy w kwietniu tego roku wracałem z krakowskiego koncertu Ze’v i Hati nie przypuszczałem, że tak szybko będzie mi dane ponownie zobaczyć tych znakomitych artystów. Wizyta Ze’va w Krakowie to dla miłośnika muzyki współczesnej wydarzenie niemal historyczne. Kwietniowy koncert Hati zrobił na mnie ogromne wrażenie i z niecierpliwością oczekiwałem ponownej okazji by usłyszeć ich na żywo. Nadarzyła się ona przy okazji festiwalu Audio Art. Hati, Zev, Festiwal Audio Art, 3 listopada 2006, Kraków, Bunkier Sztuki
Gdy w kwietniu tego roku wracałem z krakowskiego koncertu Ze’v i Hati nie przypuszczałem, że tak szybko będzie mi dane ponownie zobaczyć tych znakomitych artystów. Wizyta Ze’va w Krakowie to dla miłośnika muzyki współczesnej wydarzenie niemal historyczne. Kwietniowy koncert Hati zrobił na mnie ogromne wrażenie i z niecierpliwością oczekiwałem ponownej okazji by usłyszeć ich na żywo. Nadarzyła się ona przy okazji festiwalu Audio Art.
Niestety organizatorom imprezy należą się nie tylko słowa pochwały. Koncert zaczął się z dużym opóźnieniem. Chęć zapewnienia czasu na dotarcie do Bunkra Sztuki osobom uczestniczącym we wcześniejszej imprezie w ramach Audio Art jest kiepskim uzasadnieniem zwłoki. Przecież koncert w Krzysztoforach nie był czynnikiem losowym, na który organizatorzy nie mieli wpływu, lecz był wpisany w kalendarz festiwalu. Nic więc nie stało na przeszkodzie, aby przesunąć następną imprezę na nieco późniejszą godzinę.
Rafał Iwański i Dariusz Wojtaś wyszli na scenę i szybko skryli się za dość osobliwie wyglądającymi stelażami, pełnymi rozwieszonych metalowych elementów. Muzycy od początku byli skupieni i skupienie to zdawali się utrzymać do końca występu, mimo wyraźnych objawów przeziębienia jednego z muzyków.
Nie sposób było nie odczuć doskonałej komunikacji między artystami, którzy kolejno „wypróbowując” kolejne instrumenty tworzyli skondensowane, nierzadko motoryczne struktury rytmiczne, mimo raczej powolnych temp i długiego wybrzmiewania dźwięków. Stopniowanie napięcia było jak najdalsze od sztampowego „cicho-głośno”. Intensywność wzrastała miarowo i była konsekwentnie podtrzymywana, rozwiązanie natomiast długo nie nadchodziło, pozostawiając słuchaczy w intrygującym zawieszeniu.
Oprócz metalofonów muzycy Hati posługiwali się czymś w rodzaju małych rogów. Dźwięki jednego z nich chwilami przypominały kwilenie niemowlęcia imitowanie przez starca (sic!), drugi róg natomiast wybrzmiewał w nieco bardziej abstrakcyjnym tonie – wszystko doskonale podkreślała dobra akustyka sali w Bunkrze Sztuki. W pewnym momencie muzycy podnieśli z ziemi coś, co okazało się piszczałami z organów. Swoiście „rozszerzoną” technikę gry na tak niekonwencjonalnym instrumencie muzycy zaprezentowali szczególnie w momencie, w którym potrząsając patyczkiem włożonym w otwór piszczały wydobywali z niej coś w rodzaju klekotu. Ubóstwo instrumentu okazało się być odwrotnie proporcjonalne do efektu. To, co udało się stworzyć Hati przypominało coś w rodzaju transowego, motorycznego minimal-jazzu.
Całość występu Hati nagłośniona była przez dwie kolumny stojące po bokach sali i dwa monitory sceniczne. Muzycy przetwarzali nieco dźwięki wytwarzane przez instrumenty i niekiedy, szczególnie w momentach, gdy gęstość dźwięku była najmniejsza, pogłosu było jakby nieco za dużo, co dodawało onirycznej atmosferze koncertu nie do końca pasującego „technicznego” posmaku.
Po Hati na pozbawionej sceny sali pojawił się Ze’v, który zażyczył sobie wyłączenie świateł. Po koncercie od jednego z muzyków Hati, dowiedziałem się, że cały koncert był całkowicie akustyczny. Na występ Ze’va składały się dobrze wyodrębnione części, w których artysta, posiłkując się zadziwiająco skromnym zestawem instrumentów, stworzył nie dającą się z niczym innym porównać atmosferę tajemnicy. Głośny, gęsty noise „zagrany” został na czymś w rodzaju skrzynki wypełnionej małymi elementami. Tym specyficznym brzmieniom towarzyszyły dźwięki sporej wielkości marakasu, co dawało wrażenie niezwykłej złożoności i intensywności występu.
Po głośnym, raczej pozbawionym tradycyjnie rozumianego rytmu fragmencie artysta sięgnął po bęben ramowy. Nieregularny, choć motoryczny rytm był nad wyraz „śpiewny”. Miało się wrażenie, że jest w nim co najmniej tyle samo melodii, co rytmu. Kolejny wątek w podróży z Ze’vem to drony z metalowych kół zawieszonych na statywie. Kawałki nierdzewnej stali perfekcyjnie nastrojone wydawały z siebie pełne interesujących alikwotów drony. Ponownie selektywność i bogactwo brzmieniowe wydawało się nie do pomyślenia, gdy przypomniało się sobie skromny wygląd instrumentarium Ze’va.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy