Wpisz i kliknij enter

Martini Bros – SQ Poznań

Legendarny poznański Eskulap zakończył swoją działalność jakoś na początku wakacji. Miejsce, w którym wychowało się pokolenie fanów techno pochodzącego wprost z kolebki tej muzyki (Berlin – Detroit), zahibernowało jednak tylko na chwilę, budząc się w zupełnie innej powłoce i – w innym miejscu. Pod szyldem SQ subtelnie podkreślającym związki z przeszłością klub otworzył swoje podwoje na początku października w podziemiach Starego Browaru pp. Kulczyków. Lokalizacja ta wzbudziła niemało polemik tyczących się zasadności przenoszenia miejsca odcinającego się w założeniu od taniości konsumpcjonizmu i popkultury – a takim właśnie miejscem jawił się „stary Eskulap” – do świątyni coweekendowego lansu.      Legendarny poznański Eskulap zakończył swoją działalność jakoś na początku wakacji. Miejsce, w którym wychowało się pokolenie fanów techno pochodzącego wprost z kolebki tej muzyki (Berlin – Detroit), zahibernowało jednak tylko na chwilę, budząc się w zupełnie innej powłoce i – w innym miejscu. Pod szyldem SQ subtelnie podkreślającym związki z przeszłością klub otworzył swoje podwoje na początku października w podziemiach Starego Browaru pp. Kulczyków. Lokalizacja ta wzbudziła niemało polemik tyczących się zasadności przenoszenia miejsca odcinającego się w założeniu od taniości konsumpcjonizmu i popkultury – a takim właśnie miejscem jawił się „stary Eskulap” – do świątyni coweekendowego lansu.

     Dla niewtajemniczonych – Stary Browar, szumnie reklamowany jako najlepsze centrum Europy, na gigantycznej, architektonicznie rzeczywiście wysmakowanej powierzchni grupuje wielką galerię handlową, galerię sztuki oraz parę knajp, próbując w iście postmodernistyczny sposób łączyć typowo wielkopolską żyłkę do interesów z inklinacjami do rozrywek duchowych.























Ortodoksi przyzwyczajeni do obskurności poprzedniej siedziby klubu, jego surowości, a także kubatury, nie mówiąc już o ofercie muzycznej, kręcili nosem mocno. I jeśli w kategoriach architektury wnętrz i designu rozpatrywać tę swoistą reinkarnację Eskulapa, to rzeczywiście – różnice są spore.

     Przestrzeń znacznie się zmniejszyła, a większych koncertów, które Eskulap był w stanie organizować na dużej powierzchni (np. dziewięcioosobowego kolektywu Jaga Jazzist), raczej nie uświadczymy. Centralnym punktem klubu jest bowiem tylko i wyłącznie djka, co sugeruje, że organizatorzy skupią się w przyszłości wyłącznie na prezentacji dj setów i live actów, a dotychczasowy repertuar stylistyczny może się nieco zawęzić. Jaga Jazzist w każdym razie już tu nie wystąpi, ale tego typu skład to i tak rzadkość, więc nie ma co dramatyzować. Dla fanów nowej muzyki odwiedzających poprzednią placówkę i tak pewnie nie miało to większego znaczenia, ponieważ gros imprez wzbudzających ich zainteresowanie stanowiły właśnie występy djów-producentów (chociażby w ramach cyklu Automatik). Jedno jest pewne – nie uświadczymy już w klubie takich tłumów jak na Miss Kittin i Michaelu Mayerze w lutym 2004 roku i może w tym właśnie kontekście – kontekście ograniczenia przestrzennego – należy rozpatrywać zasadność tzw. door selection.

     Wielu dotychczasowych bywalców regularnie odwiedzających kolejne edycje Automatik czy Tresor Night podczas pierwszego weekendu inaugurującego działalność SQ zostało odprawionych z kwitkiem za niewłaściwy wygląd, co jest bardzo niepokojącym znakiem, ponieważ stawia SQ w świetle całkowicie przeciwstawnym do niegdysiejszego, czyniąc z niego potencjalnie miejsce, w którym zasadny jest dobry wygląd klubowicza i zasobność jego portfela, a nie repertuar muzyczny. A ten, póki co, może zadowolić wyrobionych fanów tanecznych gatunków typu elektro, house czy techno. Pytanie tylko, na ile organizatorzy wypośrodkują obecność wszystkich tych stylistyk i czy wykażą odwagę i chęć eksperymentu, zapraszając od czasu do czasu wykonawcę trudniejszego w odbiorze, wybitnie eksperymentalnego, mającego jednak swoją publiczność wśród ludzi odwiedzających klub. W ten sposób uniknęliby zaszufladkowania SQ jako hałserki czy klubu fanów H&M i żółtych opasek (a takie określenia już pojawiają się na internetowych forach). Mam wielką nadzieję, że do tego nie dojdzie, a mające w naszym kraju złą sławę pojęcie selekcji nie będzie krzywdziło tych, którzy ponad strój zgodny z najnowszymi trendami cenią sobie dobrą zabawę na wysokim poziomie przy muzyce artystów, których znają od dawna, a nie od momentu pojawienia się ogłoszenia na słupie w mieście.

     Nowa siedziba SQ ma niewątpliwie swoje zalety. Minimalizm, prostota, aranżacyjne wysmakowanie na pewno ją wyróżniają. Nagłośnienie selektywne, przejrzyste, a poziom ciśnienia akustycznego nie doprowadza do zużycia organu słuchu po całonocnych harcach – bardzo dobrze, bo głośno wcale nie znaczy wyraźnie. Lepiej, gdy hi-haty znakomicie, czysto szeleszczą niż gdy zlewają się w bezpostaciową magmę ze stopą, a do takich zjawisk przyzwyczaiło nas niejako quasiprofesjonalne niestety podejście do prezentacji muzyki tanecznej w klubach.

     W takich też warunkach przyszło duetowi Märtini Brös z Berlina zmierzyć się z polską publicznością. Historia Märtini sięga 1998r. i nie jest jakoś szczególnie skomplikowana: ot, dwóch ziomków skrzyknęło się w jednym ze wschodnioberlińskich klubów, z czasem dodając do swoich setów żywe gitary, wokale i loopy.























W 2001r. nakładem labelu Poker Flat należącego do producenta muzyki minimal house, Stevea Buga, ukazał się ich pierwszy album sygnowany nazwą Märtini Brös „Play” śmiało penetrujący nowatorskie wówczas obszary, w którym podana z przymrużeniem oka popowa wrażliwość na melodie znalazła doskonałe wypełnienie wśród elektronicznych dźwięków mniej lub bardziej odsyłających słuchacza do tradycji synth popu, elektropopu itp., przy czym pozbawiona nadmiernie oldskulowej stylizacji stała się w przypadku duetu od razu rozpoznawalna. Podobne podejście do tematu wykazują obecnie inne berlińskie formacje w rodzaju Jeans Team, Kissogram czy Sieg Uber Die Sonne oraz artyści skupieni wokół kolońskiego Kompaktu, którzy w charakterystyczny sposób wstrzykują nieznanego do tej pory szerszej publiczności niemieckiego, pełnego wigoru i humoru, a jednocześnie poetyckiego ducha do maszynowej muzyki.

     Myślę, że Kurt Weill z chęcią pisałby dla nich dzisiaj utwory. Mike Vamp i Cle natomiast swój talent do pisania takich właśnie numerów potwierdzili drugim albumem „Love the Machines”, którego tytuł potwierdza humorystyczną grę z konwencjami elektropopu. Na tej płycie sporo jest prostego języka maszyn, ale równie tyle wkręcających melodii i tekstów śpiewanych tak, że całość brzmi miejscami mocno groteskowo, a słuchacz ma świadomość obcowania z dźwiękami nowymi, a nie kalką brzmień dawno przetrawionych.

     Do Poznania berlińczycy przyjechali z niewielką ilością najpotrzebniejszego sprzętu, m.in. z laptopem wyposażonym w środowisko Traktor DJ Studio z berlińskiego Native Instruments, które staje się prawdziwą, czysto cyfrową alternatywą dla dotychczasowego podejścia do sztuki miksowania, co potwierdził również tegoroczny Festiwal Muzyki Elektronicznej i Vizualizacji w Płocku, w czasie którego zarówno Luke Vibert, jak i Apparat grali właśnie z Traktora – czemu trudno się dziwić, ponieważ program daje djowi-producentowi dalej idące rozwiązania niż w przypadku klasycznego winylowego djingu, negując tym samym kult czarnego krążka (miksowanie odbywa się bowiem na plikach mp3, wav, audio, ogg itp.), któremu w naszym kraju wciąż większość djów i słuchaczy ulega.

     Niezbyt dobrze pamiętam, ile czasu grali tej nocy, ale ich set wzbudził niekłamaną radość – idealnie pasował do publiczności i klubu. Miejscami zblazowany, leniwy, mocno rozerotyzowany, po czym dynamiczny, pełen werwy, surowy, na pewno zmuszający do tanecznej kontemplacji.























Gdy przyszedł czas na odegranie i odśpiewanie świetnego „The biggest fan” w charakterystycznej dla remiksującego ten numer Black Strobe manierze italo electro, nastąpiła prawdziwa euforia i klimat jak na koncercie gwiazdy pop – uniesione w górę ręce, krzyki oraz wspólny śpiew potwierdzający, że na występ Märtini przyszły osoby nieprzypadkowo wcielające w życie słowa tego kawałka.

     Niemcy potwierdzają coraz częściej, że jako kraj nie mają obecnie sobie równych w łączeniu pierwiastka rozrywki i technicznego wyrafinowania. Warto zwrócić uwagę na aktualne propozycje Kompaktu, Poker Flat, Playhouse, Kitty Yo, Shitkatapult, Festplatten czy Multicolor. Wytwórnie te, choć obecne na rynku od dobrych kilku lat, w dalszym ciągu dokonują stylistycznych przeobrażeń, a termin nowy niemiecki pop staje się synonimem także intelektualnej zabawy.

     Warto mieć na uwadze również ofertę SQ na najbliższe tygodnie. Oprócz Johna Tejady, którego występ odbył się tydzień po Märtini Brös i nie okazał się tak rewelacyjny (być może ze względu na towarzyszące mu problemy z prądem, a może przez swoistą nieobecność, którą wyrażał artysta swoją twarzą, sprawiając wrażenie jakby kalkulował w głowie, co i za ile kupi za poznańskie honorarium), dobrze zapowiada się wizyta 4 listopada podopiecznego Ellen Allien w ramach jej BPitch Control – Saschy Funke.

Autorem zdjęć jest Michał Trzciński







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Karola
Karola
18 lat temu

Odprawianie z kwitkiem porządnych ludzi, którzy chcą się bawić jest dla mnie absurdem. Nie zostałam wpuszczona…za to ” klubowicze” wnoszący narkotyki jak najbardziej…..
to klub dla bogatyh ćpających snobów mających nadzienych rodziców.

Polecamy