Wpisz i kliknij enter

Masha Qrella w Poznaniu

Wiadomość o tym, że ostatni koncert na krótkiej trasie Mashy Qrelli po Polsce ma odbyć się w klubie Eskulap, z pewnością była sporym zaskoczeniem i mogła wydawać się mało prawdopodobna. Jednak – jak się okazało – nie był to błąd. Po kilkunastu miesiącach przerwy, na ostatni weekend września, zaplanowano ponowne otwarcie poznańskiego klubu. Wiadomość o tym, że ostatni koncert na krótkiej trasie Mashy Qrelli po Polsce ma odbyć się w klubie Eskulap, z pewnością była sporym zaskoczeniem i mogła wydawać się mało prawdopodobna. Jednak – jak się okazało – nie był to błąd. Po kilkunastu miesiącach przerwy, na ostatni weekend września, zaplanowano ponowne otwarcie poznańskiego klubu. Niewielkie zmiany kosmetyczne, nowi organizatorzy, a na sam początek występ Mashy Qrelli poprzedzony supportem w wykonaniu Silver Rocket.

Zespół Mariusza Szypury, z racji swojej roli, dokonał historycznego otwarcia. Na scenie pojawili się m.in. Tomek Makowiecki, Marsija z Loco Star, a także grający na trąbce Tomasz Ziętek (Loco Star, Pink Freud, Ludzie). Trwający blisko godzinę występ wyraźnie nawiązywał do ostatniej płyty „Unhappy Songs”, choć nie zabrakło kilku wcześniejszych kompozycji. Partie wokalne prawie w całości wzięła na siebie Marsija, która musiała zastąpić m.in. Kasię Kowalską, Anię Dąbrowską i Karolinę Kozak. W wielu utworach nie tylko wokalnie udzielał się Tomek Makowiecki. Wspólny występ rozpoczął się dość żywiołowo, jednak szybko wytracił swój rozpęd i przyjął znaną z płyty, dość ospałą i chwilami nużącą oprawę. Gdzieniegdzie pojawiały się charakterystyczne partie Tomasza Ziętka, który brzmieniem swojej trąbki wprowadzał trochę urozmaicenia, przywołując „pinkfreudowe” klimaty. Co jakiś czas wyraźnie powracała sekcja rytmiczna, ostatecznie jednak wszystko kończyło się melancholią i jesienno-usypiającym nastrojem. Występ zakończył się dość przewidywalnym, ale i miłym akcentem, jakim było wspólne wykonanie utworu „Encore”, w którym gościnnie śpiewa Masha.























Występ Niemki poprzedziła blisko godzinna przerwa. W trasę Masha zabrała ze sobą gitarzystkę Rike Schuberty (Contriva), perkusistę Andy Haberla oraz Michaela Muhlhausa. Ten ostatni niegdyś nagrywał z niemieckim zespołem Blumfeld, współpracował z Barbarą Morgenstern oraz Kante. Podczas koncertu odpowiedzialny był m.in. za klawisze, syntezator (Rouge Moog) oraz laptopa. Spora ilość instrumentów, dość rozbudowany zestaw perkusyjny Haberla i cały ciąg spoczywających na scenie efektów i przesterów sugerował, że występ może nieco odbiegać od studyjnych nagrań. To zresztą była dla mnie największa zagadka – jaką formę przybierze występ artystki, której płyty mogą sugerować bardziej kameralne, wyciszone klimaty.

Koncert rozpoczął utwór „I want You to know”, później mogliśmy posłuchać m.in. „Feels like”, „14 Reasons”, „Everything Shows”, „You won’t be here”. Artystka sięgała zarówno po utwory z płyty „Luck”, jak i „Unsolved Remained”, przy czym ani pierwsza, ani druga płyta nie była jakoś wyraźniej faworyzowana. Ogromną zaletą gry na żywo były ciekawe interpretacje studyjnych wersji piosenek, bardziej surowe brzmienie i spory ładunek energii włożonej w każdy kawałek. W wielu utworach pojawiały się mocne przestery, które niekiedy przechodziły w bardzo noisowe klimaty. Tym samym nieco bardziej wiarygodne stają się porównania brzmienia Mashy do niektórych kompozycji Sonic Youth, choć nadal byłbym bardzo ostrożny z takimi zestawieniami. Na żywo świetnie sprawdziła się perkusja i Andy Haberl, który grał na swoim instrumencie z nieukrywaną radością. Muzyk znany jest między innymi z jazzowych inklinacji i współpracy z Johannesem Endersem – saksofonistą związanym z Tied & Tickled Trio, współpracującym z The Notwist.

W sobotni wieczór zabrzmiało również kilka coverów, których pojawienie się nie było przypadkowe. Niespełna kilka dni temu Masha wydała nowy singiel „Don’t stop the Dance / Saturday Night”. Dla niektórych próba ponownego nagrania utworu Bryana Ferry może wydać się zamachem na świętość i jestem w stanie zrozumieć wszelkie obawy. Na szczęście zespół świetnie poradził sobie z klasykiem lat 80-tych. Wokal Mashy Qrelli rewelacyjnie zabrzmiał w wielokrotnie powtarzanym „Don’t stop, don’t stop the dance…”. Ogromną niespodzianką było pojawienie się w na scenie Tomka Ziętka, który dorzucił świetne brzmienie trąbki. Całość naprawdę robiła bardzo dobre wrażenie.























W trakcie ponad godzinnego koncertu swoje „pięć minut” otrzymał Andy Haberl. Przez te kilka chwil pozwolił sobie na luźną improwizację, drobne jazzowe szaleństwa, w trakcie których pozostali muzycy usunęli się w głąb sceny. Przyznać trzeba, że było to dość niezwykłe zjawisko, biorąc pod uwagę avant-popowe korzenie samej Mashy. Perkusista rewelacyjnie zagrał swoją spontaniczną solówkę i gdyby ją tylko trochę skrócił, było by idealnie. W ostatnich sekundach jego gry na środek sceny powróciła Masha i Rike Schuberty, po czym zespół płynnie rozpoczął utwór „Hypersomnia” z albumu „Luck”.

Koncert zakończył się bisem, podczas którego zespół zdążył zagrać jeszcze utwory „Luck” i „Sister, Welcome”. Po nich czwórka muzyków opuściła scenę, ale część publiczności nadal domagała się „maszowych” brzmień. Ostatecznie za syntezatorem ponownie zasiadł Michael Muhlhaus i zagrał, a także zaśpiewał, coś czego chyba nikt nie mógł się spodziewać. Był to utwór „Just the two of us”, którego kompozytorem i oryginalnym wykonawcą był Grover Washington Jr. – amerykański jazzman, saksofonista. Było to świetne zakończenie naprawdę dobrego występu.

Na sam koniec warto dodać, że inauguracyjny wieczór w nowym Eskulapie nie zakończył się po dwóch koncertach. W kilka chwil po występie Mashy, pod sceną zaroiło się od miłośników tanecznych rytmów, za które odpowiedzialny miał być Namosh – człowiek związany z berlińską wytwórnią Bungalow.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy