Wpisz i kliknij enter

Moloko – odcień karmazynu

Muzyka ciszy. Muzyka ognia, seksu, straconego czasu, ekstazy i płaczu. Muzyka życia. Zjawisko nieporównywalne z niczym innym czego do tej pory mógł doświadczyć słuchacz, odbiorca, człowiek chłonący sztukę. Kiedy słucham „Familiar Feelings” do moich oczu cisną się łzy- ta muzyka płacze i pociąga mnie za sobą. Jest w niej to samo uczucie, co w tak wielkich kompozycjach jak „Ocean” autorstwa Dead Can Dance czy „Epitaph” King Crimson. Uczucie końca, braku jakichkolwiek złudzeń, nadchodzący zmierzch wszystkiego, zmierzch idoli… Z drugiej jednak strony mamy tutaj element, którego brakowało we wspomnianych utworach. „Będę żyć na przekór wszystkiemu i śmiać się przez gorzkie łzy”- tak śpiewa Roisin.          Muzyka ciszy. Muzyka ognia, seksu, straconego czasu, ekstazy i płaczu. Muzyka życia. Zjawisko nieporównywalne z niczym innym czego do tej pory mógł doświadczyć słuchacz, odbiorca, człowiek chłonący sztukę. Kiedy słucham „Familiar Feelings” do moich oczu cisną się łzy- ta muzyka płacze i pociąga mnie za sobą. Jest w niej to samo uczucie, co w tak wielkich kompozycjach jak „Ocean” autorstwa Dead Can Dance czy „Epitaph” King Crimson. Uczucie końca, braku jakichkolwiek złudzeń, nadchodzący zmierzch wszystkiego, zmierzch idoli… Z drugiej jednak strony mamy tutaj element, którego brakowało we wspomnianych utworach. „Będę żyć na przekór wszystkiemu i śmiać się przez gorzkie łzy”- tak śpiewa Roisin. Nie, nie ma tych słów w żadnym tekście. Są jednocześnie w każdym. Są w transowym „Forever More”, pulsującym tajemniczą energią, poruszającą każdą część ciała (Moloko- znowu tak jak King Crimson- potrafi kreować seksualny puls, całkiem zresztą naturalnie, w sposób podejrzewam niezamierzony). Są w każdym ich utworze. W każdym słowie wyśpiewanym przez kobietę płonącą w najczystszym ogniu pasji, otoczoną światłem przelotnych uczuć, wielkich gier, kabaretu życia, musicali, reklam, miłości, nienawiści, telewizji, religii i seksu.

         Dotykając tego, o czym marzyli wszyscy wielcy mistycy (bezkresnej, pełnej kontrastów i zmian wieczności) Moloko prowadzą nas przez świat nieznanego. W świecie w jakim przyszło nam żyć, pozbawionym wszystkich starych wartości, systemów i przekonań, tworzą coś zupełnie nowego- rzeczywistość opierającą się na subtelnych instynktach, spontaniczną, pełną gorących uczuć, niewyobrażalnie głęboką, wielobarwną, wielowymiarową.























Ich muzyka jest kalejdoskopem, lustrem Leonarda, najpiękniejszym porankiem na Ibizie zamkniętym w pudełku z pozytywką, nowojorską zatoką zmieszaną z pustynnymi szlakami Egiptu. Trudno o niej pisać, trudno objąć słowami, trudno nawet próbowac… Potraktujmy to jako jeden z dowodów, że mamy do czynienia ze sztuką wysoką, tworzoną i współtworzącą rzeczywistość. Moloko w skrócie- witamy na Ziemi…

         Jako dwa reprezentatywne albumy zespołu pozwolę sobie wybrać „Things To Make And Do” oraz (jak przewidywalnie) „Statues”, będący w moim odczuciu jednym z największych dokonań w dziedzinie muzyki elektronicznej oraz muzyki popularnej w ogóle. Pierwszy z nich, potężna dawka muzyki, to ciężki orzech do zgryzienia dla przeciętnego zjadacza muzycznego chleba. Muzycy żonglują tematami, tempami, bawią się atmosferą, przywołują najbardziej niespodziewane style, rozwiązania, zachwycają swym kunsztem, dojrzałością artystyczną, odwagą. Czysty eksperyment- oparty na pozornie skończonych kompozycjach, których ramy wybiegają jednak daleko poza to, co zespół nagrał i wydał. Eksperymentem są również w wielu przypadkach wokale Roisin Murphy- chociażby w „Dumb Inc.”, gdzie powtarzana sekwencja zagęszcza się na tle pomrukiwań, syntezatorowych plam i twardych rytmów.

         Melodia gotuje się, dusi i rozdziera, by w chwilę później (we wspaniałym stylu wyśmiewania samej siebie) przerodzić się w przepiękny „The Time Is Now”, jeden z najlepszych utworów jakie miały zaszczyt emitować europejskie (i nie tylko) stacje radiowe. Single Moloko zawsze wyróżniały się spośród reszty, tak miałkich i bezwartościowych produkcji pop. Ich muzyka miała w sobie tego właśnie ducha, tą porywającą energię, ten groove i feeling, demoniczne i anielskie zarazem uniesienie, piekło i niebo (ze zmysłową przewagą tego pierwszego) współegzystujące ze sobą bądź walczące w scenerii jakby żywcem wyjętej z „Sanatorium Pod Klepsydrą”. Teatralnej, aktorskiej, scenicznej. Scenerii, w której każdy zmienia maski. Każdy ma ich tysiące. Gdyby to była tylko muzyka…

         Jeśli wspomniałem już o teatrze- koncerty Moloko wyglądają jak najprawdziwsze przedstawienia. Roisin, jak kiedyś chociażby Peter Gabriel, zmienia swój wygląd, gra kolejne role nadając im niezwykłej wyrazistości, autentyczności. Sposób jej śpiewu pełen jest aktorskiego zaangażowania, operowego rozmachu.























Zakłada kolejne maski, bawi się tradycją greckiego-starożytnego teatru, europejskiej opery, nowoczesnej stylistyki performanceu tworząc ze wszystkich tych składników coś nowego, coś pociągającego. Jest mistrzynią pokusy. Kobietą. Wężem w delikatnej skórze. Jest epicentrum całego zdarzenia, muzyki- swoim tańcem przyzywa bogów z najdalszych zakątków wszechświata, z najciemniejszych i najpiękniejszych miejsc w duszy każdego z nas. Za dotknięciem jej ręki w powietrzu rodzą się marzenia, miłość i odwaga. Zwróćcie na to uwagę gdy kolejny raz zobaczycie ich teledysk czy zapis koncertu. Zobaczcie to na własne oczy. Oczy Waszego „ja”.

         Numer drugi (chociaż wypadałoby napisać- pierwszy…) na liście życzeń światowej kultury to „Statues”- życzenie spełnione. Ten album uratował muzykę elektroniczną, rockową, pokazał, że po tak wielu latach eksploatacji sztuki dźwięku nadal możliwe jest stworzenie czegoś fascynującego, bezsprzecznie doskonałego, porywającego, ambitnego i odkrywczego. Prawdziwa sztuka powróciła i rozłupała twardą skorupę skostniałego świata muzyki. Brutalnie, z polotem i sadystycznym uśmiechem na twarzy. A raczej grymasem Roisin, pozującej do zdjęcia zdobiącego okładkę dzieła. Zaczyna się od potężnego uderzenia, wspomnianego już w pierwszych zdaniach artykułu „Familiar Feelings”.























Tą atmosferę znam nie z kultury nowoczesnej, nie znam jej nawet z muzyki- znam ją z dzieł literackich i plastycznych twórców europejskiego symbolizmu z przełomu XIX i XX wieku. Znam ją ze zdegradowanej sztuki dwudziestolecia międzywojennego, z surrealizmu i dadaizmu, odważnie niszczącego wszelkie utarte konwencje, schematy, roztrzaskującego je, tłukącego szyby gmachu ładu, składu i nudy.

         „Statues” to jednak dzieło wypełnione najważniejszym według mnie czynnikiem- kontrastami. Tak więc grupa przeciwstawiła szalejącej nawałnicy dźwięków, impulsów, zmysłowego śpiewu i pobudzenia najniższych sił przepiękne muzyczne pejzaże. Będące jakby odpowiedzią muzyków na ambient, jazz a nawet muzykę klasyczną. Subtelne, przemykające gdzieś pod spodem, zaskakujące. Jak chociażby w „Cannot Contain This”, gdzie głos, płynący, płaczący, porywający, dociera do ciemności i sprawia, że zapala się w nich światło. Śpiew obrazuje moment zamykania jednego i otwierania kolejnego rozdziału w życiu. Chwilę przejścia. Poznanie czegoś nowego i nadzieję, że będzie to lepsze niż rzeczy znane dotychczas. Nadzieja i życie na przekór. Już coś o tym wspominałem.

         Gdzie kończy się sztuka a zaczyna mistycyzm? Gdzie kończy się mistycyzm a zaczyna wyższy poziom istnienia? Zapytajcie ich. Tą rudą, tańczącą w prawdziwie szalonym uniesieniu na scenie, spowitą oślepiającym światłem reflektorów, w ekstazie okrzyków, braw i spojrzeń.























Tych kilku zaraz za nią, zmagających się z ogniem swoich instrumentów, prowadzących cały spektakl ku nieuchronnemu końcowi, ku dźwiękowemu szczytowaniu, chociażby w postaci „Sing It Back”, niekończącego się transu, nawołującego z oddali, wzywającego do wzięcia udziału w tym pochodzie masek, karnawałowych strojów, gdzie- jak śpiewał niezapomniany Freddie Mercury- makijaż rozlewa się, lecz uśmiechy pozostają. Jak daleko zajdą, jak wiele tablic rozniosą w pył, jak bardzo się zmienią, dokąd nas zabiorą, jak długo jeszcze, kiedy, jak wysoko- dziś Moloko pozostaje w ciszy. Roisin zajęła się karierą solową (to jest temat na nową Biblię, przepowiadającą religię kobiecości, seksu, sztuki i ciemnych bogów), pozostali muzycy zajmują się pomniejszymi projektami bądź w ogóle odpoczywają od aktywnego życia artystycznego światka. Czują na plecach z pewnością oddech monolitu jakim do dziś jest (i zawsze będzie) doskonały „Statues”.

         Takiego dzieła nie da się przeskoczyć. W tej stylistyce już dalej pojść nie można, jak to się mawia- rzeczy doskonałych poprawiać nie wolno. Ale w innej stylistyce, przy innych rozwiązaniach (jak chociażby „narkotyczny” trans solowych dokonań Murphy) możliwe jest, że znowu dokonają niemożliwego. Że kolejny raz zniosą wszelkie granice pomiędzy muzycznymi stylami, że napełnią tą delikatną materię dźwięku krzykiem, oddechem, biciem serca i zapachem nagiego ciała, porywającą siłą, która niszczy stare i buduje nowe- światy, ludzi, uczucia i dzieła. Wszystko to w wiecznym zachodzie słońca, rozpościerającym się nad afrykańską sawanną. W odcieniu karmazynu, gdy zapada już zmrok…







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
13 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
lukasz
lukasz
15 lat temu

Ale nie no stary. Nie porównuj tego do Epitafium KC. Bez przesady…

Kamil
Kamil
16 lat temu

TĘ materię , TĘ energię , TĘ atmosferę ; nie tą .
Przepyszna forma moją uwagę niemal zupełnie odciągnęła od treści. Dodatkowo osobiście nieodważyłbym się nazwać żadnego utworu doskonałym. Jeśli się nie mylę, piszesz o poszukiwaniu w muzyce Moloko, a doskonałość jest niejako zaprzeczeniem poszukiwania, skończonością czy końcem . Kiedy ktoś perfekcję osiąga – nie ma chyba po co tworzyć dalej, a rozumiem, że masz ogromny szacunek do twórczości zespołu i nie posądziłbyś ich o wtórność czy komercję.

niewiem
niewiem
16 lat temu

niewiem bo nie czytałam a tak szczególnie to by mi się nie chciało tego wszystkiego czytać napewno to nudne

dobrybyl
dobrybyl
16 lat temu

muzyka jest absolutnym arcydziełem, a poziom artykułu nie odbiega wiele od muzyki… tak wspaniałej muzyki

jerbamatek
jerbamatek
16 lat temu

Świetny tekst 🙂

Osobiście oszalałem przede wszystkim na punkcie utworu Over&Over . Jak dla mnie klasyka.

Viciu
Viciu
17 lat temu

hahahahhaha…. miało być nie taka barokowa…

Viciu
Viciu
17 lat temu

clash ma rację. muza o wielkiej sile i klimacie ale taka barokowa jak ten text.

Clash77
Clash77
17 lat temu

Trochę zbyt dużo egzaltacji, dlatego całość trąci grafomanią i źle się czyta. Zdania są za okrągłe. Nie można odmówić uwielbienia dla zespołu i jego muzyki, za co plus.

Wacław
Wacław
18 lat temu

Radku, jesteś 100%!!
Dzięki wielkie, sam bym nawet jednego zdania określającą Roisin i jej muzykę nie sklecił. A tyś cały artykuł napisał, który jak Ona , porywa i sprawia że czuć ten charakterystyczny prąd po kręgosłupie. To jest to!!!
Pozdroo Aga747 :*

Agi747
Agi747
18 lat temu

Ująles to perfekcyjnie, szczerze mowiac w tej chwili brak mi słow, czytałam ten artykuł z takim zaangażowaniem, czułam te słówa mając przed oczami piekną Róisin i słysząc te dzwieki w mojej 4głowie…ech..znowu od poczatku leci TTMAD…Moloko jest dla mnie jak powietrze, kodeks, poradnik, emocjonalny prowokator, i naprawdę dziekowac Bogu ze Róisin pozwala nam znalezc samych siebie w jej twórczości, niesamowite, moge o tym zespole dyskotować godzinami, jest to istny worek bez dna. I moge z reka na sercu przyznac ze diametralnie zmienił moje zycie, także jeszcze raz chylę czoła – wspaniale! 🙂

WroG
WroG
18 lat temu

On kocha Moloko! Cialbym hociarz miec 5% takiej elokwencji jak ty! swietny styl! Moloko rox

Skra
Skra
18 lat temu

Cóż za metaforyczny tekst :] W każdym razie, bardzo dobrze to skonstruowałeś, bo oddałeś cały charakter Moloko. Cóż… Wielcy artyści wymagają wielkich słów 😉

kudllaty
kudllaty
18 lat temu

No poziomku… jak zwykle ladnie piszesz, powodzenia! i wiecej artukulow w poczytanych miejscach;) student

Polecamy