Wpisz i kliknij enter

Opener Festival 2005 – relacja

Duże, letnie festiwale posiadają wiele zalet jak i wad. Z jednej strony często tylko podczas takich imprez możemy zobaczyć koncerty zespołów czy muzyków, którzy nie grają regularnych tras. Często tylko na takim festiwalu organizatorzy są w stanie zapewnić odpowiednią ilość sprzedanych biletów, która pokryłaby koszty sprowadzenia znanego i „drogiego” artysty. Z drugiej strony skoncentrowanie się tylko na muzyce podczas takiej imprezy staje się wręcz niemożliwe a częste niedociągnięcia organizacyjne mogą popsuć całą radość z uczestniczenia w takim święcie muzyki.         Duże, letnie festiwale posiadają wiele zalet jak i wad. Z jednej strony często tylko podczas takich imprez możemy zobaczyć koncerty zespołów czy muzyków, którzy nie grają regularnych tras. Często tylko na takim festiwalu organizatorzy są w stanie zapewnić odpowiednią ilość sprzedanych biletów, która pokryłaby koszty sprowadzenia znanego i „drogiego” artysty. Z drugiej strony skoncentrowanie się tylko na muzyce podczas takiej imprezy staje się wręcz niemożliwe a częste niedociągnięcia organizacyjne mogą popsuć całą radość z uczestniczenia w takim święcie muzyki.

        Rozwój Heineken Opener Festival obserwuję od paru lat mając nadzieję, że nie powtórzy losów jednego ze swoich poprzedników a mianowicie Marlboro Rock In podczas którego zagrała do tej pory swój jedyny polski koncert muzyczna potęga w postaci Radiohead. Do tej pory w Polsce ciężko było bowiem stworzyć festiwal, który organizacyjnie i artystycznie nawiązywałby do festiwali z zachodniej Europy. Organizatorzy Opener, mający ogromne wsparcie w postaci sponsora, od kilku edycji systematycznie starają się aspirować do pozycji takiego wydarzenia, o czym może świadczyć czas w jakim rozeszły się bilety a także zestaw artystów, który co roku powiększa się o coraz bardziej znaczące nazwy.























        Skwer Kościuszki tętni życiem zawsze, niezależnie od tego czy w pobliżu odbywa się licząca 50 tysięcy widzów impreza czy nie. 8 lipca trudno było jednak w Gdyni festiwalu nie zauważyć. Grupki fanów, nie tylko z Polski i krajów ościennych ale np. także z Anglii czy Holandii przewijały się między ogródkami piwnymi i od razu było wiadomo, że większość obecnych na ulicach w tym przecież popularnym, wakacyjnym kurorcie przyjechała tutaj tylko w celu zobaczenia koncertów swoich ulubieńców. Festiwalowo zdawał się wyglądać nawet stojący przy nabrzeżu Dar Młodzieży. Pogoda zdecydowanie sprzyjała organizatorom. Zapowiadał się słoneczny weekend a w dodatku najgorętsze dni były dopiero przed nami. Ta pogoda oznaczała niestety także to, że dość wcześnie (godz. 15) zaczynające się koncerty nie będą w stanie skusić zbyt wielu widzów. Laureaci konkursu „Ekspresowe otwarcie” grali więc przy prawie pustej widowni. Druga scena na której odbyły się te koncerty nie cieszyła się zresztą zbytnią popularnością przez prawie cały czas trwania festiwalu a wiele osób jak się okazało nie wiedziało nawet gdzie się znajduje.

„…Wszystkie prawdziwe czarnuchy są tutaj…”

        Festiwal zaczął się na dobre dopiero występem Snoop Dogga bo nawet otwierający występy na dużej scenie świetny O.S.T.R nie był w stanie skusić wielu widzów do rezygnacji i wyjścia z festiwalowego ogródka piwnego. W tym czasie przybywający na koncert spóźnieni widzowie utworzyli pod wejściem zator składający się z kilkuset osób. Z tego też powodu koncert amerykańskiego rapera rozpoczął się z opóźnieniem. I właściwie to wszystko co mogę o tym koncercie napisać. Nie jestem fanem tego typu muzyki i bez większego żalu po kilku utworach skierowałem swoje kroki w stronę małej sceny, gdzie miało pojawić się Pogodno. I tutaj niestety kolejne rozczarowanie. Także ten koncert rozpoczynał się z opóźnieniem, tym razem z powodu nieobecności perkusisty. Grupka około 100 osób wiernie jednak czekała na muzyków co po wejściu na scenę wokalista skwitował, nawiązując do grającego nieopodal Amerykanina „…Wszystkie prawdziwe czarnuchy są tutaj…”.























Pogodno pomimo kłopotów z nagłośnieniem zagrali dobry koncert, chociaż prawie w całości oparty na utworach z ostatniej płyty zespołu „Pielgrzymka psów”. Trochę jednak rozczarowali tym, że wersje koncertowe prawie nie różniły się od tych znanych z płyty i prawie niczym nie zaskakiwały.

„…this is my church, this is where I heal my hurts…”

        Pierwszy dzień został przez organizatorów zaplanowany jak ten, który ma mieć odcień bardziej elektroniczny. I chociaż Snoop Dogg nie przyciągnął pod scenę wielu fanów nowych brzmień to już następny grający na dużej scenie artysta – Faithless – spełnił już ich oczekiwania w pełni. Sister Bliss i Maxi Jazz dali jeden z lepszych koncertów jakie można było zobaczyć w Gdyni. Świetne wersje starszych utworów jak wykonywana jako druga w kolejności „Insomnia” czy tych pochodzących z „No Roots” złożyły się na bardzo dobre widowisko. Trzeba dodać, że Faithless pomimo, że na płytach dominują dźwięki elektroniczne, grają koncerty oparte na żywych brzmieniach co nie tylko nie spłyca ich muzyki ale ukazuje ich inną, także ciekawą twarz. Widowisko, które zafundowali nam Anglicy spowodowało, że festiwal rozpoczął się nad dobre. Koncert był podróżą przez całość dokonań zespołu od początku jego istnienia. Świetny kontakt wokalisty z zebraną pod sceną widownią a także znakomita dyspozycja reszty zespołu doprowadziły do tego, że część widzów nie chciała pozwolić zakończyć koncertu i całość znów przesunęła się o parę minut do przodu.

„…Long way from home…”

        Przedstawiany jak gwiazda pierwszego dnia Fatboy Slim niestety zawiódł. Przygotowany na to, że nie usłyszę podczas koncertu nagrań zawartych na płytach a jedynie set dj-ski byłem i tak w tej komfortowej sytuacji ponieważ jak się później okazało większość widzów nie miała o tym pojęcia i wiele osób zobaczywszy co Amerykanin przygotował na wieczór szybko skierowała swoje kroki do wyjścia.























Wiemy, że nie daje on regularnych koncertów i występuje bardzo rzadko. Tymczasem muzyk dwoił się i troił by tylko zainteresować swoją muzyką pozostałych na Skwerze Kościuszki ludzi. Jednak ani dziwne przedmioty ani zagrywki aktorskie nie wygrały ze zmęczeniem i późną godziną. Jak można się było później dowiedzieć, grał set oparty na winylach z nagraniami swoich przyjaciół oraz dj-ów wydawanych we własnym labelu.

„…30 centymetrów ponad chodnikami…”

        Drugi dzień festiwalu miał być w zamierzeniu organizatorów bardziej rockowy co jednak przy takich firmach jak Lauryn Hill czy Underworld nie do końca mogła się udać. Podobnie jak dzień wcześniej koncerty zaczęły się dość wcześnie i tym razem nie dane mi było zobaczyć rozpoczynających Peepol (dla niewtajemniczonych nowa nazwa Ludzi) ani nowego wcielenia Dj Patrisi i wrocławskich muzyków w postaci Oszibarack. Tworzywo Sztuczne, które rozpoczynało koncertowy wieczór spowodowało jednak, że koło tysiąc osób zawitało na drugą scenę zobaczyć braci Waglewskich. Dla wszystkich nie znających koncertowego wydania Fisz i Emade polecam wydawnictwo koncertowo „Na rzywo w mózgu”. Koncert projektu, który już dawno pozbył się łatki hip-hopowego i przekracza wiele stylistycznych granic, pozwolił na to, że o Opener można mówić nie tylko w kontekście znanych nazw ale także ciekawych wydarzeń. Niestety jak to bywa na tego typu imprezach koncert Tworzywa pokrywał się w dużym stopniu z koncertem gwiazdy grającej na głównej scenie Lauryn Hilll.

„…everything is everything…”

        Była wokalistka Fugees spowodowała, że nad polskim Bałtykiem dało się poczuć atmosferę jakiej często w Polsce się nie czuje. Rozbudowany zespół, doskonałe aranżacje i dość „amerykański wygląd” muzyków oraz soulowy feeling pozwolił nam zobaczyć obrazek jaki zwykle widuje się raczej w stacjach muzycznych niż podczas koncertów w naszym kraju. Artystka doskonale operowała nastrojem, grając zarówno akustyczne, nastrojowe ballady znane z jej wydawnictwa „Unplugged” ale także znane wszystkim przeboje byłego zespołu. I chociaż koncert zdobył sympatię raczej żeńskiej części publiczności był mocnym punktem drugiego dnia festiwalu.

„…jestem Polakiem i to mój kraj…”

        Duże festiwale, w tym także Opener stawiają widzów przed trudnymi wyborami. Dla mnie takim wyborem była decyzja o zobaczeniu The Music kosztem węgierskiego Neo. Anglicy posiadali opinię zespołu, którzy są żywiołem koncertowym i tacy są chociaż niestety muzyka, którą grają jest dość wtórna. Z kolei Neo w Polsce dość popularne po tym jak w kinach pojawił się film „Kontrolerzy” do którego nagrali ścieżkę dźwiękową, reprezentuje bardzo ciekawą muzykę opartą bardziej na nowych brzmieniach, niż jak to jest w przypadku The Music gitarowym brzmieniu. (polecam szczególnie mniej w Polsce znaną płytę „lo tech men, hi tech world”). Niestety wybór The Music kosztem Neo jak się później okazało nie był dobrym wyborem. Węgrzy dali świetny koncert uświadamiając brak tego typu projektów na naszej rodzimej scenie. The Music może nie tyle rozczarowali co dali przeciętny rockowy show jakiego po kolejnej „najważniejszej po Oasis” kapeli nie spodziewałem się.























The White Stripes lansowani na gwiazdę drugiego dnia kazali na siebie długo czekać. Przygotowania sprzętu oraz wystroju sceny doprowadziły podobnie jak podczas pierwszego dnia do opóźnień czasowych. Zespół ten był intensywnie promowany przed kilku laty, miliony sprzedanych egzemplarzy płyty „Elephant” a także niejasność informacyjna dotycząca członków The White Stripes (małżeństwo czy rodzeństwo?) spowodowały, że na koncerty przyciąga zawsze tysiące fanów. W Polsce jak się okazało także. Pomimo, że po koncercie Lauryn Hill wiele osób opuściło festiwal, około 15 tysięcy widzów zostało specjalnie po to, żeby zobaczyć amerykański duet na żywo. Pochodzący z Detroit muzycy nie zawiedli. Pomimo, że z premedytacją występują tylko we dwoje, dali koncert, który zasłużył na spore brawa i sporo osób do The White Stripes przekonał. Melodyjnie a zarazem brudno, w przemyślany sposób a jednak z dozą improwizacji. Okazało się także frontman Jack White obchodził tego dnia urodziny co po tym jak powiedział po polsku o swoich polskich korzeniach stworzyło wrażenie jakby uczestniczyło się w jedynym w swoim rodzaju widowisku.

„…born slippy..”

        Zamykającym Opener wydarzeniem był koncert Underworld. Kolejny po Faithless, Fatboy Slimie i Neo ważny dla fana nowych brzmień moment podczas tego festiwalu. Przez wielu traktowany z nabożnością jako jeden z pierwszych i najważniejszych projektów elektronicznych, teraz Underworld ten wydaje się mieć swoje najlepsze lata za sobą i pomimo, że wiekowo podobni do Faithless, bardziej niż w przypadku tych ostatnich można to zauważyć podczas ich występów. Wiele słyszało się o zakończeniu działalności tria. Koncert jednak stał na wysokim poziomie i pomimo późnej pory zgromadził dość liczną publiczność a dla wielu był spełnieniem marzeń o ujrzeniu Underworld na żywo.























Tańczące osoby można było spotkać na całym polu festiwalowym a nie tylko po sceną. Znany wszystkim z „Trainspotting” „Born Slippy” wielu widzom zapadnie w pamięć gdyż jego pierwsze dźwięki zaczęły wybrzmiewać w momencie gdy z nad morza dało zobaczyć się wschodzące słońce.

        Heineken Opener Festiwal 2005 przyciągnął w tym roku 50 tysięcy widzów. Organizatorzy zapowiadają na przyszły rok zmianę miejsca jak i jeszcze bardziej znanych muzyków. Pomimo wpadek organizacyjnych, można powiedzieć, że festiwal odniósł sukces co dobrze wróży mu na przyszłe lata. Pozostaje on ciągle jedyną imprezą tej rangi w Polsce. Oprócz koncertów na festiwal składały się także nie-muzyczne imprezy towarzyszące.

Środtytuły pochodzą z wypowiedzi lub utworów artystów grających na Opener Heineken Festival 2005.

Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony festiwalu – www.opener.pl







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
aenimek
aenimek
18 lat temu

a fatboy jest angolem. nie amerykaninem

ziiz
ziiz
18 lat temu

Rzeczywiœcie. Skrót myœlowy zamienił się w przekłamanie i nieœcisłoœć. Głosy o rozwišzaniu Underworld pojawiły się mianowicie po ukazaniu się A Hundred Days Off, kiedy projekt był już?/jeszcze? duetem a nie trio, chociaż można je uznać oczywiœcie za plotki czego zresztš mamy potwierdzenie dzisiaj. Ciekawe zresztš jest to, że podobne znów powiedzmy „głosy” pojawiły się po No Roots opisywanego tutaj Faithless, kiedy to podobno Ÿle zrozumiano Sister Bliss. Dzięki za zwrócenie uwagi i wyjaœnienie. Pozdrawiam

elektrobi
elektrobi
18 lat temu

Wiele słyszało się o zakończeniu działalności tria.

zdanie to moze byc mylace dla kogos kto nie zna blizej Underworld. bo we dwojke Underworld dziala juz od ladnych 5 lat, a znow we trojke sa dopiero od niedawna: Darren Price jest „starym znajomym” Karla i Ricka. Trasa ta [z openerem po drodze] to okazja zeby Darren troche sie podszkolil i wszedl w klimat Underworld „na zywo”. Dzieki niemu zreszta mozna bylo zobaczyc na koncercie w Gdyni ze wujkowie Karl/Rick potrafia sie smiac z siebie – Darren cos pomylil, chwila zapetlenia beatu. Cisza. I po 2,3 sekundach utwor ruszyl dalej. Smialem sie razem z nimi.

A o planach „zakonczenia dzialalnosci” nic nie slyszalem. Skad ta informacja ?

Polecamy