Popularność robótek domowych to rzecz jasna efekt wzrastającej dostępności technologii i przyzwolenia, jakie dzisiejszy odbiorca daje dźwiękom o szlifie dalekim od profesjonalnego. Nie trzeba być wielkim producentem ani muzykiem, żeby wszystko mniej więcej trzymało się kupy. Wystarczy trochę ogólnodostępnego sprzętu (jakiś tam procent pojechał na Wyspy właśnie po środki na niego) i kreatywności, aby przyciągnąć otwartych słuchaczy. Popularność robótek domowych to rzecz jasna efekt wzrastającej dostępności technologii i przyzwolenia, jakie dzisiejszy odbiorca daje dźwiękom o szlifie dalekim od profesjonalnego. Nie trzeba być wielkim producentem ani muzykiem, żeby wszystko mniej więcej trzymało się kupy. Wystarczy trochę ogólnodostępnego sprzętu (jakiś tam procent pojechał na Wyspy właśnie po środki na niego) i kreatywności, aby przyciągnąć otwartych słuchaczy. Pewien odsetek przyciągnie nawet sama awangardowość, rozumiana jako działanie w przysłowiowym podziemiu.
Z drugiej strony nie ma zamówienia społecznego na home-mades. Tworzący w ten sposób często robią muzykę dla siebie i w większości nie liczą nawet na jakikolwiek kontrakt z wytwórnią i tłumy fanów na koncertach (bukowanych przez kluby na miesiące przed faktem). Być może dlatego właśnie te domowe projekty dystansują często profesjonalne i popularne zespoły – nie muszą naginać się do nikogo, brak im zróżnicowanego odbiorcy, który wymagałby bycia wszechstronnym: zarówno alternatywnym i modnie psychodelicznym, jak też przystępnie melodyjnym. To tylko takie sobie teorie, praktyka mówi sama za siebie: często o wiele więcej przyjemności i niespodzianek niesie penetrowanie myspace, niż oczekiwanie na kolejną młodą nadzieję polskiego oddziału EMI. Ciężko znaleźć coś naprawdę dobrego, wyjątki potwierdzają tylko regułę, że 95% polskich myspace bands to syf, ale tym bardziej należy się trochę respektu wyjątkom. Ostatecznie, jeśli za kryterium wziąć efekt zaskoczenia i żywotność muzyki, statystyka jest jednak po ich stronie:
LeeDVD – Bloody Ladies / Exotic
Po chaotycznym (ale imponującym) pokazie potencjału w koncercie dla audycji Luneta w Radiu Afera, LeeDVD jakby krzepnie i zaczyna eksplorować bardziej piosenkowe formy. Prezentowane na myspace nowe nagrania, choć opatrzone etykietką dema, nastrajają doprawdy pozytywnie, a w porównaniu z tym, czego można było się spodziewać po wzmiankowanym live akcie, sprawiają wręcz wrażenie dojrzałych kompozycji z wieloma chwytliwymi motywami. Dojrzałość brzmi tutaj trochę jak obelga, bo ustawicznie wyczuwalna jest w tych kawałkach nieokrzesana, freestajlowa maniera. Spontaniczność sprawia, że pomysły obrabiane w ramach projektu nie przybierają zaskorupiałych form. Wykazując się stosunkowo sporą żywotnością łechcą nie tylko słuchaczy, ale także potencjalnych remikserów. „Bloody Ladies” i „Exotic” nie są hiperdopracowanymi hitami, które tylko zgrywać i uderzać na Opole, jednakże w sposób przyjemny i zadziwiająco odwodzący od doszukiwania się inspiracji udowadniają, że efemeryczny pomysł może znaleźć soczyste odzwierciedlenie formalne.
Drivealone – Heaven Or Mexico
Wiadomo, już dużo się o tym pisało i spora rzesza ma nadzieję, że kiedyś człowiek zbierze jakiś zespół i pokaże co potrafią jego piosenki w wersji live. Fajnie o tym myśleć, ale szczerze – wolałbym żeby do tego nie doszło. Czasem słuchanie czegoś z cd-ra to właśnie jest to, a obce elementy i niby-sznyt przeróżnych kosmicznych konsolet już niejednego skutecznie wykastrowało. Czy zabrałby się za remiksowanie Xiu Xiu z udostępnianych przez zespół ścieżek, gdyby ktoś żądał piosenek do skakania albo piosenek do stania i kiwania się albo piosenek radiowych albo w ogóle utworów jakichkolwiek, tyle że nie tak prywatnych? Być może, ale wątpliwe czy z takim skutkiem. Nie zamierzam piać – charakterystyczna maniera robi większość utworów Drivealone trochę czerstwymi i przewidywalnymi (pomimo sławetnych: rozległości osłuchania i możliwości przekładania doświadczeń na własne utwory), jednakże osobiście odbieram ten projekt jako jeden z nielicznych potrzebnych wśród wielu, wielu prób nagrania czegokolwiek przez Polaków. Remiks Xiu Xiu to tylko remiks Xiu Xiu – choć świetny, należy o tym pamiętać i oczekiwać czegoś więcej. Dziwnie niestabilne to jednak przedsięwzięcie – dekoncentracja Muchami i zbyt drobiazgowy perfekcjonizm (remasterowanie pierwszego nielegala) mogą go zgubić, ach! Mogą.
Grouper – Heavy Water
www.myspace.com/grouperrepuorg
To jakiś tajemniczy zaczyn, bo research przy obiedzie nie dał nic, a przecież młodziaki lubią się pokazać, mają warsztaty informatyczne w bogatych liceach. Więc wisi niby Poland, ale koncerty w USA, a w Polandzie ni huhu o. Podobnie jak w przypadku Julii Marcell – bardzo dobrze; ostatecznie trudno żeby ktoś dał radę, nawet nie sprzedać tego tutaj, ale w ogóle nakłonić szerszą publikę do wklepania paru literek w wyszukiwarkę. Toż efektem będzie ascetyczny layout na ekranie i proste, slow-core/ethereal piosenki w głośnikach. Wiadomo, że Hope Sandoval, że Jessica Bailiff i reszta mniej lub bardziej znanych rzeczy tego typu: Idaho, Low, może Maquiladora. „Heavy Water” prezentuje się najciekawiej z dostępnej czwórki, jako że operuje bardziej pogodnym nastrojem przy wykorzystaniu tych samych co w reszcie środkach, co rokuje przyszłość dla zróżnicowanego emocjonalnie LP.
Twilite – How Can You Sleep / All You Need / Faces
Melodyjne piosenki na akustykach mogą niedługo należeć do nich, jako że większość potencjalnej polskiej konkurencji elektryfikuje się jednak albo rozpada, względnie wstydliwie starzeje. Podobnie jak u reszty tego krótkiego zestawienia próżno szukać w muzyce Twilite rozpoznawalnej polskiej maniery, co popycha w stronę konstruktywnej refleksji na temat odwiecznego konfliktu na linii jakość-patriotyzm. Prostota metod i nienachalna chwytliwość tych kawałków przypominają, z zachowaniem proporcji, Kings of Convenience i Clientele. Twilite to tylko polski odpowiednik tychże, tak samo jak Smolik to polski Brian Eno, ale brak wyboru rzadko kiedy wprawia w tak urocze poczucie komfortu. Prace nad płytą trwają – co jest dobrą wiadomością, a doświadczenie pomagających w procesie braci Kapsów może okazać się dla Twilite tak błogosławieństwem, jak i przykładem porachy w wyniku właściwego młodym niskiego zaufania do własnej samooceny.
Windescreen – Eternity
www.myspace.com/windscreenmusic
Nowy produkt Windescreen dodaje do ich delikatnego IDMbientu damski wokal, co wychodzi duetowi dłubaczy na dobre, skutecznie ukonkretniając dotychczas zwykle rozwiane przestrzenie. Nadal jest przyjemnie miękko i akurat na babie lato lub gorącą wiosnę pełną dmuchawców. Widniejące ciągle na myspace słówko „unsigned” to być może efekt pewnej monotematyczności całego materiału, a może wyczuwalnej w muzyce niechęci do wiązania się z czymkolwiek na dłużej. Highlightowe „Eternity” to na pewno dowód na drugą tezę: zaczarowany mikrokosmos tego kawałka rozsypałby się pod muśnięciem czegokolwiek przyziemnego. Tylko w tak absolutnie marzycielskim zawieszeniu te parę ścieżek może trzymać się siebie, wciąż sprawiając wrażenie, że wszystko to jedna wielka koincydencja. Warto też przesłuchać starszą resztę, szczególnie hardkorowe w Windescreenowym rozumieniu „Home”
Andy – Funeral Blues, etc.
Jasnym jest, że póki co ich główna siła to podryw a nie udostępniana muzyka, ale chciałoby się wierzyć, że nowe myspaceowe foty w świeżym outficie zwiastują wreszcie jakieś zmiany. Istnieją obawy, że Andy zwyczajnie nie są w stanie technicznie sprostać temu, co chciałyby zagrać. Nie można całe życie lecieć na cukrze, co pokazał występ na Openerze 2007, ale ten kraj łaknie girlsbandu stokroć bardziej niż kolejnego szwadronu nieumiałków aspirujących do lokalnych Boards of Canada, Buriali i Mietali Walusiów. Sam Bóg i paru śmiałków to niewielka liczba poinformowanych co do postępów dziewczyn, co jest sytuacją frustrującą, bo wolałoby się nadziei nie mieć niż ciągle żywić ją na podstawie paru sympatycznych próbek. „Funeral Blues”, reszta z myspace i parę, nazwijmy to, b-sideów skrupulatnie zbieranych po całym Internecie dają sympatyczny wynik, ale to ciągle za mało, i powtarzanie wszędzie, że to ciągle za mało też powoli staje się jakieś rozczarowujące.
http://www.myspace.com/polishambassador ?
http://www.myspace.com/kystband
Może ktoś wejdzie.
nie trzeba zbyt długo szukać, aby znaleźć, iż (cytuję): Grouper is the artist name of Elizabeth (Liz) Harris from Portland, Oregon.
trochę szkoda, że nie nasza własna, bo właściwie wypada w całej liście najlepiej…
@Venzz – Nie no jasne, tylko z tym Syfem, to chyba trochę przesada 🙂
siedzenie w mieście kobiet to kara za poślubienie marcina mellera.
tak, autor przesłuchał wszystkie polskie majspejsy (zajęło mu to 1,5 roku)i wybrał tych kilka, no człowieku …
Ja też się trochę produkuję na majspejsie, ale nigdzie nie twierdzę że jestem profesjonalistą. Lubie się bawić muzyką i sprawia mi to wiele frajdy, a wystawiam się w serwisie, żeby moi znajomi mogli sobie posłuchać tego co gram. Pytanie w takim razie, czy to co gram to Syf, tylko dlatego, że autor nie umieścił mnie na tej liście?
no to fajno. pozdrawiam
kluczem była głównie pierwszo-z-brzegowość. ok 38% artukułu jest tak oczywiste, bo to jego 1sza odsłona so stay tuned
no nie wiem..nie chce marudzić ale spodziewałem się czegoś więcej po tym artykule. Jaki był klucz do wyszukiwania?!? popularność? mam wrażenie że sporo ciekawszych rzeczy można wyszukać na myspace niż w kółko pisać o tych samych… andy i drivealone to już gwiazdeczki a przecież w założeniu to chyba miał ten artykuł przedstawić jakieś novum.. żeby nie było zbyt zgorzkniale podrzucam moich osobistych faworytów ostatnich miesięcy i pozdrawiam serdecznie:
http://www.myspace.com/nowyruchpsuciadzwieku
http://www.myspace.com/pevelety
http://www.myspace.com/dedemusica
@ ton – ta pani siedzi w mieście kobiet, nie wiem za co to kara
autor zapomniał o kyst band ,najświeższym i najlepszym,polskim,pieknym wykonawcy lirycznej muzyki własnej.czołem.
A ta druga z prawej z zespolu Andy to nie czasem pogodynka w ktorejs ze stacji TVNowskich wystepuje? 😉
@ Bartek: tak, to zdanie jest kompletnym koszmarem, teraz to widzę. Mam nadzieję, że i tak wiadomo o co chodzi, ale na wszelki wypadek: słuchając wszystkich 4ech kawałków z myspace, trafia się na Heavy Water i doznaje się urozmaicenia, zmiany nastroju na bardziej pogodny, co czyni ten kawałek ciekawym w zestawieniu z dość monotematyczną formalnie resztą
@ hmm: operuję półprawdami przez obejrzenie wszystkich 3ech Matriksów pod rząd bezpośrednio przed napisaniem tekstu
@ krzysztof: jako że planowane są kolejne części tekstu (prezentujące już mniej oczywisty wybór projektów) tego typu posty są mile widziane
Heavy Water prezentuje się najciekawiej z dostępnej czwórki, jako że operuje bardziej pogodnym nastrojem czyli im bardziej pogodny nastrój piosenki tym lepsza, tak? 🙂
http://www.myspace.com/mondayrebelspoland
dodałbym coś o tych panach:)
1/2 tego co tu zadajesz jest prawda