Wpisz i kliknij enter

Tarwater – Wrocław, Firlej, 23.06.2007

Elektronika znika, maleje, chowa się do coraz mniejszych pudełek-instrumentów, na które profesjonalni muzycy patrzą z uznaniem (nierzadko z zazdrością), publiczność zaś – z pewną konsternacją. Elektronika znika, maleje, chowa się do coraz mniejszych pudełek-instrumentów, na które profesjonalni muzycy patrzą z uznaniem (nierzadko z zazdrością), publiczność zaś – z pewną konsternacją. Kiedy dziewięć lat temu miałem przyjemność uczesniczyć w pierwszym wrocławskim koncercie Tarwater, muzycy duetu otoczeni byli całą masą mniej lub bardziej fascynujących maszyn.
Kilka dni temu w Firleju panowie Lippok i Jestram korzystali już tylko z bodaj trzech niewielkich skrzyneczek, których sposób działania od początku do końca pozostawał dla zebranych tajemnicą. A że ciągła miniaturyzacja elektronicznych instrumentów idzie w parze z postępującą statycznością samych koncertów, dziękować duetowi należy, że wciąż używa tradycyjnej basowej gitary. Bez niej na scenie właściwie niewiele by się działo, dzisiejsze samplery czy kontrolery nie wymagają bowiem jakiegoś szczególnego fizycznego zaangażowania. No, może poza nadgarstkami.

Tarwater – „Tesla”

Program wieczoru muzycy Tarwater oparli głównie na dźwiękach pochodzących z wydanego niedawno krążka „Spider Smile„. Swój najnowszy materiał duet zaprezentował sprawnie, momentami tylko odlatując w stronę lekkiej eksperymentalnej swobody. Po obowiązkowym, promocyjnym secie panowie zaczęli sięgać po starszy repertuar, nie zapominając o fragmentach niezapomnianego „Silur” sprzed dziewięciu lat. Zrobiło się chłodniej, nieco chropowato, jednocześnie bardziej przejrzyście, dynamicznie.

Żywiołowe reakcje licznej publiki zachęcały zespół do szczególnego zaangażowania na scenie – może właśnie dlatego tak znakomicie zaprezentowała się „Tesla„, w sposób szczególny przyprawiona szarpiącym, elektrycznym basem Jestrama – to był bez wątpienia najciekawszy, najskuteczniej kąsający publiczność moment tego koncertu. Nie zabrakło starego przeboju „All Of The Ants Left Paris„, na koniec zaś, już w ramach bisu, Tarwater uraczyli wszystkich niezapomnianym i melancholijnym „Watersample„.

Fragment występu w Strasburgu

Koncert wzbudził we mnie mieszane uczucia, jednocześnie zainspirował do kilku przemyśleń. Po pierwsze: ile, do licha, dźwięków zagranych zostało na żywo? Jak wielką swobodę prowadzenia kompozycji ma 2-osobowy zespół, uwiązany do zaprogramowanych wcześniej aranży? Słuchając lejących się z samplera akustycznych brzmień (w studio Tarwater korzystają przecież zarówno z żywej perkusji, jak i akustycznej gitary) zastanawiałem się o ile ciekawszy byłby ten wieczór, gdyby duet organizował swoje koncerty w większym, poszerzonym choćby o perkusistę składzie.

Momentami brakowało więc emocji, przyjemności śledzenia stricte intrumentalnych wyczynów. Kiedyś Miles Davis, pytany o powód zatrudnienia w swym koncertowym składzie klarnecisty, odpowiedział przewrotnie: „ludzie lubią patrzeć, jak szybko porusza palcami”. I coś w tym chyba jest.

Czytaj recenzję Spider Smile: kliknij tutaj







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
tomidlak
tomidlak
16 lat temu

owszem. to byly jeszcze czasy korka…

ugi
ugi
16 lat temu

do tomidlak – czy masz na myśli pierwszy koncert Tarwatera w Nowej Soli? Rzeczywiście był bardzo udany;) no i był pierwszy w Polsce

tomidlak
tomidlak
16 lat temu

nic w ich wykonaniu nie przebije juz plyty silur z 1998r. i pierwszego koncertu w polsce. szkoooda.:)

ffwd
ffwd
16 lat temu

bardzo-bardzo podobał mi się to rococo rot wiosną w firleju – dynamiczny, ujmujący (zawsze kojarzony elektroniczne); nie podobał mi się tarwater latem w firleju – statyczny, monotonny (zawsze kojarzony akustycznie)

cicala
cicala
16 lat temu

raduję się, że mogę posłuchać z płyty więc, a nie na żywo a po Firlejach szef recenzujący popija herbatę w Mleczarni, zagryzając ciasteczkiem-serduchem ;]

Polecamy

Baasch – Noc

Once upon a night, seven clubs away