Wpisz i kliknij enter

Warsaw Summer Jazz Days – Młodzi w Królikarni

17 lipca w Królikarni – odbył się koncert pt. „Młody Polski Jazz”, który zorganizowano w ramach tegorocznych Warsaw Summer Jazz Days. Również tym razem agencja Mariusza Adamiaka nieźle wywiązała się z postawionego sobie zadania, gdyż z frekwencją nie było żadnych problemów, a program dnia został ułożony z dużym wyczuciem. Najważniejsze, że nie był to ochłap rzucony tym, których nie stać było na odbywający się dzień później występ Marcusa Millera w Sali Kongresowej. 17 lipca w Królikarni – odbył się koncert pt. „Młody Polski Jazz”, który zorganizowano w ramach tegorocznych Warsaw Summer Jazz Days. Również tym razem agencja Mariusza Adamiaka nieźle wywiązała się z postawionego sobie zadania, gdyż z frekwencją nie było żadnych problemów, a program dnia został ułożony z dużym wyczuciem. Najważniejsze, że nie był to ochłap rzucony tym, których nie stać było na odbywający się dzień później występ Marcusa Millera w Sali Kongresowej. Trzeba też przyznać, że sama akustyka placu przed budynkiem Królikarni była bardzo dobra.


Zamierzeniem organizatorów było przedstawienie sześciu najbardziej obiecujących zespołów w młodym polskim jazzie, podpierających się odważnie elektroniczną maszynerią. Powiedzmy od razu – to się udało.


Pierwsi na plenerową scenę wkroczyli muzycy Sing Sing Penelope i zaprezentowali lekko kwaśne nuty. Co ciekawe, jako jedyni mieli w składzie trąbkę i pianino rhodesa. Jednak bezsprzecznie postacią pierwszoplanową był saksofonista Tomasz Glazik (współpracował min.z Kazikiem), którego żywiołowe improwizacje na tenorze rozruszały wszystkich – za co zresztą zebrał zasłużone brawa. Po ich secie Bartek Weber (znany min. z Baaby) stanął za laptopem i miksował jazz z trzaskającą, clikową elektroniką (powtarzało się to później już każdorazowo przed czyimś występem). Było to jednak tylko wypełnienie czasu przed niesamowitą grupą, jaką okazała się LudHausa.


Z początku wydało mi się, że ich muzyka jest zbyt ciężka jak na niedzielne popołudnie. Jednak z wolna partie skrzypiec, kontrabasu, gitary elektrycznej stapiały się w coraz bardziej intrygujące i monumentalne – wręcz brzmienie. Po paru minutach do kapeli dołączył Mc i na tym psychodelicznym podkładzie budował swoje rymy. Biorąc pod uwagę fakt, że wszystko toczyło się pod dyktando ciężkich, industrialnych bitów z laptopa – muzykę LudHausy nazwałbym wolno-improwizującą-folkową-elektorniką (uff!) Skończona rewelacja!


Natomiast wokalista Grzegorz Karnas z zespołem (min. Michał Tokaj na klawiszach) przedstawił funkowo-swingujący koktajl, który chyba wprawił większość obecnych w lekko taneczny nastrój.


100nka również zachwyciła niezwykłą kreatywnością. Formacja powstała w czerwcu 2004, kiedy to perkusista Przemek Borowiecki i kontrabasista Adam Stodolski rozwiązali zespół So-Net i niemal od razu zaczęli grać z gitarzystą Tomkiem Lesiem. Doprawdy byłem zaskoczony tym, ile można wycisnąć z takiego niecodziennego składu (bębny, kontrabas, gitara elektryczna). Na basie podawany był powtarzający się motyw, a Leś sprawnie budował barwy skacząc po efektach. Tematy były dopracowane i zmierzały w wyraźnym kierunku. Co nie znaczy jednak, że brak im było elementów zaskoczenia. Gra bębnów Borowieckiego znaczyła rejony, po których poruszali się pozostali i cechowała ją niezła dynamika oraz wyobraźnia. Występ (a szczególnie utwór „sauna solution”) całkowicie przekonał mnie do projektu i już pilnie poszukuję ich debiutanckiego albumu „Zimna Płyta” wydanego przez Not Two Records , na którym gościnnie wystąpił saksofonista i klarnecista Mikołaj Trzaska (min. zespół Miłość).


Nie obyło się jednak bez małych nieporozumień, jak np. kosmiczne ceny t – shirt`ów z logo festiwalu. Widocznie organizatorzy postanowili sobie w ten sposób odbić brak dochodów za bilety (wstęp za free). Może za rok coś się zmieni w tym temacie.
Niestety nie trafiły do mnie dźwięki grupy Pulsarus. Muzycy otoczeni masą elektroniki robili wrażenie, jakby mieli ambicję tylko zaskakiwać publikę co chwila zarzucanymi efektami. Poza tym w ich sposobie grania nie zauważyłem jakiejś specjalnej konsekwencji. Kolejne utwory upływały, nie dając po sobie znać, że coś szczególnego z nich wynika. I nawet jeżeli przyjąć, że był to free jazz, to nie dotarł on do mnie w ogóle. Być może z biegiem czasu zespół nabierze doświadczenia i napisze bardziej porywające kawałki.
Na finał zagrał perfekcyjny – jeżeli chodzi o zgranie – Chromosomos. W ucho szczególnie wpadły mi zgrabne, wspólne partie puzonu i saksofonu altowego oraz bardzo ciekawa gra perkusji. W ogólnym rozrachunku to było bardzo dobre przedsięwzięcie. Miejmy nadzieję, że w następnym roku będzie jeszcze lepiej i znajdą się na polskiej scenie tak dobre nowe zespoły.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy