Wpisz i kliknij enter

the rapture – echoes


1,2,3,4,5,6,7…im floatin in a constant heaven…
ostatnia dekada została zamknięta bardzo nieciekawymi brzmieniami, jeśli chodzi o muzykę która ja otworzyła. grunge i brit-pop tak bardzo dały się ludziom we znaki, że energetyczna, świeża i zarazem bezkompromisowa muzyka gitarowa zaginęła, zaś słuchanie jej było wyjątkowo mało pociągające. na salony – a niestety nie tylko na nie – wkroczyła elektronika i nowa hydra ogarnęła niemalże wszystkich. to co było urocze i pięknie nowe, stało się powszednie i przewidywalne – przynajmniej w swej najbardziej globalnej postaci. honoru niejako bezkompromisowej i świeżej muzyki gitarowej broniły dwie tuzy brit – popu – blur i radiohead. jednakże ciężko było znaleźć w nich to co oferuje nam dzisiaj miedzy innymi kwartet the rapture. na intelektualizm i nowatorstwo ekip pana yorkea i albarna najpierw odpowiedzieli the white stripes i the strokes – przedwcześnie predestynowani na zbawców rockowego świata. na skomplikowane, melancholijne i rozbudowane brzmienia obu zespołów odpowiedzieli prostą, energetyczną muzyką nagrywaną za jednym podejściem w studiu. na swych płytach odkryli nieznany wielu osobom świat dawnych wciąż inspirujących dźwięków gitar i przesterów. podobną drogą podążył the rapture. w swych poszukiwaniach posunął się jednak krok dalej. po pierwsze nie wypiął się na to co dała nam elektronika, a po drugie w niesamowity sposób potrafił odnaleźć się w różnych dla siebie konwencjach.
gdy miałem pierwszą okazje usłyszeć tenże zespół – pierwszym uczuciem jakie mnie dopadło była chęć posłuchania „three imiginary boys” – pierwszej płyty the cure – a to dlatego, że luke jenner często wpada w manierę wokalną podobną do tej, którą u początku lat 80-tych prezentował robert smith ( póki się nie zasmucił za bardzo i nie zdziadział ). młodzi muzycy połączyli chrapowate rockowe dźwięki z pulsującym funkiem, zadziornym beatem i charakterystyczną pulsującą i często połamaną perkusją. erudycja muzyczna tych panów jest ogromna, ci którzy słuchali kiedyś gitar końca lat 70 odnajdą w niej wiele odniesień i twórczych inspiracji od joy division, the clash, the cure, przez davida bowiego ( z okresu „herores” ) po pierwsze elektroniczne eksperymenty. jednakże porównywanie takie okazuje się na dłuższą metę olbrzymim nadużyciem, ta muzyka broni się sama, a wyżej wymieni panowie ( jeśli jeszcze żyją ) mogą tylko z zazdrością patrzeć na dokonania the rapture. „echoes” to płyta bez wątpienia wielka. nie ma na niej utworów słabych – choć jeśli mam być szczery to wolę „olio” w wersji z krążka debiutanckiego ( ale to raczej sentyment ). poczynając od pierwszego singla – dla mnie utworu niesamowitego – „house of jealous lovers” – esencji nieskrępowanej energii i popisów wokalnych jennera, przez spokojniejsze „sister savior” aż po spokojne i kojące „open up your heart” uzyskujemy pewność, że mamy do czynienia z rzeczą niezwykłą. szczególnie urzeka brzmienie gitar, proste, niczym skrępowane, pozbawione nadęcia oraz to co u progu lat 80-tych wymyślił martin „zero” hannet – uwypuklona, połamana sekcja rytmiczna ze szczególnym naciskiem na pulsujący bas. wszystko to osnute jest elektroniką i delikatnie osnuwającym brzmienia saksofonem.
jeśli dodać do tego, że całość energetyzuje niezwykle a głos jennera – jest jak dla mnie jednym z ciekawszych jakie przyszło mi usłyszeć – uzasadnienie wielkości tej płyty jest oczywiste. ta muzyka urzeka i porywa, noga rusza się przy niej sama. uroczo jest słuchać takich dźwięków – i jak śpiewają panowie z the rapture – unosić się w niebie. wersje oryginalne i mixy utworów z nowej płyty dostępne na : www.therapturemusic.com
2003







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy