Swego czasu grający w duecie panowie Peter Kruder i Richard Dorfmeister dzierżyli tytuł najważniejszych przedstawicieli muzyki lounge, downtempo czy chill-out; jakkolwiek nazywać ten niezwykle popularny gatunek, był on przystępniejszą pochodną klasycznego trip-hopu, rozwijającego się głównie w połowie lat 90. Po wypaleniu się największych bristolskich gwiazd na scenie pojawili się twórcy nowi – wśród nich pochodzący z Austrii Kruder & Dorfmeister, którzy już w roku 1998, podwójnym albumem „K&D Sessions” dokonali definicji owej trip-hopowej pochodnej. Panowie konczyli wspólną działalność posiadając status prawdziwych gwiazd downtempo; nic dziwnego, że grając osobno pozostali wierni wypracowanym przez siebie patentom – Kruder w projekcie Peace Orchestra, Dorfmeister w duecie z Rupertem Huberem, jako Tosca. I właśnie nowy album Toski wpada nam dzisiaj w ręce – spójrzmy, w jakiej formie jest downtempo AD 2005.
Dormeister i Huber konsekwentnie starają się dopieszczać swoje brzmienie – historia ich kolejnych albumów to opowieść o wspinaniu się na kolejne poziomy pomysłowości kompozycji, doskonałości aranżacji czy perfekcjonizmu produkcji. Podczas gdy pierwsze płyty duetu: „Opera” i „Suzuki”, mimo, że dziś klasyczne, były prostą kontynuacją brzmień znanych z K&D, tak wydana dwa lata temu „Dehli 9” była już tym, co w Tosce najbardziej charakterystyczne i pociągające: wypełniona zadymionym brzmieniem, znakomitymi kompozycjami, świetnym doborem wokalistów, specyficznym pulsem basu i perkusji, w końcu idealną produkcją, przypominająca wbijające w fotel brzmienie innego austriackiego projektu – Sofa Surfers. Na „Dehli 9” Dorfmeister i Huber poszli nawet dalej – drugi krążek tego albumu wypełniały ambientowe kompozycje wygrywane na pianinie; Rubert Huber jest przecież klasycznie wykształconym muzykiem; jego utwory, przypominające twóczość Harolda Budda, były na Dehli 9 zarówno zadziwieniem, jak i wielką atrakcją – oto Toska na kilkadziesiąt minut stała się projektem ambitnym, eksperymentalnym, zaskakującym; projektem, którego wartość znacznie wykraczała poza taneczno – przebojowy potencjał. Uzasadnione jest, że po czymś takim jak „Dehli 9” na nowy materiał czeka się z lekkim niepokojem: bo cóż można nagrać po tak doskonałym albumie? Na szczęście na „J.A.C.” Dorfmeister i Huber udowadniają, że mają w swych głowach dziesiątki świeżych pomysłów. Kompozycje na nowej płycie, choć swym brzmieniem nie wykraczające poza zdefiniowaną na „Dehli 9” konwencję, dostarczają bardzo dużo przyjemności. Na szczęście – nowa Tosca jakimś cudzem unika odtwórczości, kopiowania tych samych motywów i trików. Być może chodzi o bardzo dobre kompozycje, jakimi wypełniony jest ten album. Być może chodzi o jeszcze lepszą produkcję, jeszcze bardziej porywające przeboje; faktem jest, że na „J.A.C” udało się duetowi zachować ten bardzo wysoki poziom, jaki charakteryzował poprzednią płytę. Dla mnie czwarta płyta Toski już weszła do kanonu downtempo i lounge. Twórcy „rozmydlonych” składanek mogą zacierać ręce – na „J.A.C.” nie ma kawałka, którego nie warto byłoby wyróżniać. I to jest cała siła tego materiału.
Richard Dormeister skutecznie umacnia pozycję zarówno swoją, jak i Toski. Ciężko znaleźć jakikolwiek słaby punkt w dyskografii duetu. Szkoda jedynie, że Peter Kruder, po wydaniu świetnej płyty jako Peace Orchestra, poświęcił się działalności Djskiej – swym solowym krążkiem pokazał, że również w nim tkwią wielkie możliwości. Cieszmy się więc na razie nową płytą Toski, jednym z najlepszych albumów lounge tego roku.
2005
To prawda. Ja tez ,myslalem ze nie moze byc nic lepszego niz Dehli 9 . Przy pierwszym szybkim odsłuchu J.A.C byłem trochę zawiedziony. Jednak już po drugim , spokojnym to już jest ta Tosca:)Świetny beat! Rano , popołudniu i wieczorem.Najlepiej usiąść z joincikiem, zaprzyć kawe albo herbatke ew dobre piwo i słuchać!:> POLECAM
Nie skomentuję recenzji. Skomentuję płytę. Żadko kiedy w dzisiejszych czasach spotyka się całe albumy, ustawione i skomponowane tak aby muzyka nie przeszkadzała ale pozwalała kreowac obrazy, fantazjowac, wypoczywac, oddychac.
Tosca to album przy którym się relaksuję odbywając podróż w w siebie i w swoje fantazje i pragnienia. Polecam gorąco.
autorzy trafili w sedno. sentymentalne rondo acapricio urzeka rzadkim juz klimatem muzyki „z brzucha” nawiazujac kompozycyjnie do „3 play it cool” crazy penis. gratka dla koneserow gatunku.
no album nudnawy jak zawsze, aczkolwiek urokliwy 🙂