Wpisz i kliknij enter

W krainie Szuflandii

„Mówienie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze” – słynny cytat, przypisywany Frankowi Zappie, jest w pewnym stopniu krzywdzący, dyskredytuje bowiem osiągnięcia teoretyków muzyki, a przecież nie brakowało wśród nich wykształconych kompozytorów, choćby Wagner, Berlioz czy Schumann. Atoli nietrudno dostrzec częściową trafność tego porównania, jeśli przyjrzeć się zjawisku szufladkowania muzyki, czyli podziału na gatunki. Z definicji gatunek stanowi typologiczną konstrukcję, przyporządkowującą dźwięki do określonej kategorii muzyki, która może być oddzielona od innych jej typów. Sam termin bywa stosowany zamiennie z pojęciem „styl”, lecz niektórzy badacze (m.in. Allan F. Moore) sprzeciwiają się synonimiczności tych wyrazów i rozdzielają je na dwa osobne, nietożsame z sobą pojęcia. Ta dystynkcja, choć uzasadniona i interesująca, nie pomaga jednak rozwikłać dylematów związanych z nazewnictwem. Gatunek jest koncepcją o niezaprzeczalnym walorze komercyjnym i estetycznym.
Trip-hop był martwy, zanim się narodził
Jednocześnie może być bardzo niewygodny – zarówno dla ludzi parających się pisaniem o muzyce, jak i dla artystów; wielu odcina się od zamkniętych, określonych form w obawie przed zaszufladkowaniem, odwróceniem uwagi od muzyki i w efekcie zubożeniem tejże. Znany z zamiłowania do eklektyzmu John Zorn stwierdził, że gatunki są narzędziami służącymi do uprzedmiotowienia i skomercjalizowania skomplikowanej, osobistej wizji artysty. Rzeczywiście, część z nich została ukuta przez krytyków muzycznych i speców od marketingu. Termin trip-hop zaistniał po raz pierwszy w artykule Andyego Pembertona, opublikowanym w piśmie Mixmag. Członkowie Massive Attack skomentowali to jako niedorzeczność i pustosłowie, zaś wokalistka Morcheeby skwitowała dziennikarski neologizm w ten sposób: „Trip-hop był martwy, zanim się narodził”.
Typy i podtypy
Jednym z podstawowych problemów, które pojawiają się podczas prób kodyfikacji muzyki, jest wpływ subiektywnego odbioru i indywidualnych preferencji, co dotyczy zwłaszcza podgatunków. Muzyka może być nieskończenie dzielona na coraz mniejsze kategorie: sam jazz ma kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt odmian, wśród których znajdują się ragtime, swing, bebop, free, latin, New Orlean, a także nu-jazz i jazz-rock. Nie mówiąc już o tym, że gatunki przenikają się nawzajem, tworząc coraz to nowe hybrydy. Czy Black Sabbath to heavy metal, hard rock czy klasyczny rock? A może blues, bo przecież i jego elementy pojawiały się w twórczości grupy Ozzyego Osbournea? Ostateczny wyrok jest efektem jednostkowej interpretacji. Innym aspektem nastręczającym trudności jest fakt, że wielu artystów regularnie zmienia estetyki, niekiedy w bardzo radykalny sposób. Najlepszym przykładem jest David Bowie, który w swojej twórczości zahaczył o większość popularnych stylistyk i z tego powodu bywa nazywany muzycznym kameleonem.
Pojemność gatunkowa
Kolejnym zagadnieniem jest pojemność gatunkowa – najczęściej bardzo niejasna. Sztandarową egzemplifikacją może być niesławny termin IDM, czyli „inteligentna muzyka taneczna”. Początkowo używano go dla zdefiniowania eksperymentalnej muzyki elektronicznej, zwłaszcza tej z wytwórni Warp, która niejako podsunęła słowotwórcom pomysł, publikując słynną serię „Artificial Intelligence”. Po drodze określenie IDM (od którego całkowicie odżegnuje się uważany za pioniera gatunku duet Autechre) zdążyło wchłonąć m.in. glitch, breakcore i tzw. 8-bit music, a dziś jest tak szerokie i zarazem tak mętne, że obejmuje właściwie większość gałęzi elektroniki. Ale ten termin wykazuje jeszcze co najmniej dwie inne słabości. Po pierwsze, muzyka opisywana w ten sposób nie zawsze jest taneczna; po drugie, IDM w rzeczywistości stanowi chybioną antropomorfizację, ponieważ muzyka – jak każdy przedmiot nieożywiony i pozbawiony świadomości – nie może być inteligentna, tak jak nie może być idiotyczna.
Im bardziej ogólne nazewnictwo, tym trudniejsza sytuacja. Na przykład muzyka akustyczna -konsekwentne przestrzeganie reguł nazewnictwa wyklucza z tego pojęcia wszelkie dokonania wykorzystujące przetworniki dźwięku, a więc także mikrofon. Czy zatem zespoły folkowe są akustyczne? I dlaczego tym mianem nie określa się oper i symfonii, skoro znacznie bliżej im do czystej akustyki, niż np. Bobowi Dylanowi?
Trudna, łatwa?
Czym jest rozrywka? Jeden odbiorca odczuwa satysfakcję słysząc po raz kolejny dobrze znany przebój, inny jest ukontentowany dopiero wtedy, gdy uraczy się dawką noiseowej awangardy.Niektórzy dzielą muzykę na łatwą i trudną, ale niełatwo wskazać, do czego odnoszą się te epitety. Dla melomana rozkochanego w Strawińskim kontakt z codzienną radiową papką, często nazywaną łatwą, będzie prawdopodobnie doświadczeniem nie do zniesienia. Co to znaczy, że muzyka jest łatwa? Czy oznacza to, że jest łatwa w odbiorze, czy w procesie twórczym? Skomponowana bez wysiłku piosenka może być przecież trudna w odbiorze i odwrotnie – piosenka powstała w bólach może okazać się doskonałym reprezentantem muzyki rozrywkowej, na dodatek wcale niebanalnym. Czym jest z kolei rozrywka? Jeden odbiorca odczuwa satysfakcję słysząc po raz kolejny dobrze znany przebój, inny jest ukontentowany dopiero wtedy, gdy uraczy się dawką noiseowej awangardy. Podobnie jest z muzyką relaksacyjną, gdyż standardy wypoczynku są bardzo zróżnicowane – oznaczona w ten sposób twórczość Ery na pewno sprawdzi się jako muzyka do toalet luksusowych hoteli, ale czy przyniesie ukojenie komuś, kto zwykł zasypiać przy „Dziadku do orzechów”?
Popularna, ambitna
Zupełnie bezpodstawne wydaje się stawianie na przeciwległych biegunach muzyki popularnej i ambitnej. Dlaczego te dwie cechy miałyby się wykluczać? Fragment „IX Symfonii” Beethovena jest oficjalnym hymnem Unii Europejskiej, trudno więc uznać go za niszowy. Podobnie „III Symfonia” Góreckiego, jeden z najlepiej sprzedających się okazów muzyki poważnej, któremu przecież nie można odmówić ambicji. Przydawka „poważna” rodzi kolejne problemy, bo przecież muzyka opisywana w ten sposób nie stroni od humoru (vide „Eine Kleine Nachtmusik” Mozarta). Więc może muzyka klasyczna? Taka nomenklatura też nie jest zadowalająca, jako że odwołuje się do okresu klasycznego, wykluczając tym samym renesans czy gotyk.
w dzisiejszych postmodernistycznych czasach Caravaggio wisi w galerii obok ekskrementów, zaś w reklamie kawy można usłyszeć Prokofiewa
Muzykę można wprawdzie kategoryzować geograficznie, lecz taki sposób wiąże się z ogromną generalizacją – pod muzykę określaną mianem „polskiej” będą podpadały zarówno góralskie przyśpiewki i „Etiuda Rewolucyjna”, jak i elektroniczno-akustyczne poszukiwania Jacaszka czy skostniałe, od lat niezmienne brzmienie Lady Pank. Rozparcelowanie muzyki na dawną i współczesną jest równie nieprzejrzyste. Jak wyznaczyć ramy czasowe oddzielające poszczególne okresy i gdzie miałaby przebiegać granica między starożytnością, nowożytnością a współczesnością? Każdy kompozytor jest w pewnym sensie współczesny, jeśli żyje i tworzy w tych samych czasach, co jego odbiorcy.
Dobra, zła
Muzyka dobra i zła to już pojęcia kompletnie niezrozumiałe na poziomie zbiorowym. Podług jakich kryteriów ją oceniać na jednoznacznie dobrą i zdecydowanie złą? Minęły czasy ustalonych kanonów sztuki i piękna, w dzisiejszych postmodernistycznych czasach Caravaggio wisi w galerii obok ekskrementów, zaś w reklamie kawy można usłyszeć Prokofiewa.
Puenta będzie jednak przewrotna, bo pomimo całej swej umowności, szufladki bywają przydatne. Pełnią rolę drogowskazu, nawet jeśli zdarzy im się zaprowadzić w ślepą uliczkę. W końcu chyba każdy zorientowany na dźwięk słowa IDM pomyśli o chrupiąco-klikających beatach i futurystycznej atmosferze, drumnbass skojarzy z synkopowaną perkusją i niskimi rejestrami, house niekoniecznie odniesie do produkcji tworzonych w domowym zaciszu, zaś na wspomnienie o ambiencie przywoła bezkresne krajobrazy dźwiękowe. Nie sposób wymienić wszystkich istniejących kategorii, zaś spory ich dotyczące będą istniały tak długo, jak sama muzyka oraz słowo pisane i mówione. Dodatkowy opis i wytłumaczenie kontekstu mogą okazać się bardzo pomocne, a kiedy zawiodą wszelkie próby komunikacji, zawsze można zanucić za Primal Scream: „Today on this program you will hear gospel and rhythm and blues and jazz – all those are just labels, we know that music is music”.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
17 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Platon
Platon
15 lat temu

Nie można mylić kategorii obiektywnego Piękna z subiektywnym sądem smaku! Czym innym jest coś „dobre samo w sobie”, co innego „moje upodobanie.”

mallemma
mallemma
15 lat temu

blabla blablanie aż przyjdzie opamiętanie 🙂

autor
autor
15 lat temu

Ale to właśnie gadanie typu wierzę-nie wierzę, nie może być argumentem. Nie chciałem nawet pisać, że znam autentycznych fanów Comy w wieku chrystusowym, bo tak naprawdę nieważne, kogo bym podał za przykład – czy Stelmacha, czy wujka Zenka, czy kogokolwiek innego, który wyłamywałby się ze schematu Twoich hipotez. I tak nadal deklarowałbyś niewiarę, bo ci to po prostu nie pasuje do Twojej utopijnej wizji (sam przyznałeś, że to utopia). Dlatego akurat ten dialog jest bezcelowy, co nie znaczy, że każdy jest. Po prostu trzeba było od razu przedstawić się jako sędzia dysponujący uniwersalnymi, odwiecznymi i absolutnymi kryteriami estetycznymi – zaoszczędziłbym czas, bo na wyrocznie maści wszelakiej nie ma mocnych.

F.
F.
15 lat temu

Zawsze zostaje się po swoich stronach racji. Każdy dialog jest bezcelowy. Nie muszę dawać dowodów, Ty je dajesz (np. Stelmach), a ja tłumaczę, że to nie żadne dowody, że nie mogą być argumentami i robię to bez żadnej konstruktywnej kontry, bo nie jest kontrą fakt, że jedne rzeczy są lepsze od innych i nie wiem jak można mówić na to fantom. Lepiej nie mieć raka niż mieć raka, jaki fantom.

autor
autor
15 lat temu

Jezu, stary… Wierz sobie w co chcesz – w lorda Xenu, w psychologię ludową, a nawet w to, że kto słucha kiepskiej w Twoim rozumieniu muzyki, ten musi być zakłamany. Tylko że nic jeszcze nie udowodniłeś poza wysnuciem paru autorytarnych frazesów pozbawionych dowodu. Ten dialog jest bezcelowy, co już wcześniej zasugerowałem, więc zostańmy po swoich stronach racji, bo widzę, że ktoś mnie tu chce uszczęśliwić na siłę fantomem tak zwanej wiedzy powszechnej. Wyluzuj się. Dasz radę.

F.
F.
15 lat temu

Jedne rzeczy są lepsze od drugich. Common knowledge od czasów pantofelka. Jeśli wiesz jakąś inną wersję to przyjmuję, że poważnie oberwałeś w podstawówce. Stelmacha nie ma to raz, a dwa, że Stelmach tam pracuje w tym radiu i siła jego wypaczonej wyobraźni pozwoliła mu uwierzyć, że może coś zwojować tworząc sztuczną grupę własnych fanów, których rotacja musiała go zawieść: tracił każdego wyznawcę, który zaczynał chociaż minimalnie nowy okres w życiu. Stelmachowi wydało się, że ma jakieś zamówienie społeczne, zaczął je ze słabym skutkiem realizować i uwierzył w swoją Misję na zasadzie prostego: lubisz to co robisz. Niezależna od czyjejkolwiek wiary i przekonań jest namacalność jego ciała, ale nie wierzę w szczerość jego gustu, nawet jeśli on wierzy, że to jego własny. Można kłamać i oszukiwać zupełnie (już) nieświadomie i jest to po raz kolejny wiedza tak powszechna, że inne twierdzenia muszą wynikać z luk w percepcji.

mallemma
mallemma
15 lat temu

o so cho?

autor
autor
15 lat temu

Zdaję się, że swego czasu Comę puszczał Stelmach w Trójce. Facet grubo po trzydziestce. Ba, on puszczał Placebo! Istnienie takich ludzi jest niezależne od czyjejkolwiek wiary czy przekonań. Po prostu istnieją i już, a że nie pasują do jednostkowych obrazów świata… Poza tym w dalszym ciągu nie udowodniłeś wyższości jednej rzeczy nad drugą. I ja wcale tego nie wymagam, bo wiem, że to niemożliwe. Zresztą nawet nie piję kawy. 🙂

F.
F.
15 lat temu

Droga redakcjo! 1) Regionalizacja jest jakąś metodą porządkowania, ale, przynajmniej w moim odczuciu, ogranicza się do geografii i budzonych przez dane lokacje wolnych skojarzeń odnośnie tzw. klimatu (np. Islandia i dzwoneczki, wrażliwość). To coś innego niż prawidła gatunku. IDM to nie to samo co greckość – zauważam tylko rozklejenie, 2) Zostawmy już ten pop. Przyznaję, że nie jestem władny klarownie wypisać jak rozumiem ten termin (potrzebna byłaby długa, dwutorowa definicja, a nie chce mi się). Więcej kłopotu z popem niż z dobrem i złem, wow, 3) Ja jestem w ogóle przeciwko intelektualistom, inteligencji, akademikom i czemu tam jeszcze, doceniam jednak posiadanie i zręczny użytek zdolności analitycznych; to bliższe przyjrzenie się, rozłożenie np. muzyki na elementy składowe (nie mówię tu o nutach itp., bo nie mam żadnych kompetencji, bo takie kompenetencje by mnie nudziły w sensie, że nie zabawiały by mojego umysłu jakby) jest wbrew pozorom tą drogą, która prowadzi do zerwania z ograniczeniami kategoryzacji, ponieważ im więcej drobnych części rozpatrujemy tym dalej jesteśmy od uogólniania i tym bliżej dostrzeżenia indywidualnego charakteru dzieła, który to charakter w powszechnym romantycznym rozumieniu jest właśnie pięknem, dobrem itp., 4) Coldplay obrał zwyczajnie chujową ścieżkę rozwoju prącą w monotematyzm, monolityczność (stadion, patos), przeprodukowanie, nadęte wywiady, podczas gdy dwa pierwsze ich albumy były zupełnym tego wszystkiego zaprzeczeniem. Każdy dostrzega te fakty (nieunikniona i być może smutnawa percepcja) i gdyby nie uznanie, oparte na emocjonalnym podłożu i modzie, byłoby mu przykro patrzeć jak piękne piosenki przegrywają z gigantyczną fabryką forsy. To złe zjawisko, które, gdyby świat był taki jaki powinien być, na pewno by nie zaistniało. Mówię to ostatnie specjalnie, żeby było wiadomo, że poruszam się w tym podpunkcie po maksymalnej utopii, której do tego nie mam zamiaru wprowadzać w
życie, nawet gdybym mógł, bo dalej chcę sobie podbijać ego na podstawie możności subiektywnie
uzasadnionego olania czegoś. Nie zamierzam ścigać fanów Rubika, palić płyt, wmawiać komukolwiek,
nawet gdyby pośmiertnie ktoś uczcił moje dzieło filmem. Rzucam słowa na wiatr. Gdybym był kimś innym
dodałbym: bo przecież muzyka to przede wszystkim taka właśnie zabawa. Smutnym i złym jest jednak, że słucha się zazwyczaj tego, co po prostu zostało podane do stołu, ponieważ bierność właśnie jest naszym Hitlerem.
5) Fuj, estetyka! Wittgenstein kontra życie: wchodzisz do Tesco i masz przed sobą kawę Jacobs i kawę Tesco Value. Nigdzie nie jest napisane, która lepsza. Wybierasz Jacobs, bo jesteś dzieckiem zastałej epoki i nie potrafisz docenić Tesco Value, zostawiając odkrycie tej marki potomnym? Chyba nie. Po prostu kupujesz Jacobs czy jesteś biały czy czarny, to twarde, obiektywne fakty-wybory. Kupujesz Tesco Value, bo nie stać cię na Jacobs? – spoko, ale jeśli się wzbogacisz kupisz Jacobs, bo ta kawa jest lepsza, wiesz to nawet jeśli nigdy nie próbowałeś Tesco Value, 6) Powołując się na pogardliwy stosunek białych do jazzu nie zbliżasz się do udowodnienia niemożności ustalenia obiektywnych kryteriów oceny czegokolwiek, chyba że uznamy, że
biali to rasa zawsze porywająca się na niemożliwe i posiadająca przy tym monopol na ocenianie muzyki, 7) Cervantes, bo najbardziej znany: analogicznie do przykładu z kawą – moda, znajomość marki etc. sprawiły, że dla ludzi trzymających kasę, zdolnych docenić finansowo i intelektualnie Cervantesa za jego czasów, Don Kichot był takim właśnie Tesco Value – spauperyzowaną historyjką, do której odbioru się absolutnie nie aspirowało, a wręcz odwrotnie: upadało się do jej odbioru. Obecnie jest obiektywnie (można nie lubić, ale zna się zwykle i nie konkretyzuje się zarzutów) dziełem klasycznym (powiedziałeś to! dając go za przykład bycia nieklasycznym Kiedyś :)), bo mamy na tyle rozwinięte możliwości porównywania, poruszamy się bez wstydu i bariery analfabetyzmu po
dziełach każdej klasy, że byliśmy w stanie to po prostu orzec na mocy zestawienia. Porwać się na Cervantesa teraz, bez względu na jakość argumentów, zawsze będzie odebrane jako prowokacja (co,
przyznam, ach! rodzi ochotę buntu). Don Kichot jest dobry, bo póki co opiera się próbie czasu i jest możliwe równie dobre odczytywanie go przez czytelników na każdym poziomie intelektualnym, emocjonalnym i bez względu na to, co akurat spotyka ich w życiu. Kiedyś może znowu spaść do miana cienizny. Obiektywizm istnieje życiowo, jest możliwą do realizacji opcją, ale po prostu bardzo efemeryczną, i tylko jego podniosłość i pozorna beznamiętność, sprawiają, że pomijamy możliwość jego zaistnienia dla bardziej romantycznych wersji postrzegania np. sztuki, 8) Człowiek, który słucha Britney i odrzuca Strawinskiego, bo nie moooże, jest naturalny, chociaż wisi nad nim wymóg ruszenia dupy. Człowiek, który słucha Strawińskiego i odrzuca Britney jest idiotą, który tym bardziej musi ruszyć dupę – do otaczającego go realnie świata. Stereotypowy podział na łatwą i trudną muzykę został stworzony przez akademików nie mających innego wyjścia w starciu z bezrobociem jak stojąc w miejscu podbijać sobie ego. Ale przede wszystkim, akademicy nie mają jaj zetknięcia się z ogromem realnej wiedzy (i czasu) zakładającej poznanie na równych prawach klasyki i nowoczesnego popu, ze wszystkim pomiędzy, z wielu poniżających powodów, 9) muzyka tła: ta, w której, kiedy zapuszczona na dysce, słyszysz tylko bit i wystarcza ci to, ta, przy której możesz czytać bez co drugiego zdania wyciętego przez przyzywające cię dźwięki. Jest łatwa, ponieważ
została wyprodukowana na takiej samej zasadzie jak McDonald: nie ma co, po prostu tylko jesz, czasem nie możesz się bez tego obejść. Obiektywnym faktem jest to, że wszystko można analizować i interpretować, doświadczać na różnych poziomach, ale trzeba coś tam akurat na ten moment wybrać i tutaj tkwi subiektywizm, chwilowy,
trwający aż do dokonania wyboru (którego przesłanki mogą być obiektywne, jezu!), tak samo efemeryczny jak obiektywizm.
Przysłowie z Comą: Młodyś i ślepy to i Comy słuchasz, okrzepniesz trochę… już cię ta nie wzrusza.

Eksplozja. Dobrze, że nie ma przymusu tego czytać, inaczej musiałbym przepraszać.

autor
autor
15 lat temu

@ F: Sporo tego, więc po kolei i w podpunktach: 1) Moją ambicją nie było stworzenie rozprawy naukowej na potrzeby specjalistycznego pisma, lecz lekkiego tekstu na potrzeby internetowego serwisu muzycznego; nie jestem teoretykiem ani muzykologiem, tylko (najpierw) fanem muzyki i (potem) publicystą. 2) Nie kwestionuję istnienia ani przydatności terminu genre (wręcz przeciwnie), co wyraziłem jasno w pierwszym i ostatnim akapicie tekstu. 3) Artykuł z Wikipedii, do którego podałeś linka, nie kłóci się z moim tekstem, a co więcej – w wielu punktach jest z nim zgodny. Adorno był moją lekturą obowiązkową na studiach. 4) Regionalizacja jest jedną z metod kategoryzowania. 5) Zgodnie z Twoją definicją popu jako muzyki dostępnej na fizycznym nośniku, tworzonej przez współczesnego artystę, także Alva Noto czy Les Joyaux De La Princesse są artystami popowymi. 6) Kwestia muzyki łatwej i trudnej jest zupełnie subiektywna; jeżeli muzyka tła nie absorbuje uwagi, to znaczy, że się jej nie zauważa, ergo, nie można o niej nic powiedzieć – ani to, że jest trudna, ani że jest łatwa. Sam piszesz, że skupienie na poszczególnych aspektach muzyki zależy od odbiorcy, co potwierdza subiektywizm odbioru. Przykład ze Strawińskim: człowiek wychowany na klasyce uzna go za łatwiznę, człowiek gustujący w Britney – oczywiście za coś nie do zniesienia. I na odwrót. To oczywiste, ale dla pewności możesz zrobić eksperyment. 7) Przesadna koncentracja na użytych środkach często przesłania obraz całości – im bliżej czemuś się przyglądasz, tym bardziej ucieka ci ogół; innymi słowy, nadmierny intelektualizm i podejście czysto scjentystyczne może być szkodliwe. 8) Jeżeli kogoś uszczęśliwia słuchanie Rubika i dopóki nie dochodzi do uszczęśliwiania na siłę innych, to nie widzę problemu. Naprawdę nic mi do tego, że ktoś doznaje ekstazy przy Comie, byleby nie próbował mi wmówić, że to jest obiektywnie dobre – i na odwrót, że to jest obiektywnie złe. Dlaczego nowy Coldplay jest zły, a stary nie? Takie rozumowanie to ślepa uliczka, która trąci elitaryzmem, a tego unikam. 9) Twarde, obiektywnie zauważalne fakty – co to jest? W połowie ubiegłej dekady w USA jazz i blues były pogardliwie określane przez białych jako jazgotliwa, bezwartościowa muzyka czarnych. Dla nich to również były wówczas twarde, obiektywne fakty. Jednoznacznie grafomańskie liryki – co to jest? Cervantes zmarł samotnie w ogromnej nędzy, bo na „Don Kichocie” poznano się dopiero po jego śmierci, Corneille – twórca teatru francuskiego – żył w takiej biedzie, że musiał żebrać, zaś Milton otrzymał za rękopis „Raju utraconego” całe 5 funtów, bo uznano to za zupełnie przeciętne dziełko. Próby uniwersalnych obiektywizacji norm estetycznych kończyły się właśnie w ten sposób, lub rzeczami typu socrealizm. Tutaj w sukurs przychodzi Wittgenstein (cytuję): Można by uważać, że estetyka jest nauką, która mówi nam, co jest piękne – jest to prawie zbyt śmieszne, by mogło być wypowiedziane. Wyobrażam sobie, że musiałaby ona także zawierać informacje na temat tego, jaki smak kawy jest przyjemny. (koniec cytatu). Kategorie typu dobre-złe, łatwe-trudne są nieistotne dla wyrażenia tego, co człowiek chce przekazać; aby w pełni wyrazić czym jest uznanie estetyczne, należałoby opisać wszystkie okoliczności, które mu towarzyszą, co jest oczywiście niemożliwe poza konkretnym kontekstem. 10) Nie znam przysłowia, w którym występuje Coma. 🙂 Najwyższy czas, aby pingwin na waszych monitorach eksplodował.

pikaczu odetnie
pikaczu odetnie
15 lat temu

ja nie widze problemu, przeciez jestesmy istotami kategoryzujacymi wszystko, w tem sposob powstaja pojecia, nazwy, jezyk – jak ktos mi mowi ze ostatnia plyta ktora sluchal byla trip hopowa wiem ze nie byla jazzowa.np ja wole mowic IDM niz techno (autechre uzywa tej nazwy) – a przyczna jest prosta w naszej (zasciankowej) srodkowo-europejskiej kulturze nazwa ta kojarzy sie z gwizdkami i skuterem 🙂 pzdr.

F.
F.
15 lat temu

Ocenianie/recenzowanie jest zawsze subiektywne, na pewno nie chciałbym żeby każdy się podpisał pod jakąkolwiek oceną, ale należy jednak z całych sił chociażby starać się dążyć do podstawowego obiektywizmu w postaci a) świadomości, że moje ulubione płyty to nie najlepsze płyty ever, że sympatia do nagrania to żadna przesłanka w zestawieniu z twardymi, obiektywnie zauważalnymi faktami (np. jednoznacznie grafomańskie liryki), b) umiejętności spojrzenia z perspektywy czasu: obecna sytuacja życiowa ani późniejszy sentyment nie mogą przesłaniać realnej słabości muzyki. Bardzo lubię dużo złych (w cudzysłowie), cienkich we własnym mniemaniu płyt, ale nie poważyłbym się na wystawienie im wysokich not, bo musiałbym argumentować np., że dany album jest super, bo w życiu rzuciła mnie dziewczyna. Najgorszy czytelnik to ten, który utożsamia się z bohaterem/fabułą książki i ogranicza do tego wrażenia, z muzyką jest identycznie – przysłowiowa Coma propaguje tego typu schemat odbiorczy, bo ciężko jej zaoferować coś więcej i warto to brać pod uwagę oceniając nawet jak najbardziej subiektywnie.

Aes
Aes
15 lat temu

Nie istnieje coś takiego jak dobra i zła muzyka. I nie ma bata, żeby mnie ktokolwiek przekonał, że jest inaczej. To, że dla Ciebie Coma jest zła i hamująca rozwój nie oznacza, że dla każdego będzie właśnie taka. Na tym polega właśnie piękno muzyki – że nie można jej wystawić noty jak w szkole i być pewnym, że każdy się pod nią podpisze. To jest czysty subiektywizm. A gatunki się przydają. Trzeba jednak używać ich z głową i wiedzieć o czym się mówi, hehe. Pozdr.

F.
F.
15 lat temu

Termin genre nie jest z kosmosu, funkcjonuje we wszystkich działach sztuki i najklarowniej gromadzi w swojej definicji znaczenie. Warto przejrzeć w tym względzie, na szybko: http://en.wikipedia.org/wiki/Music_genre a jeśli czas i ochota dopiszą Teoria muzyki Theodora Adorno. Oba teksty rozwiewają przynajmniej wątpliwości co do muzyki popularnej. Ode mnie: 1) nieskończona ilość podgatunków? w teorii – jasne, w praktyce – podziel bebop na podgatunki. Szczególnie, że np. New Orlean czy muzyka islandzka to nie gatunki właściwe a regionalizacje, a muzyka kabaretowa – stylizacja, 2) etymologia nazw poszczególnych genre nie jest dobrą drogą (vide shoegaze), lepiej zastanowić się na wejściu, co ma największą pojemność gatunkową, co może wchłonąć i zaanektować wszystko inne, a więc jest nadgatunkiem? oczywiście pop, z czego wyprowadza się zręcznie jak wzór wyjaśnienie czym jest muzyka popularna – to wszystko, co jesteś w stanie obecnie posłuchać, a czego twórca jest tobie, jednostkowemu odbiorcy, w miarę współczesny, bo jego nagrania możesz zdobyć na fizycznym nośniku i pokazać każdemu, bez względu na pozycję społeczną i obycie. Zobacz rozstrzał stylistyczny albumów Eno dla przykładu na nadgatunek=to, co wchłania. O Dylanie, operach i folku masz na wiki, 4) Łatwa jest muzyka tła, która nie absorbuje uwagi i przybiera formy użytkowe (często z nieświadomym udziałem odbiorcy), trudna jest muzyka wymagająca koncentracji, przy czym od ciebie zależy czemu swoje skupienie poświęcisz. Można równie udatnie analizować i osiągać nirwane poprzez doznanie Strawinskiego jak Spears, ale stereotypowy podział, zawierający bardzo dużo prawdy to jednak ten, w którym Strawinski jest trudny, bo jego świadomy odsłuch wymaga, jeśli już nie wiedzy teoretycznej, to przynajmniej koncentracji na użytych środkach, instrumentarium, ewentualnej symbolice, ale trzeba zaznaczyć, że akademickie lekceważenie stereotypowego popu jest ślepą uliczką i samobójstwem naukowym, 5) Rubik jest zły, nowy Coldplay jest zły, Coma jest zła – złe jest to, co trzyma ludzi na jednym poziomie, wmawia im, że właśnie słuchają świetnej muzyki, więc nie muszą już szukać dalej, a na pewno nie daleko. Jeszcze raz: genre, to naprawdę istnieje, polecam, poza tym: stylizacja, też fajna sprawa. ps. subiektywizm w rozpatrywaniu przynależności akurat tej muzyki do jakiegoś genre znika wraz z postępującym osłuchaniem, krzepnięciem zwyczajów odbiorczych. Możesz czytać na leżąco albo wisząc, to jest subiektywne, ale po prostu wiesz, że Krzyżacy to nie tylko książka, to też powieść – nikt tego nie narzuca, dalej jesteś punkiem przyjmując po prostu terminologię umożliwiającą porozumienie. Przydatność kategoryzacji, jak i dyskutowania o gustach, są dla mnie niepodważalne. Wszystko po łebkach, może temat na forum? Elo.

Blax
Blax
15 lat temu

Dla mnie najlepszym rozwiązaniem są tagi. Jednemu artyście (czy też albumowi) można nadać ich kilka, przez co nie trzeba się zastanawiać nad wyborem – a przy okazji zwiększa się precyzja i na podstawie kilku opisowych etykietek można sobie szybko stworzyć wyobrażenie o danej muzyce. Oczywiście nie sposób w ten sposób rozmieścić płyty na półce w sklepie czy domu, ale jeśli chodzi o zbiory komputerowe, czy sklepy internetowe – będę zadowolony jak w tę stronę pójdzie świat 😉

autor
autor
15 lat temu

Każdy może tworzyć nowe kategorie na gruncie języka. I to w nieskończoność, wystarczy dodawać jedno słowo – skoro blues, to dlaczego nie post-electro-jesuschrist-blues-core? Oczywiście to teoria, ale granice się zacierają. Muzyka jest tak przemieszana, że nawet słowo „elektronika” przestało być wystarczająco pojemne. IDM to nie to samo, co greckość, ale słyszę w tej muzyce wpływy Vangelisa – luźne, niemożliwe do zweryfikowania skojarzenie. Szufladki powstają właśnie na zasadzie takich mniej lub bardziej trafnych skojarzeń. Utożsamiasz własny gust z powszechnie dostrzeganym faktem? Tyle że fakty są suche, upodobania wręcz przeciwnie, a Twoje rozczarowanie wynika przecież z jakichś tam określonych oczekiwań. Już chyba bliższa mianu „faktu” jest konstatacja, że Coldplay od początku był dość typowym gitarowym zespołem z Wysp, który gra przystępne, przebojowe hymny i zapełnia stadiony ku uciesze tłumu. No i co w tym złego? Kto lubi, ten słucha, kto nie lubi, ten omija. Dlaczego miałbym mieć im za złe, że biorą za to kasę? Przecież nikt nam nie każe tego kupować. Miło pogadać o inspiracjach, interpretacjach i innych takich, ale nie rozpatruję muzyki w kategoriach prawd absolutnych, które obowiązują wszystkich, bo to nie religia. Naprawdę nie widzę problemu, wystarczy samemu nakrywać do stołu. Co do analogii jazowej, rasa była akurat w niej najmniej ważna, chodzi o pewien schemat myślowy, który zakłada istnienie obiektywnych i nieomylnych sędziów, którzy mierzą i ważą muzykę według samowolnych kryteriów, dzieląc ją na jednoznacznie dobrą i jednoznacznie złą. Kto miałby to robić tak, żeby dostać rzetelne wyniki? Masz do wyboru dwie osoby uwikłane w sieć kontekstów kulturowych, z których jedna jest fanem muzyki, a druga zupełnie nie dba o dźwięki. Który kandydat będzie lepszy? Żaden, w muzyce każdy sam sobie sędzią. Teza o Cervantesie trafna – odbiór dzieła, oprócz tego, że skrajnie subiektywny, jest zależny od czasu, miejsca, biografii i tych wszystkich nieuchwytnych okoliczności, które w jednym czasie spychają dzieło do rynsztoka, a w innym stawiają mu pomniki. Kanony się zmieniają, kategorie dobra i piękna też się trochę zdewaluowały, a to chyba nie świadczy zbyt dobrze o ich solidności. A obiektywizm istnieje, ale nie w estetyce. Jasne, wszyscy używamy określeń wartościujących, ale nikt nie jest bezstronnym i niezależnym obserwatorem. Jacobs lepsze od Tesco Value? W czym lepsze? Może w reklamie – pijesz Jacobs, a na głowie wyrasta korona, jesteś częścią lepszego świata. Wittgenstein kontra czyje życie? Jestem pewien, że istnieją ludzie, którzy z własnej nieprzymuszonej woli piją Tesco Value, choć stać ich na Jacobsa, ale Tesco Value po prostu bardziej im smakuje. Może smak coś im przypomina, może to coś innego, w każdym razie trudno założyć, że piją coś, co im nie smakuje. Z muzyką jest podobnie, tyle że kubki smakowe masz w uszach. Akceptuję te wszystkie nazwy i sam ich używam, ba, uważam że to, co nazywa się rzeczywistością, jest głównie konstruktem językowym. Ale nie wierzę w zerwanie z ograniczeniami kategoryzacji gatunkowej, bo słowa są kanciaste, a muzyka okrągła – jak wpiszesz koło w kwadrat, zostaje jeszcze trochę pustej przestrzeni A w ogóle, to jest to spór stary jak świat i mam nieodparte wrażenie, że teraz bawimy się w czystą sofistykę w stylu gonzo. 🙂

F.
F.
15 lat temu

Jasne, że się bawimy, powinniśmy sobie nawet dziękować za brak oddzielnych akapitów punktujących sprzeczności i strzały w stopę. To przez formę tego rodzaju forum, można się pogubić. Podkreślam jednak: Jacobs jest po prostu lepszy od kawy Tesco i chuj (onomatopeja sumy tutaj). Warto to zapamiętać jako definicję uczciwości w dokonywaniu wyborów. Nie wierzę w ludzi, którzy z własnej woli piją wyrób Tesco, dokładnie tak samo jak nie wierzę w trzydziestoletniego fana Comy. Takie i wiele innych rzeczy, się nie dzieją (otyli blondyni-Europejczycy nie mogą stworzyć zespołu i grać!), chyba że w ekstremach. Nie dam się nabrać jak wpiszesz pod innym nickiem, że kochasz Tesco. Sprawdzę IP. Elo!

Polecamy