Wpisz i kliknij enter

Francisco Lopez – Live in Auckland


Materiał da się podzielić na trzy części – nie posiadające wyraźnych granic, ale różniące się od siebie. Po chwili ciszy całość rozpoczyna się od sporego loopu, który brzmi niczym tętno dogorywającego silnika parowego, albo oddech opuszczonego budynku: dużo przestrzeni, pogłos. Wszystko to kończy się przed dziesiątą minutą, po czym – w charakterze łącznika – mamy bzyczenie pszczół. Pojawiają się różne stukoty, nieregularne, przypadkowe, wydaje się, że zapanuje nieporządek, ale nie – powoli wyłaniają się jakieś rytmy. Jakby etnograficzne rejestracje rytualnej muzyki perkusyjnej, ale granej ma odpadkach, znalezionych przedmiotach, ciekawie przeplatające się rytmy. Stopniowo coraz gęściej robi się w niskich częstotliwościach, wchodzi też trochę subtelnego szumu, który powoli pochłania wcześniejsze dźwięki. Przechodzimy do czegoś, co w nastroju przypomina początek, ale tym razem przybiera to postać rozproszonych plam. Gdy wydaje się, że dobrniemy spokojnie do końca, zaczynają się dziać rzeczy bardzo groźne, szum jest tym razem mocarny, tworzy się wszechogarniająca zamieć mnóstwa dźwięków.
Na całym albumie wiele jest momentów, które kojarzą się z wiatrem, ruchami powietrza, tu jakiś szyb wentylacyjny, tam śmigło tnące powietrze, gdzie indziej powiew przegania liście po chodniku. Dźwiękowe wysmakowanie nie oznacza tutaj uładzenia, ale szeroką paletę brzmień, która wraz z interesującą konstrukcją (kolejne sceny są osobne, ale całość spójna) czyni ten album godnym polecenia.
2007







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy