Wpisz i kliknij enter

Dogmaty nie są potrzebne

Niklas Worgt czyli Dapayk Solo jest jednym z najbardziej kreatywnych producentów niemieckiej elektroniki. Jego najnowszy album – „Devil`s House” – w ciekawy sposób łączy różne odmiany tanecznych gatunków. W ramach promocji płyty artysta odwiedził Polskę i zagrał krakowskim klubie „Qushi”. Była więc okazja do rozmowy. W latach 90. specjalizowałeś się w połamanych rytmach, grając w projektach Frauds And White i Sonstware. Dlaczego potem sięgnąłeś po techno i house?
Mieszkałem wówczas w Turyngii na prowincji Niemiec. Nie było tam żadnych wykonawców tworzących breakbeat. Kiedy chciałem zagrać na żywo, musiałem więc występować na imprezach techno. Ludzie byli nieco zszokowani tym, co słyszeli, niektórzy w ogóle nie znali wtedy drum`n`bassu. Reagowali więc dziwacznie: stali wkoło konsolety i tylko kiwali głowami do taktu. Pewnego dnia zdecydowałem się wprowadzić do swych nagrań bardziej regularny bit. I wtedy zadziałało: wszyscy zaczęli tańczyć. Pomyślałem więc: „OK, skoro tego chcecie, to czemu nie?”. Od kiedy zacząłem stosować prostsze konstrukcje rytmiczne, dostawałem więcej propozycji występów. W 1999 roku promotorzy zaczęli organizować w Turyngii duże imprezy rave i poprosili mnie, abym został ich rezydentem. Postawili jednak warunek – żebym występował pod nową nazwą. Pojawiłem się więc jako Dapayk Solo.


Nagrałeś dwa bestsellerowe albumy z top-modelką Evą Padberg. Czym różni się muzyka, którą robisz w duecie Dapayk & Padberg od tej, którą tworzysz, jako Dapayk Solo?
Dapayk Solo to bardziej eksperymentalny projekt. Robię w nim naprawdę to, na co mam ochotę. Nie stawiam sobie żadnych ograniczeń. Dapayk & Padberg to dwie osoby, co oznacza, że musimy od czasu do czasu iść na kompromisy. Staramy się łączyć techno z popem, który lubimy. Jako Dapayk Solo nie potrzebuję tego. Dlatego wtedy moja muzyka jest cięższa i mroczniejsza. Kiedy czuję, że mam ochotę zagrać jakiś melodyjny akord, zostawiam go dla Dapayk & Padberg. (śmiech)
Twój nowy solowy album – „Devil`s House” – to w pewnym sensie soundtrack do wyimaginowanego thrillera. Skąd ten pomysł?
Śmieszy mnie, gdy ludzie tworzą sobie w głowach niepotrzebne dogmatyPracę nad każdą płytą zawsze zaczynam od stworzenia jej ogólnego konceptu. W pewnym momencie wyzwaniem stało się dla mnie nagranie materiału, który jako całość z powodzeniem mógłby być zarówno grany przez didżeja w klubie, jak i słuchany w domu. Tytułowe nagranie – „Devil`s House” – z wsamplowanym głosem kapłana voodoo, zrobiłem już dwa lata temu. Ciągle chodziło ono za mną, aż w końcu pomyślałem: „OK, dlaczego by nie „nakręcić” na jego podstawie „filmu”? Potrzebuję tylko zawiązania intrygi na wstępie, kilku szokujących „scen”, punktu zwrotnego i… happy endu!”. Miałem już zrobione kilka loopów, których nigdy wcześniej nie wykorzystałem, bo do niczego nie pasowały. Tym razem okazały się jednak przydatne. Dopasowałem je do poszczególnych „scen” i wypełniłem puste miejsca między nimi nowymi dźwiękami. To było nadzwyczaj proste! (śmiech)
Wymieszałeś na „Devil`s House” różne bity: od electro i techno, po breakbeat i dubstep. Co łączy te wszystkie struktury rytmiczne Twoim zdaniem?
Dla mnie to wszystko jest techno. Tak naprawdę nie widzę wielkich różnic pomiędzy tymi stylami. Wszystkie niosą mnóstwo energii i pozwalają na dźwiękowe eksperymenty. Śmieszy mnie, gdy ludzie tworzą sobie w głowach niepotrzebne dogmaty: „O, to nie jest wystarczająco minimalowe! To jest bardziej deep-techno-house`owe!” Komu to potrzebne?

Wszystkie elementy funkcjonujące w Twojej nowej muzyce są jednak podporządkowane najmodniejszemu obecnie minimalowemu brzmieniu. Co Cię w nim fascynuje?
Minimal to tylko nowa nazwa na stary pomysł. Już piętnaście lat temu większość kawałków techno składała się z mocnego uderzenia bitu, hipnotycznego pochodu basu i transowych loopów. A to przecież minimal! Jeśli każdy dźwięk jest właściwie rozmieszczony, nie trzeba używać dwudziestu nakładek, aby kawałek był odpowiednio wypasiony. I to jest dla mnie najbardziej cenne w minimalu.
Dlaczego wolisz występować na żywo niż didżejować?
Zawsze czuję się lepiej, kiedy gram w klubie własną muzykę. Gdy przeplatam swoje kawałki cudzymi nagraniami, czuję się, jakbym trochę… oszukiwał. Dzisiaj zbyt łatwo jest być didżejem – wystarczy kliknąć na laptopie i wszystko gra w odpowiednim porządku. To prawdziwy obciach. I nie ma nic wspólnego z autentycznym didżejowaniem.
Nie pochwalasz grania z empetrójek?
Cały ten szum wokół komputerowego didżejowania jest nie do wytrzymania. Reklamy krzyczą: „Każdy może miksować! Ty też możesz być didżejem!”. To sprawia, że firmy sprzedające empetrójki w Internecie i produkujące sprzęt do ich miksowania zarabiają dzisiaj krocie. I kto to wszystko promuje? Sam król undergroundu – Richie Hawtin! Za każdym razem, kiedy mówi, że granie z winyli jest już skończone, wychwala swoje własne produkty, aby zarobić na nich jeszcze więcej kasy. To już nie jest underground. Takie wytwórnie, jak Pokerflat czy Get Physical też sprzedają dużo płyt, ale nigdy nie przekraczają pewnych granic.
Sprawdź

Zdjęcie: Tailored Communication







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
mallemma
mallemma
15 lat temu

kto sobie lubi z komputera gra niech sobie gra.

Purist
Purist
15 lat temu

Bo granie z kompa to sciema.

ks.tecza
ks.tecza
15 lat temu

mowi o tym, ze dogmaty nie sa potrzebne a zaraz o tym ze granie z komputera to sciema.

Polecamy