Wpisz i kliknij enter

Nie robimy sobie jaj – rozmowa z The Complainers

„Power Joy Happiness Fame” to tytuł nowego albumu projektu The Complainer & The Complainers. Rozmawialiśmy o nim z jego liderem – Wojtkiem Kucharczykiem. Od lat jesteś związany z polskim undergroundem – tworząc jako Mołr Drammaz i Retro-Sex-Galaxy oraz prowadząc wytwórnię Mik-Musik. Tym razem serwujesz muzykę pop. Skąd ta decyzja o wyjściu z podziemia?
Tak właściwie to już pierwsza płyta The Complainera drążyła popowe medium. Nie było to jednak do końca sprecyzowane, podskórnie działo się tam wiele rzeczy nie do przyswojenia przez polskiego słuchacza. Nowy album w zamierzeniu zawiera już najczystszy pop bez udziwnień. Ale to nie znaczy, że odcinam się od tego, co wsześniej robiłem – ciągle pamiętam, skąd przychodzę. To po prostu poszerzenie horyzontów. Muzyka zrobiona dla przyjemności, nie dla intelektualnych dywagacji.
Jak The Complainer będący solowym projektem, przerodził się w The Complainer & The Complainers – regularny zespół?
Na koncertach początkowo sam dawałem sobie radę. Ale do nagrań od razu zapraszałem gości. Na drugim albumie pojawiło się ich aż pięćdziesięciu! To bogactwo muzyki trzeba było jednak jakoś na nowo opakować na koncertach. Dlatego najpierw zaprosiłem do współpracy odpowiedzialnego za analogowe wizualizacje Marcina Zarzekę, a potem dwoje muzyków – moją siostrę Asię Bronisławską i Pawła Trzcińskiego. W ten sposób odszedłem od technik didżejskich w stronę żywego grania.
Podpisaliśmy płytę wspólnie, aby podkreślić, że jesteśmy zespołem.Jak radziliście sobie z komponowaniem klasycznych piosenek?
Sięgaliśmy po nie już wcześniej – choćby w projekcie Go Underground To See Animals. Ale to nie był pop. Bo pop to nie tylko kwestia melodii, ale też produkcji i realizacji nagrania. Dlatego w przypadku nowego albumu, wszyscy zetknęliśmy się po raz pierwszy tą formułą. Każdy przynosił swoje pomysły, kompozycje i teksty. Podpisaliśmy płytę wspólnie, aby podkreślić, że jesteśmy zespołem.
Po raz pierwszy w Waszej działalności wykorzystaliście aż tyle „żywych” instrumentów. Musieliście nauczyć się na nich grać?
Nie, przecież do tej pory tworzyliśmy nie tylko elektronikę, ale również muzykę akustyczną. Dlatego umiemy grać na różnych instrumentach. Ale faktycznie – do tej pory jakoś ostentacyjnie odrzucałem gitarę, a na potrzeby płyty postanowiłem wybadać jej możliwości. Większość tych nienormalnych partii jest moja. No i musiałem popracować nad głosem – bo to ja jestem głównym wokalistą na albumie.
A skąd pomysł na zaproszenie kwartetu smyczkowego do nagrań?
Od zawsze lubiłem brzmienie smyczków. Jest w nim potęga, coś trudnego do uchwycenia, dźwięk, który żyje własnym życiem. Wcześniej przemycałem w swych utworach nawiązania do klasyki w postaci syntetycznych smyczków czy sampli. Teraz wreszcie odważyłem się mocno wejść w świat akustycznych brzmień. Pozyskaliśmy do nagrań tych, których chcieliśmy pozyskać i wszystko udało się jak planowaliśmy. Na koncertach smyczki wypadają jeszcze lepiej – taki mają power!

A jak Artur Rojek znalazł się w trzech utworach?
Naturalnie – poznaliśmy się już kilka lat temu. Najpierw wymienialiśmy maile, potem spotkaliśmy się osobiście, śledziliśmy własną twórczość. W końcu pojawił się pomysł wspólnych nagrań. Artur podjął się tego wyzwania – i wyszło sympatycznie. Wystąpił już z nami na premierowym koncercie w Katowicach, rozbudowując swój udział o gitarowe improwizacje.
Michaela Jacksona odkryłem stosunkowo niedawnoW piosenkach na płycie mieszają się wpływy synth-popu i funku, cytaty z Michaela Jacksona i Prince`a, rytmy afro i latino. Czy to suma Waszych obecnych fascynacji muzycznych?
No chyba tak. Obecnych i odwiecznych. Od dawna lubię muzykę afrykańską, jestem fanem Prince`a, słucham Davida Bowie i Talking Heads. Ale Michaela Jacksona odkryłem stosunkowo niedawno. Każdy z nas ma swych ulubieńców i w oczywisty sposób te fascynacje przenikają do jego własnych pomysłów. Ale na tym właśnie polega pop – na przenikaniu się wszystkiego, co już zaistniało w muzyce. To nie kopiowanie, ale nawiązywanie do spuścizny kulturowej, którą każdy z nas nosi w sobie.
Wasze utwory właściwie można by potraktować jako pastisze – pełne są bowiem groteskowych parafraz różnych gatunków i stylistyk muzycznych.
Nie zgadzam się. Pastisz już w założeniu ma się śmiać ze swego źródła inspiracji. A my robiliśmy te utwory na serio. Oczywiście nie obce jest nam poczucie humoru i lubimy się czasem pośmiać. Ale nie robimy sobie jaj – podchodzimy do muzyki tak poważnie, jak to tylko możliwe.
Czy tytuł „Power Joy Happiness Fame” oznacza, że marzy się Wam komercyjny sukces?
Byłoby fajnie. Ale tylko dlatego, że moglibyśmy zrealizować następną płytę z większym rozmachem: z całą orkiestrą albo w Brazylii, co marzy mi się od dawna. Bo do tej pory wszystko, co robiliśmy, finansowaliśmy z własnej kieszeni. Poza tym, mielibyśmy taką powszednią satysfakcję, że nasza twórczość jest po prostu doceniana nie tylko przez media, ale też przez słuchaczy.
Czy zauważacie to na koncertach?
Tak – przychodzi na nie coraz więcej osób. Nowe utwory są dobrze przyjmowane. Tym bardziej, że gramy je inaczej niż na płycie – bardziej niesfornie, żywiołowo, nie boimy się pomylić, rozwalić jakiegoś instrumentu. Ktoś nazwał naszą muzykę „najlepszą polską odpowiedzią na disco-punk”. I bardzo mi się to spodobało. Z jednej strony nasze utwory to faktycznie disco – bo nadają się do tańca, ale z drugiej – punk, bo nie da się nas wypolerować, a w naszej muzyce wszystko może się zdarzyć.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
wolfisko
wolfisko
14 lat temu

jakiś tydzień temu zagrali w moim mieście, wybrałem się z mą lubą i znajomymi i nie żałuję. świetna dawka pozytywnej energii i spontaniczności scenicznej, no i bis ! blue monday wiadomego zespołu porwał wszystkich zmęczonych do tańca.

DONNA
DONNA
15 lat temu

nie wiem, o ktorym koncercie mowisz, ale pewnie i tak bym sie nie zgodził. zobacz na przykład to:
http://www.youtube.com/watch?v=sq7f1wONxJs

kurczak
kurczak
15 lat temu

Niby to i fajny projekt, ale podczas koncertu wypadli fatalnie.

Polecamy