Ten niepozorny okularnik mieszka obecnie w Sydney, ale pochodzi z Anglii, gdzie od końca lat 80. udzielał się w kilkunastu projektach zadziwiających muzyczną różnorodnością, m.in. Jedi Knights, Reload, Troubleman, Link (podobno Richie Hawtin powiedział, że gdyby miał wybór, przed śmiercią chciałby posłuchać „Amenity”) i przede wszystkim tworzony z Tomem Middletonem duet Global Communication, który zasłynął „76:14” – albumem klasycznym w ambientowej podgrupie.
Najnowszy solowy alias Pritcharda to, w słowach samego zainteresowanego, „bardziej elektroniczne brzmienie zainspirowane sceną Detroit i dorastaniem w latach 80. (…) Bardzo elektroniczne, ale z hip-hopowym zacięciem”.
Znakomicie zatytułowany „When Machines Exceed Human Intelligence” nieprzypadkowo ukazał się w barwach Warpa, nie tylko ze względu na „zlogarytmizowaną” strukturę materiału, osiągniętej zgodnie zasadami starej szkoły: autor twierdzi, że nie wykorzystuje pluginów ani kontrolerów MIDI, zaś komputer służy mu za sampler lub raczej magnetofon kasetowy, za pomocą którego zapętla dźwięki, czym nawiązuje także do twórców musique concr?te. Pritchard bierze na warsztat stare syntezatory, automaty perkusyjne, smyczki, osobliwy instrument o nazwie „waterphone”, autorskie sample i mnóstwo basów tak tłustych, że grubas z „Siedem” wyglądałby przy nich jak Christiane Bale w „Mechaniku”.
Na albumie słychać dużo więcej niż staroświecki amerykański hip-hop, albowiem Harmonic 313 z niewymuszoną gracją porusza się po rozmaitych rejonach muzyki, zarówno tej z obecnego wieku, jak i ubiegłego. Obok mosiężnego dubstepu („Dirtbox”) znalazło się miejsce dla zagęszczonego syntezatorowym zgiełkiem electro rodem z Motor City („Cyclotron”), onirycznych melodii w stylu Boards Of Canada („Köln”) i Tycho („Galag-a”), odhumanizowanej analogowej elektroniki z wokalami pod wpływem vocodera („Word Problems”), kwaśnych zagrywek nawiązujących do spokojniejszych pozycji wytwórni Rephlex („Flaash”), krótkiego hołdu dla ośmiobitowej estetyki („Cyclotron C64 SID”), rapowej nawijki na modłę Dabrye („Battlestar” z udziałem Phat Kat & Elzji), a nawet soulowej ballady („Falling Away” ze Stevem Spacek). Nie sposób ogarnąć tego materiału w kilku pierwszych podejściach, ponieważ z każdym przesłuchaniem wyłaniają się kolejne warstwy muzyki, nad którymi unosi się również duch nieodżałowanego Jaya Dee, do czego zresztą Pritchard otwarcie się przyznaje.
Ubiegły rok Warp rozpoczął znakomitymi krążkami Autechre i Clarka. „When Machines Exceed Human Intelligence” stanowi równie dobre rozpoczęcie nowego sezonu i podtrzymuje dobrą passę labelu, który ma szansę na swoisty renesans. Niektórzy zdążyli już ochrzcić płytę mianem „tegorocznego „Los Angeles””, ale twórczość Harmonic 313 – mimo że w kilku punktach zbieżna z dokonaniami Flying Lotus – nie jest naśladowcza, lecz cechuje się własnym, intrygującym charakterem, nawet jeśli nie przynosi niespodzianek.
P.S. Warto zajrzeć: www.harmonic313.com
2009

„Nie sposób ogarnąć tego materiału w kilku pierwszych podejściach, ponieważ z każdym przesłuchaniem wyłaniają się kolejne warstwy muzyki, nad którymi unosi się również duch nieodżałowanego Jaya Dee, do czego zresztą Pritchard otwarcie się przyznaje.”
Święte słowa. Ja po pierwszym przesłuchaniu nie miałem dobrego zdania o tej płytce. Dałem jej jednak szansę i po kilku razach zaskoczyło. Od kilku dni jestem szczęśliwym posiadaczem tej płytki 🙂
nie no, sorry, Quadrant 3 nawet daje rade…
Dawno nie słyszałem nudniejszej płyty. Jestem w szczerym szoku…
@dexter: zupelnie niepotrzebnie robisz sobie wrogów – mało Ci wrażeń?
tym razem się jeszcze nie obrażę
kid loco: zarowno po wpisach na forum jak i po komentarzach wnosze, ze niezly z ciebie cymbal.
Kid Loco: gratuluję zatem świetnej zabawy…
Dobra, przyznaje sie. To ja nabilem tej plycie ocene 1.75.
@niewidoczny: o to to to to!
ee tam takie sobie, serio zadnej rewelki ;(
Może przez to, że jestem nieskażony Flying Lotus (jedno podejście do przesłuchania, po czym stwierdziłem „nuda – nie moja bajka”), to ta płyta mnie się podoba. Czuć flow, groove, czy jak nazwać coś, co sprawia wrażenie maksymalnego dopasowania do siebie dźwięków. „Koln”, „Word Problems” czy „Call to Arms” to perełki 😉 Dla mnie to płytka na 4 z plusem
Może przez to, że jestem nieskażony Flying Lotus (jedno podejście do przesłuchania, po czym stwierdziłem „nuda – nie moja bajka”), to ta płyta mnie się podoba. Czuć flow, groove, czy jak nazwać coś, co sprawia wrażenie maksymalnego dopasowania do siebie dźwięków. „Koln”, „Word Problems” czy „Call to Arms” to perełki 😉 Dla mnie to płytka na 4 z plusem
chyba, że chodzi o płytę tego gościa z zeszłego roku, co się podobała…
http://pl.wikipedia.org/wiki/Los_Angeles
Mnie się album podoba,choć juz gdzieś wcześniej napisałem że nie spełnia pokładanych przeze mnie nadziei.
o co chodzi z tym Los angeles mądrale?
Czekam na album, bo te dwie epki z zeszłego roku były bardzo fajne.
A co do porównań nagminnie używanych w recenzjach, to nie ma co się wysilać, skoro i tak z nich nic nie wynika, a często zdradzają brak kompetencji.
hey naprawde nie podoba wam sie ten szajs? bardzo fajne brzmienie moim zdaniem:)
errata
zamiast: mosiężnego dubstepu („Dirtbox”)
winno byc: siermiężnego dubstepu („Dirtbox”)
pamietajmy: kreceni gałkami po konsoli to jeszcze nie muzyka a nie kazde 3 min basu robi dubsteb
Lubimy minimalizm, ale nie monotonię.
do Los Angeles to nie ma nawet startu.
system logarytmiczny chyba.
Co to jest „zlogarytmizowana struktura”? :O