Wpisz i kliknij enter

Sakamoto w miarę ponad wszystko

Wybitny kompozytor z Kraju Kwitnącej Wiśni – Ryuichi Sakamoto – oddaje zestaw swoich najnowszych, solowych kompozycji w formie albumu „Out of Noise”. Autorem tekstu jest joilet.blox.pl

Pomimo paru nieco dokuczliwych zgrzytów, mogę rzec, iż przejdzie on do muzycznej historii jako mistrz wyszukanego klimatu na styku elektroniki, klasyki oraz muzyki etnicznej.
W sumie w tych trzech wymienionych przeze mnie dźwiękowych rejonach, realizuje się on nieprzerwanie.

Od nieco ponad 30 lat. Dla mnie osobiście zapisał się w kilku aspektach. Jako twórca Yellow Magic Orchestra – japońskiego odpowiednika niemieckiego zespołu Kraftwerk. Jako autor ścieżek dźwiękowych, szczególnie do „Ostatniego Cesarza” oraz „Małego Buddy”. Do tego jeszcze jego kontrastowe, niezwykle płodne oscylacje: a grawitacyjna, siarczysta niekonwencjonalna elektronika (Coro), czy też subtelny, emanujący jakby fascynacją dokonań Fryderyka Chopina, kondukt perłowych tonacji monumentalnego fortepianu (Koko).
okładka albumu
To także lider tworzenia niezwykle transkulturowego widowiska, jak to z 20-minutowego Zero Landmine, gdzie na jednej scenie towarzyszą mu Talvin Singh, DJ Krush oraz David Sylvian:

Z podobną złożonością odczuwam w stosunku do Out of Noise – jego najnowszego albumu, który był zapowiadany przez 2-minutowy trailer.

Zestawiając ten longplay z „Zero Landmine” nie mam na myśli całą atmosferę, raczej zabieg polegający na tym, iż każde z tuzina kompozycji stanowi zarówno odrębną część, jak i układa się w jeden ciąg. Ale jak wspomniałem na początku, momentami trochę zgrzyta. We wstępnym „Hibari” dostojne, szlachetne pianino zostało zapętlone w tak dziwny sposób, iż czasami ma się wrażenie, że cały utwór jest niedopracowany. Długość nagrania nie jest spójna z rozwojem tematycznym. Podobne odczucia mam co do „Tama”. Rozumiem budowanie stopniowo rozwijającej się niepewności z nutką grozy. Lecz używanie do tego celu średnio dostrojonej noiseowej frazy, nieco podkopuje zamierzony efekt.

Po za tymi drobnymi mankamentami, z którymi oczywiście da się przetrawić po kilkukrotnym przesłuchaniu albumu, „Out of Noise” jest jakby synergią kilku odsłon Sakamoto. Oczywiście bardzo różnym stopniu implementacji. Efektem tego jest chociażby „Firewater” – o niewyobrażalnie wiekuistej przestrzeni z lekko postgotycką wizją. Trwa cztery minuty, a odniosłem wrażenie, że o wiele dłużej.
Dlatego też Ryuichi Sakamoto to dla mnie mistrz przepastnego klimatu osiągalnego oszczędną, ale niezwykle intensywnie brzmiąca aparaturą instrumentalną. „Out Of Noise” może nie jest arcy wybitną płytą, biorąc pod uwagę, iż pojawią się po ponad czterech latach. Pod żadnym pozorem nie skreślajcie tej płyty, bo w wystarczający sposób pozwala zrozumieć, czemu Sakamoto urodził się muzykiem i jako muzyk umrze, a jego twórczość będzie nieśmiertelna.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ogień
Ogień
15 lat temu

mi się podoba.

okładka brzozy
okładka brzozy
15 lat temu

Drogi autorze recenzji, w jakim Ty języku piszesz? Nie dość, że masz problemy z fleksją, to Twoje recenzje roją się od bezsensownych sformułowań. Ten poszarpany tok myślowy to świetna rzecz, ale gdzie indziej. A co do płyty: nudna i bez pomysłu, poza kilkoma utworami – słabizna.

ladyship
ladyship
15 lat temu

hibari mnie znarkotyzowało za pierwszym razem, ale teraz omijam. album szkoda by było ominąć, dużo dobrego.

Polecamy