Wpisz i kliknij enter

Robert Babicz – Immortal Changes


Mimo, iż ten niemiecki producent polskiego pochodzenia jest obecny na elektronicznej scenie od prawie dwudziestu lat, nigdy nie udało mu się przebić do pierwszej ligi. Przez długi czas realizował solidne techno zakwaszone chicagowskimi dźwiękami pod pseudonimem Rob Acid, a potem objawił się jako ambientowy eksperymentator, publikując dla odmiany pod własnym nazwiskiem. Niemal od początku związany z Achimem Szepanskim, nagrywał dla jego Force Inc. i Mille Plateaux. W ostatnich latach wyraźnie złagodził swą muzykę, orbitując wokół tech-house`u, dzięki czemu trafił pod opiekuńcze skrzydła młodszego kolegi, Marca Romboya, prowadzącego wytwórnię Systematic. I właśnie jej nakładem ukazuje się nowy album Babicza – „Immortal Changes”.

Płyta powstała po zakończeniu długiej trasy koncertowej, podczas której niemiecki producent odwiedził jako Live Act różne zakątki świata. Aby oddać różnorodność wrażeń z tej podróży, postanowił nadać swej muzyce bardziej „żywy” wymiar – zaprosił więc do studia znajomych muzyków i wraz z nimi zrealizował premierowy materiał, który, jak potem ogłosił, w wyjątkowy sposób oddaje jego najgłębsze uczucia. Tego typu zwierzenia artystów zawsze budzą najgorsze obawy – i niestety, nowy album Babicza je potwierdza, całe szczęście jedynie po części.
Już pierwsze nagrania z płyty brzmią tak, jak można się było spodziewać – za słodko, zbyt sentymentalnie, momentami wręcz kiczowato. Zarówno „Morning Kiss”, jak i następujące po nim „Tbilisi” to typowy chill-out, rozpisany na jazzowe partie gitary, trąbki i fortepianu, a jedynie podrasowany laptopową elektroniką lub szeleszczącym funkowymi hi-hatami groovem. No, ale tak to już jest – wielu producentom wydaje się, że jak zagrają tęskną melodię na „żywych” instrumentach, to ich nagrania zyskają ten „głęboki” i „uduchowiony” wymiar. Taki błąd popełnił w zeszłym roku Sven Weissman na swym nieszczęsnym „Xine”, a dziś idzie w jego ślady Robert Babicz.

W dalszej części płyty trafiamy znów na dwa kolejne utwory, zrealizowane według tej zgubnej recepty. Najpierw całkowicie neo-klasyczne „Tbilisi Reprise”, a potem lounge`owe „Mind Looping Technology”, w którym niemiecki producent upchał zarówno jazzowy wibrafon, jak i egzotyczny sitar, podszywając je podłamanym bitem. A wszystko to nie dość, że niemiłosiernie „wzruszające”, to jeszcze wyprodukowane z przesadną sterylnością.

Całe szczęście, Babicz nie stracił całkowicie głowy i resztę płyty wypełnił bardziej energetycznym graniem. Centralny fragment krążka zajmuje bowiem zestaw zgrabnie przygotowanych nagrań w stylu detroitowego deep house`u, w których nie rażą już instrumentalne wtręty trąbki czy saksofonu („Chordy”), świetnie wypada pomysłowe zestawienie IDM-owych klawiszy z gorącym pulsem perkusji („Come Closer”) i nawet wprowadzenie klasycznych smyczków, nie irytuje tak, jak poprzednio („Astor”). Najlepiej prezentuje się w tym zestawie utwór finałowy – „Out Of Order” – przypominający słynny klasyk Laurenta Garniera zrealizowany pod szyldem Choice – „Acid Eiffel”. Bo również u Babicza house`owy groove nagrania niesie delikatnie dozowane dźwięki o kwasowym brzmieniu, tutaj uzupełnione ciepłymi partiami fletu i saksofonu.

„Immortal Changes” nie przynosi niemieckiemu producentowi chwały. Nie dość, że spora część materiału osuwa się niebezpiecznie w stronę muzycznego banału, to sprawia ona dodatkowo wrażenie nazbyt wypolerowanej i wygładzonej, jakby jej autor nachalnie próbował się przypodobać szerokiej publiczności.

www.systematic-recordings.com

www.myspace.com/systematicrecordings

www.robertbabicz.de

www.myspace.com/robertbabicz
Systematic 2010







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
ataxiaa
ataxiaa
14 lat temu

Pod koniec kwietnia w Lublinie i Krakowie!

paide
paide
14 lat temu

„Taki błąd popełnił w zeszłym roku Sven Weissman na swym nieszczęsnym „Xine”” eee, że co? ;d Xine to bardzo dobry album! O ile miałem zastrzeżenia do mdłych epek wypuszczanych przez Svena, to Xine pozytywnie mnie zaskoczyło. Niezwykle różnorodny i wypoczynkowy album.

Polecamy

Islaja – Tarrantulla

Koniec ubiegłego roku przyniósł nowy album Merji Kokkonen, znanej wszystkim jako Islaja.