Wpisz i kliknij enter

Onra – Long Distance


Czas ucieka: jego wycinki z lekkim sercem przeznaczane na pielenie pelargonii kurczą się w zatrważającym tempie i jedynie z wysiłkiem można jeszcze twierdzić jakoby płynął. „Chinoiseries” to przecież nie bajka z brodą, a z perspektywy 2010, z perspektywy „Long Distance”, prezentuje się jak pokancerowany starzec. Samplowanie azjatyckich filmów zarżnęła wesoła myspaceowa twórczość (nie wiem, ile razy słyszałem quoty z „Old Boya” (sic) w kawałkach niedzielnych masterów), a użycie trzasków winylu w roli impregnatu nie jest już stylizacją archaizującą, ale archaiczną metodą stylizacji. Onra nadąża jednak i na najnowszej płycie zamienia zanieczyszczenia rodem z czarnej płyty na modną i, trzeba przyznać, bardziej wyrafinowaną niż dogranie oddzielnej ścieżki z syfem, manipulację chill-wavem, odsyłającą do kaset poluzowanych mocno w taśmach (w celu jednoznacznego wskazania najnowszego kręgu inspiracji kradnie zresztą jedną z bardziej rozpoznawalnych pętli Washed Out). Podgania jeszcze na innym polu: niespodziewanie okazał się być dobrym kołczem dla gościnnie udzielających się wokalistów, co zawsze należy policzyć na plus twórcy kojarzonemu dotychczas z martwym mimo wszystko tworzywem sampli.

Na jednym ramieniu przysiada Dâm-Funk, na drugim Nicolay. Podobieństwo prezentujących wielkomiejski pejzaż okładek „Long Distance” i „Shibuya”, kontrastuje niby mocno z cover artem „Toeachizown”, szczelnie wypełnionym mordą Autora, ale mimo wszystko utrzymanym przecież w kolorystyce starannie ewokowanej przez „Long Distance”. Ukryty za światem przedstawionym, Onra podrzuca kolejne skrawki mapy nowoczesnego club tourismu z błyskającymi neonowo diodami oznaczającymi lokale obdarzone największym blichtrem i za każdym startem nowego kawałka niewyraźna lampka zmienia się w strzałkę z napisem TU JESTEŚ. Panorama ziemi, obiecanej lekkomyślnie w „Miami Vice”, wymaga wbrew pozorom sporego malarskiego wysiłku. Gra nie toczy się dzisiaj o zilustrowanie stereotypowo ubogiej w barwy, kolejnej wariacji na urbanistyczny pejzaż, ale o stworzenie obrazka równającego czempionom nieoczywistych, bo pobudzających wyobraźnię i wspomnienia, bounceów. Przewiewne lekkie electro ciągle więc odświeża przyciężkawą atmosferę retrofuturystycznego rnb, wyposażając klub, w którym odbywa się senny after, w taras wycelowany w ocean zabarwiony zielenią rześkiego lipcowego przedświtu.

Loopowanie w nieskończoność magicznego momentu tuż przed wychynięciem zza horyzontu kończącego imprezę słońcaOnra nie poprzestaje więc na doborze kolorystyki i tematów. Chodzi o zatrzymanie się w połowie: pomiędzy Riddickiem a Nicolayem, przedłużając w nieskończoność magiczny moment tuż przed wychynięciem zza horyzontu kończącego imprezę słońca. Konsekwetnie więc, pojawiające się na samym początku albumu wezwanie „I want to hear future funk”, wiążące niby, bo powtórzone trzy razy, nie spełnia się w stopniu mogącym oślepić. I dobrze, bo serio: czy chcieliśmy praktyki czy może jednak teorii i parkowania z piskiem brakeów jeszcze w obrębie wyobrażeń? Chyba tego drugiego właśnie, trochę po tchórzowsku, bo poprzez zloopowanie bezpiecznego momentu poprzedzającego przełom, rozwiązującego kwestię przemijania nawet najlepszych chwil.

Pop-funk z przełomu 70/80, mocne, intuicyjnie dające się rozplątywać bity, słodkie wokale o Niej i kulturalny, odjazdowy hipster-hop &#8211 – znamy to wszystko, i znamy z tego, że prowokuje rozmowę o przyszłości najważniejszej: tej dającej się przewidzieć, wypełnionej taśmowym słuchaniem „Long Distance”. Osobiście zaliczam drugi tydzień z nowym Onrą i jedyny zgrzyt, na którego ujawnienie muszę się wysilić, to że jest za łatwo. Wychodzi się na naiwniaka, kiedy słuchając płyty na okrągło, puszcza się ją w końcu od tyłu i też brzmi dobrze. Ale co zrobić, gdy ładują w nas combo 20 piosenek, z których prawie każda przeznaczona jest na repeat?
All City, 2010







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
11 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
ka'a
ka'a
11 lat temu

Futrzak ma rację 😐

futrzak
futrzak
13 lat temu

Ciężko się wertuje laptopa, nie mówiąc o kompie stacjonarnym 🙂
Autor nie pisze w sposób szczególnie wyrafinowany stylistycznie, nie błyszczy erudycją zrozumiałą dla wybranych, tylko w uwłaczający polszczyźnie sposób tworzy pokraczne i niejasne konstrukcje. Ewidentnie ma problem z wyrażaniem myśli (co należy do jego – powiedzmy – „obowiązków” jako Nadawcy komunikatu) co sugeruje też pewien nieład myślowy. Choć o nim nie przesądza.

mallemma
mallemma
13 lat temu

czy coś czego nie można przewertować jak porannego faktu zawsze musi być skazane na podobne komentarze? 🙂

futrzak
futrzak
13 lat temu

Paskudna stylistyka recenzji.

noekeller
noekeller
13 lat temu

Nudna i monotonna płyta. Taka jakby na siłę. Ma się nijak do „Chinoiseries” oraz „1.0.8” 🙁

ryba16
ryba16
13 lat temu

zadufany w sobie recenzent-grafoman ktory na dodatek obraza czytelnikow… gratuluje, oby tak dalej.

mallemma
mallemma
13 lat temu

recenzja właśnie dobrze wyważona między grą słowem, a niesieniem informacji, chociaż to ewidentnie nie moja broszka, nie chcę oceniać 😉 co do onry, koleś chciał być cosy a dam-funkiem nie jest, zabił mnie klimatycznym hh na 1.0.8 – podjarki nie udało się powtórzyć.

blowyaself
blowyaself
13 lat temu

to twoje zdanie. ja mam inne, i nie musisz od razu obrażać moich oczu 😛 (swoją drogą twoja wypowiedź również nosi znamiona grafomanii).

F.
F.
13 lat temu

jest jednak czytelne, że chyba raczej na pewno masz coś z oczami

blowyaself
blowyaself
13 lat temu

recka praktycznie nieczytelna.

ernibb
ernibb
13 lat temu

płytka rzeczywiście .świetna. Bardzo poprawiła mój nie najlepszy ostatnio nastrój.
jednak wspominanie o grammatiku w kontekście tego albumu zupełnie nie na miejscu.

Polecamy

Depeche Mode – Memento Mori

Piętnasta płyta Depeche Mode zaczyna się dźwiękami maszyny perkusyjnej produkowanej pod…Warszawą. A potem zaskakuje jeszcze bardziej.