Dwa oblicza kanadyjckiego producenta.
Właściwie Mathew Jonson już dawno powinien zadebiutować autorskim albumem. Wszak od prawie dekady jest znaczącą postacią na elektronicznej scenie. Choć pochodzi z Kanady, mieszka obecnie w Berlinie, gdzie prowadzi renomowaną wytwórnię Wagon Repair. Zanim powołał ją do życia, dał się poznać jako utalentowany producent. Jego pierwsze nagrania firmowały tak znane tłocznie, jak Perlon czy Minus. Do dziś dorobił się prawie dwudziestu winylowych wydawnictw oraz kilkunastu popularnych remiksów dla takich gwiazd, jak Nelly Furtado, Moby, Swayzak czy The Chemical Brothers. Mało tego – w ostatnim czasie zrealizował z grupą Cobblestone Jazz dwa udane albumy, dyskontujące modę na zagrany „na żywo” deep house. Być może właśnie dlatego dopiero teraz dostajemy jego pierwszy autorski album – „Agents Of Time”.
Zawartość muzyczna płyty rozpada się na dwie wyraźnie różne części. Wstęp do pierwszej z nich stanowi urokliwy ambient w dawnym stylu – „Love In The Future” – łączący wolny podkład rytmiczny z melodyjnymi pasażami mieniących się syntezatorów.
Cztery następne utwory to Mathew Jonson, jakiego znamy z winylowych wydawnictw. „Girls Got Rhythm” pulsuje swingowym groovem wpisanym w kontekst energetycznego house`u. Lekko wygładzone akordy o sonicznej barwie łączą się tu z tworzącym refren wokalnym samplem, tonąc w rozwibrowanym strumieniu zaszumionych klawiszy, wypływającym w trakcie utworu z dalekiego tła na bliższy plan. Bardziej funkowy rytm ma z kolei „Thives In Digital Land”. Kanadyjski producent sięga tu bowiem po zbasowany akordy bulgoczących syntezatorów, uzupełniając je wyrazistą melodią niesioną przez plastikową partię zabawnie popiskujących klawiszy. Najbardziej radosny charakter ma jednak utwór „Sunday Disco Romance”. House`ową rytmikę Jonson podbija w nim zgodnie z tytułem dyskotekowymi wstawkami – wokoderowym śpiewem i kosmicznymi efektami. Kończący ten zestaw „Marionette (The Beginning)” niektórzy mogli już usłyszeć w 2005 roku na winylowej dwunastocalówce. Tutaj dostajemy jednak pierwotną wersję nagrania – zdecydowanie minimalistyczną, opartą o klawiszowe arpeggio zaczerpnięte z klasyki techno z początku lat 90.
Na finał Jonson znów przerzuca most między współczesną a oldskulową elektroniką. Z jednej strony ozdabia „Agents Of Time” dubstepowymi bitami, a z drugiej – pokrywa je syntezatorową wariacją w stylu „kosmische musik” z przełomu lat 70. i 80. Całość wypada imponująco – tym bardziej, że po drodze nagranie łapie jeszcze kąsający loop wywiedziony z tradycji tresorowego techno.
Debiutancki album Mathew Jonsona przypomina nieco swą dwubiegunową konstrukcją ubiegłoroczny krążek Hella. I podobnie, jak tamten jest wyrazem zarówno producenckiego talentu, jak i erudycyjnej wiedzy swego twórcy.
Wagon Repair 2010
Nie inaczej, MJ klasa sama w sobie, ale kurcze, tamta Marioneta gniotła bardziej… nie?