Wpisz i kliknij enter

Selector 2010 – nasza relacja

W nocy z soboty na niedzielę zakończyła się druga edycja Selector Festival. Impreza obfitowała w wiele dobrych koncertów, ale nie obeszło się bez paru wpadek. O wszystkim można przeczytać w naszej relacji. A dzięki Arturowi Rakowskiemu, prowadzącemu świetnego bloga reparter.blogspot.com, możemy zobaczyć kilka fotek z zakończonego już festiwalu Selector w Krakowie. Organizatorzy tegorocznej edycji stanęli przed nie lada wyzwaniem. Na dwa tygodnie przed planowaną datą imprezy, zostali zmuszeni do zmiany miejsca, w którym miała się odbywać. Wszystkiemu winna nieobliczalna natura, która sprowadziła do Krakowa powódź. W wyniku szkód spowodowanych wielką wodą, Błonia nie nadawały się do zagospodarowania jako teren festiwalu.

Alter Art przeniósł wydarzenie do Muzeum Lotnictwa, a więc na teren dobrze im znany, gdzie co roku odbywa się Coke Live Festival również organizowany przez tą agencję. Fakt, że taka zmiana dokonała się niemal za pięć dwunasta w pewien sposób usprawiedliwia to, że gospodarze nie zabezpieczyli należycie obszaru. Wynikiem tego wszystkiego było błoto pojawiające się na każdej nieutwardzonej powierzchni podłoża.

Kolejnym mankamentem była organizacja bezpłatnego transportu dla festiwalowiczów. Brak jakichkolwiek informacji na ten temat na dworcu głównym wołał o pomstę do nieba. Nie wspominając o tym, że przystanek, z którego odjeżdżały darmowe autobusy nie był w jakikolwiek sposób oznakowany.

Lista artystów w tym roku również pozostawiała trochę do życzenia. Nie da się ukryć, że w porównaniu z wcześniejszą edycją, widoczny jest wyraźny spadek jakości, jak i ilości wykonawców.

Piątek

Pierwszym dużym koncertem Selectora był występ Friendly Fires prezentujący stylistykę indie. Wiadomo było z góry, że fani tego typu muzyki zapełnią duży namiot. Euforycznie przywitany zespół nie spełnił jednak pokładanych w ich występie nadziei. Anglicy szybko pokazali, że potrzeba im czegoś więcej niż tylko tanecznych rytmów by dobrze grać. Po przesłuchaniu płyty można było spodziewać się znacznie lepszego występu. Publika jednak wydawała się być w pełni usatysfakcjonowana, choć premierowe utwory zostały przyjęte dość chłodno. Na uwagę zasługuje też fakt, że koncert był źle nagłośniony, przez co wokalista był słabo słyszalny (ale może to i lepiej).

Uffie, która grała potem na scenie Magenta zgromadziła również dość spory tłum, jednak występ nie miał w sobie nic ciekawego i sporo osób wolało pójść do ogródka piwnego. Nic dziwnego, skoro nawet lany tam rozwodniony trunek miał więcej mocy niż występ amerykanki.

Kolejną gwiazdą sceny Cyan była formacja Thievery Corporation. Ich powiew orientu, uzyskany dzięki brzmieniom sitaru, wprowadził publikę w trans. Audytorium bujało się w zgodzie z rytmem płynących melodii. Było w tym koncercie trochę magii, ale przypominała ona raczej jarmarczne sztuczki iluzjonisty niż jakieś potężne czary.

Zdecydowanie największą atrakcją pierwszego dnia było The Bloody Beetroots. Ścisk pod mniejszą sceną był nie do zniesienia. Publika skakała równie szybko co wskaźniki na konsoletach muzyków. Atmosfera dorównywała koncertom punkowym i nie bez powodu, bo na scenie można było zobaczyć i perkusję, i gitary, i ramoneskę. Betonowe płyty, którymi wyłożone było podłoże ledwo podołały tysiącom nóg po nich skaczących. Dosłownie się uginały, a ściana dźwięku działała ogłuszająco.

Odpoczynku nie dał zaznać też Calvin Harris, występujący z licznymi muzykami na scenie. Dał bardzo dobry występ w pełni wykorzystujący możliwości akompaniujących mu gości. Dzięki użyciu żywych instrumentów, jego muzyka zyskała zupełnie inny wymiar niż ten znany z płyt. Dobry show, głównie dzięki świetnemu kontaktowi jaki nawiązał ze słuchaczami.

Pierwszy dzień zamykali Audio Bullys, których występ był niczym innym niż setem DJ’skim wzbogaconym o mogący irytować wokal. Popis ten nadawał się co najwyżej do średniej wielkości klubu, niż na sceny festiwalowe.

Sobota

Koncertowa sobota rozpoczęła się bardzo podobnie jak pierwszy dzień imprezy, ponieważ na głównej scenie grał również zespół ocierający się o stylistykę indie. Delphic szybko wypstrykali się z bardziej znanych kawałków i ratowali się przedłużanymi, na wpół improwizowanymi przejściami między utworami. Publice to nie przeszkadzało i bawiła się całkiem nieźle. Udało im się pokazać lepiej niż Friendly Fires, ale nie jest to specjalnie wybitne osiągnięcie.

Metronomy niewątpliwie zasługuje na miejsce na podium w kategorii najlepszy występ. Kontakt z publicznością był więcej niż dobry. Muzycy pokazali jak świetnie są zgrani, dzięki czemu tłum bawił się beztrosko. To jak brzmią na płytach to jedynie cień ich możliwości na żywo. Dopiero od ich występu opłacało się wybrać na ten festiwal.

Mała scena rozbujana została przez Booka Shade. Zaczęli od głośnego uderzenia. Publika szybko szczelnie wypełniła mały namiot. Nogi same rwały się do tańca, a tłum chwilami aż pojękiwał z zachwytu.

Niezaprzeczalnie największą gwiazdą całej imprezy było Faithless. Ich koncert zdobył największą frekwencję. Mimo, że często pojawiają się w tej części Europy, to nie znudzili się jeszcze polskiej publice. Takie legendy zasługują na uznanie. Mimo prawie dwóch dekad grania, wciąż mają masę niespożytej energii. Odświeżone wersje znanych utworów porywały. Setki godzin na scenie sprawiły, że sztukę występów opanowali doskonale. Las rąk piętrzących się w górze podczas God Is a DJ najlepiej oddaje to, jak krakowska publiczność przyjęła ich w dużym namiocie.

Wszyscy, którym mało było całego dnia zabawy mieli okazję wyżyć się na Boys Noize. Alex Ridh dał popis swoich umiejętności DJ’skich, miksując na nowo swoje dobrze znane utwory. Atmosfera była podgrzana do temperatury wrzenia. Mały namiot był tylko w połowie pełen, przez co każdy kto chciał podrygiwać , miał do tego wystarczająco miejsca. Świetnie wypadła jego wersja Personal Jesus z repertuaru Depeche Mode. Występ ten okazał się idealnym wyborem na zakończenie takiej imprezy jaką był Selector Festival 2010.

Pozostaje mieć tylko nadzieje, że na kolejny rok organizatorzy zaplanują wszystko profesjonalniej i zaproszą lepszą mieszankę wykonawców, tegoroczna impreza pozostawia spory niedosyt. Widząc jednak co się dzieje w tym roku z Open’erem, można dojść do wniosku, że to już zmierzch działalności Alter Artu.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
8 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tygrysi
Tygrysi
13 lat temu

Chwila chwila, prawa akustyki mówią, że im więcej załamań tym lepiej bo dźwięk się rozprasza i nie wydaję mi się, aby winą można było obarczyć namiot. Realizator dał dupy i tyle.

Jeśli chodzi o wykonawców, to nie do końca się zgodzę z opinią Pana Kamila. Jak dla mnie Friendly Fires (słyszałem ich po raz pierwszy) był muzycznie jak najbardziej udany. Może to dlatego że na co dzień nie obcuję z klikami i trzaskami 😉 A tak poważnie – był groove, był power, była energia! Tylko ten wokal rzeczywiście gdzieś daleko … Także Delphic mi się podobało a szczególnie ich instrumentalne momenty które przypominały swą budową i charakterem niektóre dokonania Underworld. Mieli też momenty słabe, wiadomo ale ogólnie na plus. Zdecydowanie najlepiej nagłośniony był Faithless. Świetny występ. W reszcie opinii się zgadzam. No może jeszcze warto by przytoczyć parę występów z namiotu BURNa i skarcić zwłaszcza za brak jakiegokolwiek wsparcia ze strony nagłośnienia w przypadku występu zespołów. Niestety – wypadały dość blado. No i na koniec przytoczę wypowiedź jednego z warszawskich kolegów po fachu po konercie Bloody Beetroots: „to był najlepszy koncert na jakim byłem !!! AAAA !! masakra!!! i całowałem się z 3 obcymi laskami pod sceną!”. Trudno się z nim nie zgodzić – to naprawdę był kawał potężnej energii 🙂 Normalnie Hippie Punk! :]

H4C37
H4C37
13 lat temu

@ pef Mówisz, że słabe nagłośnienie to wina nadmiernej frekwencji na koncercie Friendly Fires. Więc jaki to cud stał się, że drugiego dnia festiwalowego gdzie pod główną sceną były jeszcze większe tłumy, jakość dźwięku była bez zarzutu? Nie wspominając o Faithless, które miało największą publiczność, a jakoś uchybień w akustyce nie dosłyszałem ani ja ani moi znajomi.

pef
pef
13 lat temu

Hmmm. Po pierwsze: bardzo słaba „recenzja” (?), odnoszę wrażenie, że to opowiadanie zostało napisane przez ucznia 2 klasy gimnazjum.
Mam wiele zastrzeżen do tego tekstu, ale ograniczę się do jednego najważniejszego: w relacjach i opiniach uczestników, które ostatnio czytam powtarza się nieuzasadniony zarzut do dźwiękowców – tak jak i tutaj dotyczący zwłaszcza koncertu Friendly Fires. Nawet najlepszy dźwiękowiec nie jest w stanie ogarnąć tak dużej przestrzeni, którą tworzył namiot ze sceną główną : samoistnie bowiem tworzy się w nim pogłos – wszystkie łuki i „ścięcia” sklepienia namiotu powodowały sytuację, w której o ile bas był dobrze słyszalny, głos wokalistów odbijał się i po prostu gubił. Organizatorzy chyba po porstu przeliczyli się z frekwencją i przesadzili z wielkością namiotu. Nie wiedząc o cyzm się pisze, nie obwiniajmy za każdym razem dźwiękowców, którzy odwalili kawał na prawdę dobrej roboty.
a FF – przyćmił Delphic, który jak dla mnie jest bardzo wtórnym zespołem, jakich było już wiele.

uosiu
uosiu
13 lat temu

„Widząc jednak co się dzieje w tym roku z Open’erem, można dojść do wniosku, że to już zmierzch działalności Alter Artu.” – recenzja jak recenzja, ale taki żarcik na zakończenie, prawie z krzesła spadłem ze śmiechu :))) Rozumiem subiektywizm opinii o poziomie artystycznym, ale obiektywnie Alter Art nigdy jeszcze nie działał z takim rozmachem, a lineup tegorocznego Openera jest prawdopodobnie najmocniejszy w historii tego festiwalu, choć rozumiem rozczarowanie wielbicieli elektroniki

J.Carrasco
J.Carrasco
13 lat temu

Trochę relacja trąci myszką, i wypracowaniem z podstawówki, pt. moje wrażenia z selectora. kto, gdzie i za ile…

blowyaself
blowyaself
13 lat temu

a tak o. bez szału, za dużo umc umc, chociaż innym się to podobało..

Goldfinger
Goldfinger
13 lat temu

O wiele lepiej niż można się było spodziewać. Najlepsi byli Anglicy – Friendly Fires, Delphic i Metronomy. Świetne koncerty!

disaster
disaster
13 lat temu

i jak było?

Polecamy