Sukcesy wznowionych nie tak dawno płyt zrealizowanych przez Wolfganga Voigta pod szyldem Gas sprawiły, że zaczął on być postrzegany przez krytyków i słuchaczy w znacznie szerszym kontekście niż producent techno czy ambientu. Najpierw okazało się, że nosi się niczym przedwojenny dandys, co sprawiło, że niemieckie media uznały go najlepiej ubranym mężczyzną minionego roku. Potem, udzielając wywiadów, coraz częściej zaczął odwoływać się nie do klasyków tanecznej elektroniki z Chicago i Detroit, ale do twórców współczesnej awangardy w rodzaju Arnolda Schönberga czy Paula Hindemitha. W pewnym momencie Voigt przestał być traktowany jako muzyk, a wręcz filozof. Efektem tego najnowsze dzieło Niemca – „Freiland Klaviermusik”.
Punktem wyjścia do zrealizowania nagrań na album były dokonania meksykańskiego kompozytora muzyki współczesnej – Conlona Nancarrowa. Był on jednym z pierwszych twórców, którzy zaczęli traktować instrumenty jak mechanizmy, które mogą wydawać dźwięki wykraczające daleko poza ograniczenia stawiane im przez możliwości wykonawcze człowieka. Meksykański artysta eksperymentował przede wszystkim z fortepianem – i właśnie ten wątek Voigt podjął na swej nowej płycie.
Składające się nań dwanaście nagrań można podzielić na dwie grupy. Pierwszą stanowią te, w których atonalne wariacje fortepianowe zostają podszyte minimalowym podkładem rytmicznym, tworzonym przez mechaniczny bit i automatyczne uderzenia zbasowanego akordu piano. Druga grupa to utwory skoncentrowane wyłącznie na dźwiękach fortepianu, sklejone z nakładających się na siebie kolejnych partii instrumentu.
Wysłuchanie płyty wymaga sporej cierpliwości – najtrudniej przyswajalne okazują się kompozycje łączące muzykę klasyczną z elektroniką. Zetknięcie nerwowych akordów piano z monotonnym pulsem staje się w miarę trwania nagrania wręcz nie do wytrzymania. W zestawie tym broni się właściwie tylko jedna kompozycja – „Geduld” – dzięki wprowadzeniu dwóch prostych elementów: melodii i harmonii. Nic dziwnego, że to właśnie ten utwór został wybrany na promujący album winylową dwunastocalówkę (i zremiksowany przez DJ Koze).
Nieco lepiej słucha się kompozycji pozbawionych minimalowego bitu. Mniej minorowe, o bardziej wyważonej tonacji, otwarte na abstrakcję, odwołują się wyraźnie do tradycji muzyki dodekafonicznej, twórczości wiedeńskich kompozytorów w rodzaju Antona Weberna czy Albana Berga, ale w sposób oczywisty ustępują ich dokonaniom ubogością swej formy.
„Freiland Klaviermusik” to płyta, która została nagrana chyba jedynie po to, aby zaspokoić próżność Voigta. Bo fani nowoczesnej elektroniki, nawet tej eksperymentalnej, odrzucą ją ze względu na irytująco natrętne klasycyzowanie, a słuchacze współczesnej awangardy – potraktują pobłażliwie jako kolejną próbę dorównania przez artystę wywodzącego się z kultury popularnej twórcom muzyki poważnej. Chyba lepiej byłoby, gdyby Voigt odpuścił kilka wieczorów w filharmonii i znowu odwiedził dobre kluby w rodzimej Kolonii. To na pewno pomogłoby mu zachować dystans do siebie i swoich pomysłów.
www.myspace.com/wolfgangvoigt
Profan 2010
Voigt powinien przenieść Kompakt na stałe do Wiednia – będziemy mieć gotowego czwartego Klasyka 🙂
kawalek kammer jest ok, na wskros teutonski. webern musi sie albo w grobie przewracac, albo voigtowi blogoslawic. technododekafonia? tego rzeczywiscie jeszcze nie bylo, ale podstawowym bledem tej plyty jest kiepska produkcja warstwy techno. bity brzmia okropnie topornie i plastikowo, nijak nie mogac wejsc w dyskurs z harmonia. mozna bylo zrobic to lepiej, pokombinowac z aranzacja bitow, odchodzac od nachalnej stylistyki bleep techno z czasow pierwszego okresu istnienia profanu – wtedy efekt calosciowy bylby, jak mniemam, bardziej zreczny.
a tak voigtowi wyszlo nieporadnie sklecone dziwadlo.
zapoznałem się z tym i matko, za słuchanie czegoś takiego powinni płacić…
Podejrzanych o terroryzm islamistów w Guantanamo powinni przesłuchiwać przy dźwiękach tego czegoś. Już dawno wiedzieliśmy gdzie kryje się Osama i gdzie ta broń chemiczna Saddama.
szkoda – bardzo lubię to, co robił pod szyldem Gas, więc trochę żal, że takie coś mu wyszło. chociaż jako Gas też czasami miał przerost formy nad treścią i zahaczał o pompatyczność i nadęcie, ale miało to swój urok. pewnie posłucham tej płyty, ale jeśli jest w części taka, jak to w recenzji jest opisane, to chyba nie kupię:-(
za sto lat ktos doceni to dzieło;)
dobra pointa!