Szef wytwórni Border Community, James Holden, użył w jednym z wywiadów złośliwej nazwy „Ableton techno” dla określenia nowego, ponadgatunkowego i międzynarodowego prądu w elektronice. Oto skrócony manifest ruchu: mam kilka presetów, kilka plików mp3, kontroler (opcjonalnie) i poważną minę – mogę więc zagrać lub nagrać wszystko. Problem w tym, twierdzi Holden, że od kiedy coś jest tak pospolite i tak łatwe do wykonania, zupełnie traci jakąkolwiek wartość. „Ableton techno” nie tylko więc wyprodukowało muzyczny proletariat – podniosło bardzo wysoko poprzeczkę ambitniejszym muzykom.
Z perspektywy tej opinii łatwo zrozumieć dlaczego Luke Abbott świetnie odnalazł się w labelu Holdena. Jego „Holkham Drones”, pierwszy po dwóch epkach długogrający album dla Border Community, to bowiem podręcznikowa antyteza „Ableton techno”. Nie znajdziecie więc tu ani presetów z syntezatorów VST, ani glitchowych brzmień, ani agresywnego sidechainingu; nie usłyszycie tysiąca efektów, zmian tempa, dziwacznych podziałów i wobblującego basu, słowem – niczego, czego można się nauczyć w pięć minut z setek filmów dla domorosłych producentów z serwisu YouTube.
„Holkham Drones” to płyta nagrana jakby bardzo, bardzo dawno temu, na praszczurach sekwencerów i przy pomocy zajmujących pół ściany syntezatorów modularnych
Co zatem album zawiera? W recenzjach pisze się o nim różnie (choć zawsze z zachwytem): hipnotyzujący, eskapistyczny, zamglony, psychodeliczny, krautrockowy. To wszystko święta prawda, ale brakuje tu jawnego zaakcentowania jeszcze jednego, kluczowego moim zdaniem określenia, mianowicie: retro. Bo „Holkham Drones” to płyta z innej epoki: nagrana jakby przez Boards of Canada czy Plaid, ale nawet nie w poprzedniej dekadzie, lecz w latach osiemdziesiątych lub siedemdziesiątych ubiegłego wieku, może w Niemczech z udziałem Popol Vuh czy Tangerine Dream, może w legendarnych studiach BBC z Delią Derbyshire, może wreszcie gdzieś za oceanem. Nieważnie w sumie gzie; zarejestrowana w każdym razie „na setkę” bardzo, bardzo dawno temu, na praszczurach współczesnych sekwencerów i przy pomocy solidnych, zajmujących pół ściany syntezatorów modularnych – dziś odnaleziona, cyfrowo wyczyszczona i wrzucona do internetu.
I nie chodzi mi tu tylko o walory posiadanych ponoć przez Abbotta w sporej liczbie analogów, choć mają one oczywiście ogromny wpływ na to wrażenie. Muzyk, owszem, korzysta skrzętnie z bogatych faktur i lekkiej narowistości starych instrumentów, nie epatuje jednak sztucznym, podkręcanym ciepłem czy brudem – brzmienie jest wciąż krystaliczne i selektywne (bo, ostatecznie, składane przecież do kupy i masterowane cyfrowo). Sęk tkwi w aranżacjach, utwory na „Holkham Drones” opierają się bowiem głównie na upartej powtarzalności nieskomplikowanych melodii i prostych loopów z automatów perkusyjnych; ta lekka toporność – toporność jak najbardziej zamierzona – podkreślana jest dodatkowo poetyką chałupniczej improwizacji, brzmiącej jakby wszystkie urządzenia w studiu Abotta grały jednocześnie, a on kontrolował je na żywo tylko przy pomocy dwóch rąk; tu zmienia oscylator, tam skraca werbel, tu moduluje stopę, tam odpala kolejną sekwencję – ciągle coś się dzieje, nigdy jednak nie muzyk nie robi wielu rzeczy naraz.
Abbott ma oczywiście pełną kontrolę nad materiałem, używa jej jednak z rozmysłem, bez ulegania pokusom łatwego efekciarstwa – stąd stylizacja na piwniczny live. Posłuchajcie więc prostych manipulacji syntezatorami perkusyjnymi w „Whitebox” czy „Hello Tazelaar”. Potem przerzućcie się na „Brazil” – zaginiony kawałek Boardsów, który uwodzi od pierwszych taktów do samego finiszu, jeśli jednak przyjrzeć mu się ze strony aranżacyjnej – jest prosty jak cep. Przerzućcie się na brzmiące jak Plaid na żywo „Trans Forest Aligment”, potem przypominające ostatnie dokonania The Advisory Circle „More Room”. Następnie przepłyńcie przez resztę: we wszystkich fragmentach albumu będzie was ujmowała podobna – wyrachowana, owszem, ale i porywająca zarazem – prostota.
Dzięki niej „Holkham Drones” to jedna z najlepszych płyt elektronicznych tego roku. Podczas gdy wszyscy zajeżdżają iMaki, kontrolery i słuchaczy, Luke Abbott zainwestował swoje zdolności i swój sprzęt w melancholijne spojrzenie wstecz. Ja więc również odwołam się do przeszłości: dawno, naprawdę dawno – mniej więcej od „Music Has The Right To Children” – nie słyszałem tak przemyślanego, świeżego i uzależniającego materiału.
Border Community, 2010
Dla mnie płyta 2010.
nie słyszałem tego albumu wcześniej(dzięki za podsunięcie) to prawda co powyżej napisane, a Brazil porywa