Wpisz i kliknij enter

Osoboliwości nowej muzyki – część 2

Historia alternatywy obfituje w szereg niezwykłych wydarzeń, w których prawda już dawno zatarła się z fałszem, zaś reputacja niektórych twórców nierzadko wyprzedza ich dokonania. Poniżej prezentujemy garść niezwykłych historii z ostatniego półwiecza w elektronice.

„Anti”, czyli elektroniczny protest-song

W 1994 roku duet Autechre był jedną z wielu wschodzących „gwiazd” muzyki elektronicznej, która pracowicie zdobywała drogę na sam szczyt panteonu największych. A jednak już wtedy Sean Booth i Rob Brown nie uznawali kompromisów, zarówno w wymiarze dźwiękowym, jak i społeczno-politycznym. Epka „Anti” była wyrazem sprzeciwu wobec działań brytyjskiego parlamentu, który dążył do delegalizacji sceny rave. Nowe prawo dawało funkcjonariuszom policji uprawnienia do rozpędzania zgromadzeń powyżej setki uczestników tańczących przy muzyce „charakteryzującej się emisją następujących po sobie, powtarzalnych bitów”.

Zawarty na epce utwór „Flutter” został więc skomponowany w taki sposób, że nie ma w nim dwóch takich samych taktów i tym samym nie kwalifikuje się jako repetetywny. Informacja na naklejce zdobiącej okładkę „Anti” sugerowała DJom, by na imprezie znajdował się muzykolog i prawnik potwierdzający fakt niepowtarzalnego charakteru muzyki w razie interwencji policji.

Coil, czyli groza wcielona

Z duetem Coil wiąże się tak wiele historii, że nie wystarczyłoby miejsca, aby opisać wszystkie. Na razie poprzestańmy na dwóch. Pod koniec lat 80. Clive Barker zaproponował Johnowi Balanceowi i Peterowi Christophersonowi nagranie soundtracku do filmu „Hellraiser”, znanego w Polsce jako „Wysłannik piekiel”. Skomponowane kawałki okazały się jednak za mało komercyjne i zbyt przerażające, wręcz demoniczne – nawet jak na kino grozy – i ostatecznie nie zostały wykorzystane. Barker powiedział, że twórczość Coil przyprawiła go o skręcanie jelit jak żadna inna muzyka.

Warto wspomnieć też o sesji nagraniowej trzeciego studyjnego albumu Coil, zatytułowanego „Loves Secret Domain”. Legenda głosi, że podczas nagrywania tej płyty muzycy mieli niezwykłe wizje kontaktu z bezcielesnymi istotami, a w studio miały pojawiać się zjawy i inne licha. Po sesji wyniszczony Balance upadł nieprzytomny na podłogę, nie wiedząc kim jest i gdzie się znajduje, a kilka dni później poddał się dobrowolnej kuracji odwykowej. Mimo wszystko jest to chyba najbardziej pogodna i zarazem psychodeliczna płyta w dyskografii Coil, w czym zapewne swój udział miał specyfik, seryjnie zażywany przez Balancea i Christophersona podczas sesji nagraniowej. Jaki to specyfik? Wystarczy skrócić tytuł „Loves Secret Domain” do trzech pierwszych liter każdego słowa.

Lustmord, czyli co w krypcie piszczy

Można spierać się, czy Brian Williams vel Lustmord jest najbardziej znanym przedstawicielem dark ambientu, ale z pewnością jednym z najbardziej pomysłowych. Na przykład album „Heresy” z 1990 r. to owoc dwuletniego field recordingu zarejestrowanego w różnego rodzaju kryptach, jaskiniach, kopalniach, katakumbach i schronach przeciwlotniczych. Najbardziej czułe mikrofony zapisywały odgłosy pochodzenia sejsmicznego i wulkanicznego, zaś cały album miał wywoływać „fenomen psycho-akustyczny i fizyczne efekty niskich częstotliwości”. Podobne rzeczy wyprawia także Japończyk znany jako Aube, którego album „Aqua Syndrome” został w całości stworzony na bazie odgłosów wody uwięzionej w rurach i podziemnych kanałach.

„Mother”, czyli geniusz kontra megalomania

Znany światu jako Goldie, Clifford Price wspiął się na szczyty dzięki albumowi „Timeless” z 1995 – pionierskiej pozycji w ramach jungle/drumnbass. Jednak nie każdy wie, że równie ważną postacią w procesie nagrywania był Rob Playford, człowiek odpowiedzialny za produkcję i najbardziej skomplikowane techniczne aspekty płyty. Goldie, który nie jest muzykiem i nie obsługiwał sprzętu nagraniowego, plastycznie opisywał swoje pomysły Playfordowi, a ten przekładał je na dźwięki. W owych czasach złotozębny jegomość był na tyle nieopierzony, że ponoć podczas tras koncertowych miał specjalne naklejki na sprzęcie, żeby wiedzieć, które knefle przycisnąć. Wielki sukces „Timeless” pociągnął za sobą nie tylko sławę i prestiż, ale też presję, której Goldie chciał sprostać drugim albumem. Podwójny „Saturnz Return” z 1998 roku to prawdziwy kolos.

Drugą stronę wypełniają gwałtowne utwory na styku jungle i gitarowego hardcoreu, w niektórych śpiewa sam Goldie, zaś wśród gości przewijają się między innymi Noel Gallagher (Oasis) i KRS 1. Jednak dużo ciekawszy jest pierwszy krążek albumu, czyli trwająca dokładnie godzinę kompozycja „Mother” poświęcona, a jakże, rodzicielce Goldiego. Bezprecedensowa symfonia inspirowana dokonaniami Henryka Mikołaja Góreckiego i połamanymi brzmieniami spod znaku amen breaka. Podniosła, patetyczna i bezkompromisowa. Zdania były podzielone. Jedni rozpływali się w zachwytach nad odwagą Goldiego, inni ganili go za megalomanię. Wyrok jest indywidualny. I jeszcze ciekawostka. Kiedy upływa sześćdziesiąta minuta „Mother”, następuje epilog w postaci utworu „Truth”, w którym na tle minimalistycznego ambientowego podkładku smutno zawodzi sam David Bowie.

„Pukology”, czyli field-recording z okolic żołądka i przełyku

Nieprzewidywalny projektant zelektryfikowanych gabba-hymnów. Niespełna rozumu wąsaty wizjoner najbardziej ekstremalnych gatunków elektroniki. Posiadacz pokaźnej ilości płyt, kiczowatego wizerunku i wielu skandali na koncie. Błazen, dowcipniś, hultaj i skrzywiony antyesteta. Otto Von Schirach. Jedną z ekstrawagancji, jakie popełnił, była wydana w 2006 roku epka „Pukology”, w całości skomponowana z odgłosów wymiotowania. Nie wiem, co jeszcze można napisać na ten temat, poza tym, że to osoboliwość zaiste… gorzka.

Ciąg dalszy być może nastąpi. Część pierwszą przeczytacie w tym miejscu »







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
dadaista
dadaista
13 lat temu

Pisząc o Lustmordzie zapomniano jednak wspomnieć o jeszcze jednym „przytulnym” miejscu, w którym dokonywał nagrań – a mianowicie o rzeźniach :->

Samo tworzenie polegało na odgrywaniu z taśmy zapisu dźwiękowego, ponownym jego nagraniu, gdy dźwięk odbił się już od ścian (lub pochłonął), odtworzeniu, nagraniu, odtworzeniu… i tak dalej.

dilmun
dilmun
13 lat temu

Podoba mi się wzmianka o Lustmordzie – może i nie jest najbardziej znanym przedstawicielem dark ambientu, ale jest uznawany za twórcę tego gatunku, więc tak czy inaczej z trochę innej perspektywy można o tym pisać;-)

Usiu
Usiu
13 lat temu

Czekamy na epkę Otto Von Schiracha skomponowaną tylko z odgłosów pierdzenia o_O

mallemma
mallemma
13 lat temu

„We have obviously done a whole range of substances in the past. We have never made a secret of this. Loves Secret Domain was a speed and MDMA fueled session.No LSD was ingested while making this recording. […]”

laudia
laudia
13 lat temu

Fajne. Pozdro 🙂 / niezła historia z tym Anti, hehehe.

Polecamy