Wpisz i kliknij enter

Odyseja do wnętrza słuchaczy – rozmawiamy z dyrektorem Unsound

W niedzielę 17 października rozpocznie się Unsound Festival w Krakowie. Z tej okazji rozmawialiśmy z jego dyrektorem – Matem Schulzem.

Krakowską edycję Unsoundu poprzedziła nowojorska edycja. Czy miała ona wpływ na to, co wydarzy się w październiku w Krakowie?
Zdecydowanie. Więzi pomiędzy krakowską i nowojorską sceną zostały dzięki pierwszej edycji Unsound mocno zacieśnione. Rezultatem tego jest obecność wielu amerykańskich artystów w programie tegorocznej krakowskiej odsłony festiwalu. Pojawi się choćby Carlos Giffoni, artysta i kurator labelu No Fun czy wytwórnia Index, założona przez Badawi`ego i Dave`a Q, który jest również organizatorem Dubwar, znanej dubstepowej serii. Przeniesiemy również do Krakowa The Bunker – klubowe wydarzenie regularnie odbywające się na Brooklynie. Obecność tych osób jest możliwa dzięki wsparciu udzielonemu przez Trust For Murtual Understanding oraz Instytut Kultury Polskiej w Nowym Jorku, który jest mocno zaangażowany w rozwój nowojorskiej edycji festiwalu. Dzięki ich wsparciu możliwe jest zaproszenie do Krakowa nowojorskich organizatorów, kuratorów oraz dziennikarzy.
Po raz pierwszy w tym roku Unsound jest podporządkowany przewodniej idei – dlaczego właśnie estetyce i filozofii horroru?
Wydaje mi się, że jest obecnie zbyt wiele festiwali na świecie, głównie w Europie, a większość na dodatek jest do siebie podobnych. Nie sądzę, żeby organizowanie serii koncertów nie wnoszących nic nowego, było szczególnie interesujące. Festiwal powinien być działaniem twórczym sam w sobie, prezentować unikalne dzieła, co jest możliwe tylko wtedy, jeśli ma się pomysł i jasną wizję tego, co chce się przekazać. Dobrze wybrany motyw przewodni, idea spajająca festiwal, może pomóc w doborze odpowiedniej grupy artystów.
Pełna nazwa festiwalu to „Horror – przyjemność strachu i niepokoju”, co nie odnosi się tylko do filmów grozy, ale również ogólnie do ciemniejszej, bardziej mrocznej strony dźwięku. Można również znaleźć wiele powiązań pomiędzy filmami grozy oraz muzyką eksperymentalną – zaczynając od ścieżki dźwiękowej do „Psychozy” Bernarda Hermann`a, po kompozycje Pendereckiego do „Lśnienia”, czy „Egzorcysty” oraz syntezatorowe nagrania Johna Carpentera.

Podjęcie tematyki grozy sprawiło, że w mocniejszy sposób została w tym roku podkreślona multimedialność wielu wydarzeń – dlaczego zależało Wam na takim szerszym otwarciu się na inne media niż muzyka?
Sądzę, że można dotrzeć do szerszego grona odbiorców, poszerzając zakres prezentowanych w ramach festiwalu wydarzeń, tym samym również zachęcając jego widownię do uczestnictwa w przedsięwzięciach, w których normalnie może nie wzięliby udziału. Widzowie, którzy interesują mnie najbardziej to właśnie osoby, które na tym festiwalu usłyszą coś, czego sobie zupełnie nie wyobrażali, a wprawi ich osłupienie i zachwyt. W przypadku motywu przewodniego, który obraliśmy w tym roku, nie da się pominąć elementów wizualnych. Nie wyobrażam sobie, żeby zespół Goblin zagrał koncert nie nawiązując do swych dokonań z Dario Argento. W programie znalazło się też miejsce na cykl projekcji dość szemranych filmów – „Noc Żywych Brudów” – odtwarzanych z kaset VHS. Opiekę nad tą częścią programu sprawują jej pomysłodawcy – duet Jigoku. Wydaje mi się, że to naprawdę świetny pomysł – sam dorastałem w latach 80. i wszystkie te filmy widziałem na wideo – nie da się zaprzeczyć, że wpisały się one na zawsze do historii kina grozy. Nie bez znaczenia pozostaje również dość powszechny wzrost zainteresowania tą dekadą – wielu z młodych artystów, którzy wystąpią w tym roku na festiwalu zdradza inspiracje właśnie tym okresem – przykładem może być choćby Oneothrix Point Never.
Nazwisko Johna Carpentera przewija się najczęściej przez program tegorocznego Unsoundu – bo w koncertach Sinfonietty Cracovii, Roll The Dice czy Zombie Zombie. Co sprawia, że artyści elektroniczny są tak mocno zainteresowani twórczością muzyczną i filmową tego reżysera?
Wiele ścieżek dźwiękowych jego autorstwa to zupełnie wyjątkowe kompozycje. Wyróżnia je surowy styl, który w ostatnich czasach wielu twórców stara się naśladować. Cała dzisiejsza moda na syntezatorowe brzmienia również czerpie z muzyki Carpentera. Nie należy jednak zapominać o roli, jaką w procesie współtworzenia ścieżek dźwiękowych do wielu filmów Carpentera odegrał Alan Howarth – pracował on choćby przy cyklu „Halloween”, „Ucieczce z Nowego Jorku” czy „Księciu Ciemności”. Howarth wystąpi przed publicznością Unsoundu na żywo, poprowadzi też warsztaty sound designu w kinie grozy.
No właśnie: na festiwalu pojawią się po raz pierwszy w Polsce wykonawcy odwołujący się do kosmicznej elektroniki z lat 70. i 80. – Oneohtrix Point Never, Emeralds czy Lindstr?m. Co sprawiło, że te dawne brzmienia przeżywają dziś taki renesans?
Moja odpowiedź będzie pewnie różniła się od tej, której mogliby udzielić dzisiejsi dwudziestolatkowie. Jak już wspomniałem, dorastałem w latach 80. i zachwyca mnie sposób, w który współczesna muzyka oddaje dawne wyobrażenia przyszłości. Jest w tym odrobina nostalgii, ale bardziej interesujące jest to, jak modyfikowane są stare brzmienia i jak powstaje z nich zupełnie nowa jakość.

Po ubiegłorocznym koncercie Sunno)))) znów pojawią się wykonawcy penetrujący ekstremalny metal w koncercie „Apocalypse Now”. Skąd u współczesnej publiczności tak duże zainteresowanie radykalnymi dźwiękami wywodzącymi się z ciężkiego rocka?
Pytasz mnie dlaczego ludzie chcą słuchać doom metalu i noise`u? Wydaje mi się, że ma to związek z potrzebą psychologicznego, intelektualnego i emocjonalnego wstrząsu, silnych wrażeń – jak podczas przejażdżki rollercoasterem. To bardzo pierwotny, prawie zwierzęcy instynkt. Mamy do takich wrażeń pociąg – to dlatego lubimy oglądać takie filmy, jak „Halloween” czy „Piątek, trzynastego” – w których śladem bohaterów podążają seryjni mordercy.
Skoro horror, to i okultyzm – Demdike Stare i Lustmord to artyści przyznający się (lub podejrzewani) o inspiracje mroczną stroną ludzkiej duchowości. Co sprawia, że okultyzm czy satanizm jest od dawna tak fascynujący dla twórców eksperymentalnej elektroniki?
Myślę, że to tak naprawdę kwestia zamierzonej subwersji. Filmy grozy są obrazoburcze, ciemność i mrok – również. Naprawdę dobra muzyka elektroniczna również powinna taka być. To jest bardzo teatralne, co ma bardzo duże znaczenie estetyczne – warto o tym pamiętać. Lustmord nie jest satanistą, tak jak Sun O))) nie są dziwacznymi druidami, Atilla Csihar nie jest złowieszczym człowiekiem-drzewem, a Ben Frost nie ugania się po lesie za wilkami. (śmiech)

Wyjątkowo oryginalnie zapowiada się koncert w kościele św. Katarzyny. Skąd pomysł na zaproszenie artystów eksperymentalnych, w twórczości których tak dużą rolę odgrywa ludzki głos?
To właśnie Ben Frost zasugerował, że Wildbirds And Peacedrums powinni wystąpić w towarzystwie chóru – pracował przy produkcji ich płyty w islandzkiej wytwórni Bedroom Community. Wcześniej wpadłem na pomysł, żeby koncert Tima Heckera odbył się w kościele, który wydał mi się idealnym wprost miejscem dla jego muzyki. Zestawienie tego występu w parze z Wilbirds And Peacedrums również zapowiada się bardzo obiecująco – te dwa projekty współgrają ze sobą na zasadzie kontrastu, a to sprawia, że festiwal będzie tym bardziej interesujący. Najgorszym błędem, jaki może popełnić kurator festiwalu, jest zestawienie podobnych pod względem muzycznym występów podczas jednego wieczoru – choćby grupy artystów kolejno grających ambient z laptopa. Lustmord wywrze na publiczności zupełnie inne wrażenie, jeśli zagra po występie Moritz Von Oswald Trio. A Lustmord i Tim Hecker tego samego wieczoru? Osłabiłoby to wrażenia z obu występów – robią inne rzeczy, ale na płaszczyźnie brzmieniowej zbyt wiele ich łączy.
Wszyscy chyba najbardziej czekają właśnie na występ Moritz Von Oswald Trio. Nie zawiedziemy się?
O nie! Słucha i ogląda się ich z równym przejęciem – udowadniają bowiem, że muzykę elektroniczną można grać na żywo. Wszystko jest improwizowane i z tego powodu bliżej im do Milesa Davisa z czasów „Bitches Brew” niż do techno. Po długich rozważaniach postanowiliśmy, że zagrają w sali koncertowej i że będzie to miało większy sens niż pokazanie ich w przestrzeni klubowej. Myślę, że tę muzykę lepiej odbiera się w pozycji siedzącej niż z perspektywy danceflooru.
Czy sądzisz, że sporadycznie dziś występujący zespół Goblin, mający swe lata najlepszej świetności dawno za sobą, sprawdzi się w konfrontacji z młodszymi artystami?
Powiem Ci po koncercie. (śmiech) Sądzę jednak, że umieszczenie ich w programie ma ogromny sens i jestem pewien, że koncert spotka się z dużym zainteresowaniem. To są ludzie, którym należy się szacunek. Jestem zaszczycony tym, że wystąpią podczas Unsoundu, szczególnie ze względu na obecność Claudia Simonetti.

Festiwal zakończy prapremiera „Solaris” Bena Frosta i Daniela Bjarnasona. Czy ich kompozycja dopowie coś nowego do wcześniejszych soundtracków Artemiewa i Martineza?
Jestem pewien, że Ben Frost, Daniel Bjarnason i Sinfonietta Cracovia stworzą coś niezwykłego. Jak mogłoby być inaczej? Wszyscy Ci artyści należą do absolutnie pierwszej ligi i mają naprawdę jasną wizję tego, co chcą zrobić. To będzie pierwsze wykonanie utworu, który ma również zostać nagrany i wydany na płycie w 2011 roku. Wiem, że Ben ma głęboki szacunek do tego, co zrobił Martineza, czuje jednak, że ścieżka do filmu Tarkowskiego zbyt mocno skupia się na elementach science-fiction. Jego bardziej interesuje odyseja kosmiczna do wnętrza każdego ze słuchaczy.
Czy istnieje obawa, że wraz z sukcesami nowojorskiego Unsoundu, skupisz się na amerykańskiej edycji festiwalu i zakończysz jego organizowanie w Krakowie?
Nie. Kraków jest dla mnie jak laboratorium – miejscem, w którym artyści mogą, dzięki wsparciu festiwalu, eksperymentować z muzyką, którą mogą jeszcze potem pokazać w innych miejscach. Doskonałym tego przykładem jest właśnie „Solaris”. A scena muzyczna Nowego Jorku jest oczywiście doskonałym miejscem, by te eksperymenty zaprezentować. Te dwa światy mają więc ze sobą wiele wspólnego. Kraków jest jednym z najbardziej przyjaznych miast na świecie, jeśli chodzi o organizację festiwalu: jest bardzo kameralny, wszędzie można dostać się piechotą i wszyscy czują się tu dobrze od pierwszej chwili pobytu. Będziemy przeprowadzać tu eksperymenty tak długo, jak długo ludzie będą chcieli ich je słuchać i oglądać.

Fot. Mat Schulz i Małgorzata Płysa







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
libero
libero
13 lat temu

No ale Lindstrom to już grał przecież w Polsce… Co nie zmienia faktu, że festiwal przesmakowity – bilet weekendowy czeka od dawna 🙂

stachman
stachman
13 lat temu

Paznokcie na krotko, co by ich ze strachu nie obgryzac i do Krakowa…!:)

Polecamy