Wpisz i kliknij enter

Squarepusher – Shobaleader One: dDemonstrator


Po niezbyt udanym „Solo Electric Bass 1”, Tom Jenkinson aka Squarepusher zaczyna dźwigać się z kolan. A raczej jest dźwigany przez czwórkę młodych muzyków, którzy dzięki swojej wytrwałości, przekonali muzyka do założenia zespołu, który miałby być swego rodzaju projektorem dla muzycznych wizji muzyka z Warp Records. Pomysł Shobaleader One być może i wydumany, jednak jego rezultatem są kompozycje będące intrygującym, muzycznym paradoksem, przy którym warto przystanąć. Byle nie za długo.

Najnowszy krążek Squarea otwiera „Plug Me In”, tak genialny na otwarcie albumu, jak genialny sam w sobie. Rozpoczyna się znajomo, pociągnięcia akustycznych gitar przywołują numery z poprzednich, solowych płyt Squarepushera, jak choćby „Just A Souvenir” czy „Ultravisitor”. Zaskoczenie rysuje się na naszych twarzach dopiero, gdy struny zaczynają przyjemnie drgać wokół downtempowego beatu i wokalu potraktowanego vocoderem, które pozwalają nam dojść do niepokojącego dla zatwardziałych ortodoksów wniosku, iż Jenkinson zaczął flirtować z… R&B!

Zmieszał „808s And Heartbreak” Kanye Westa z „Discovery” Daft Punk, od których zresztą pożyczył „helmetowy” image (patrz teledysk) i wypadło to doprawdy intrygująco. „Plug Me In” to jednak swoisty rodzynek na płycie, bardzo oderwany od reszty albumu.

Brytyjski producent nie zdecydował się na trwały romans z tak popularną obecnie, czarną stylistyką, pozostawiając jedynie dźwięki Le Knight Club, zresztą sam tytuł sąsiedniego numeru, siłą rzeczy przywołuje na myśl przebój pionierów french houseu – „Robot Rock”.

„Laser Rock” rozpoczyna zabawę z muzyką electro, jeżdżąc po pięciolinii funkowym riffem, który akompaniuje niezrozumiale śpiewającemu robotowi. Przelatujące przez ścieżkę elementy 8-bitu i space rocka miło drażnią ucho, jednak na dłuższą metę kawałek staje się irytujący.

Radzę nie zapętlać – elektroniczny barok w silnie stężonej dawce potrafi zabić. Soft popowy „Into The Blue” to kompozycja maksymalnie infantylna i naiwna, choć w tym przypadku odebrać to jako zarzut można jedynie połowicznie. Przejście pomiędzy głównym motywem nagrania potrafi przyprawić o gęsią skórkę, która wychodzi na skórze, tylko podczas słuchania dobrej muzyki, szczególnie zaś jeśli jest się wielbicielem marzycielskich dźwięków Air czy Zero 7. Futurystyczny pop lat osiemdziesiątych przenika również do instrumentalnego „Frisco Wave”, który prezentuje hipnagogiczne krajobrazy słonecznej Kalifornii, rodem z oper mydlanych minionej dekady.

Dęciaki puszą się na tle skromnych, akustycznych akcentów, smyczki silą się na tanie, melancholijne zagrywki, a kiedy cybernetyczne chórki wkraczają do akcji, wiemy już, że to nie może się udać. Ohyda.

Drugą połowę wydawnictwa, rozpoczyna „Megazine” będący jednocześnie numerem pilotażowym albumu. Track atakuje głośniki siarczystym kopniakiem z półobrotu, wyrywając nas z przesłodzonego chillu, energetycznymi partiami przesterowanego wiosła. Choć niezmieniający się do ostatniej sekundy lead po paru odsłuchach robi się nudny jak cygaro na Kubie, to jednak przykuwa uwagę swoim hybrydowym stylem, który łączy nieomal metalowy power z nową, squarepusherową elektroniką, dopełnioną dla bajeru organami Hammonda i wkurzającym nuceniem androida z ekranem OLED zamiast oczu.

Ciśnienie drastycznie maleje wraz z pierwszymi taktami „Abstract Lover”. Jenkinson i spółka stawia tu na wysmakowaną harmonię synth-gitarowych akordów i klaszczącego beatu, przyprawioną o delikatne piano i zaskakująco dobrze wkomponowujące się vocodery, czyniąc z numeru jeden z najlepszych w zestawie. „Endless Night” jest z kolei największym dziwactwem projektu, nawet jak na tak niezależnego muzyka jakim jest Square. Funkadeliczny bass swobodnie jazzuje, raz po raz atakowany przez zadziorne szarpnięcia strunami hair metalu. Połączenie iście karkołomne, efekt jedynie zadowalający.


Interesująco robi się w „Cryptic Motion”, który we wielu momentach przypomina o tegorocznym „XXX” Jimmiego Edgara, zarówno pod względem wokalnym, jak i muzycznym poprzez charakterystycznie jeżdżące syntezatory. Jest sexy, numer buja aż miło, ma w sobie ducha nieśmiertelnych numerów z „28 After” Black Devil Disco Club i ten vibe, który powinien posiadać utwór promo. Ostatnim numerem na płycie jest klaustrofobiczny „Maximum Planck”, który ewidentnie nie ma jakiegokolwiek pomysłu na siebie.

Gitarowy noise krzyczy coraz donośniej, przeradzając się w końcu w idiotyczny gabber, który mógłby posłużyć jedynie do ścieżki dźwiękowej dla strzelanki w stylu Quakea z połowy lat dziewięćdziesiątych. „dDemonstrator” przestaje kręcić się w odtwarzaczu, pozostawiając nas w poczuciu zarówno niedosytu jak i niesmaku.

Nie ma bowiem wątpliwości, że kawałki Shobaleader One to muzyka z gigantycznym potencjałem, finalnie jednak chyba nieco przerósł samych twórców. W efekcie, „dDemonstrator” to krążek totalnie nierówny, momenty wybitne mieszają się z muzyczną żenadą, okrzyki zachwytu słychać równie głośno, co jęki zawodu.

Gdyby wszystkie kompozycje na nim brzmiały tak rewelacyjnie jak jego pierwszy numer, mielibyśmy jeden z najlepszych albumów electro tego roku. Niemniej jednak Squarepusher, po paru potknięciach uczynił tą płytą spory progres, miejmy nadzieję, że szybko powróci do swojej, szczytowej formy z najlepszych lat jego muzycznej działalności.

warp.net

squarepusher.net/shobaleader-one
Warp Records, 2010







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
6 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
bartoszloj
bartoszloj
13 lat temu

wlamalem sie komus na konto? zabawne 🙂

bartoszloj
bartoszloj
13 lat temu

jeszcze nie slyszałem całości. Ale… hmm… to co słyszałem mi się podoba. Wyraźnie słychać jedno – Jenkinson rozwala muzykę pokazując skomputeryzowanym dzieciakom z youtube, którzy myślą, że wystarczy zassać skrakowanego Cubase, żeby być królem dyskoteki. Prawda jest taka – każdy z tych kontrowersyjnych brzmieniowo utworów jest napakowany muzyką do tego stopnia, do którego żaden bitboksowy wypierdek, kaossilatorowe dziecko korga, czy innego, cywilizacyjnego zdegenerowania kultury, nie rozgrzeje się.

Zaznaczę też, że nie jestem bezkrytycznym fanem SQ. Znam, lubię, cenię ale nie wszystko co zrobił w przeszłości mi wchodziło. Z tego albumu narazie podoba mi się wszystko co usłyszałem (nie wszystko słyszałem, pracuję nad tym :>). Jest momentami dość surowo ale jak na moje ucho poziom trudności jest zbalansowany w sam raz. Ileż można jechać na wytartych figuracjach…

jest OK! :>

bronchusevenmx
bronchusevenmx
13 lat temu

Hmm, naprawdę zastanawiające, że brak tu komentarzy. Podoba się czy się nie podoba, w końcu to Tom Jenkinson.
Płyta nierówna, zgodzę się z autorem recenzji co do genialnych „Plug me in” (najbardziej wwiercająca się melodia refrenu w mózg!! cudowne!) i przede wszystkim „Abstract Lover”.
„Into The Blue” mi się podoba, choć przyznaję – infantylny i chyba najbardziej popowy. Dużym zaskoczeniem był też dla mnie „Endless Night” – tak chyba będzie brzmiał rnb w XXII wieku 😉

Gdyby to byłaby epka z kawałkami: 1, 3, 5, 6 ,7 – z miejsca stałaby się epką 2010, ale niestety… jest to lp, średni lp z przebłyskami geniuszu.

aptekarz
aptekarz
13 lat temu

Publikując komentarz akceptujesz nasz regulamin (dział „Redakcja”)

Sempoo
Sempoo
13 lat temu

Dodaj komentarz | OBSERWUJ DYSKUSJĘ

ebbie_roleckt
ebbie_roleckt
13 lat temu

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz rozpocząć dyskusję!

Polecamy