Damon Albarn potwierdził w mediach przerwę, jaką po zakończeniu tegorocznej trasy koncertowej chce zrobić sobie od Gorillaz, by zająć się innymi projektami. Tym samym ‘The Fall’ można potraktować jako tymczasowe pożegnanie z Gorylami – zamknięcie pewnego rozdziału w historii grupy. Nasunąć się może przypuszczenie, iż dostajemy odrzuty z ostatniej sesji nagraniowej, co częściej pozostawia uczucie niesmaku, niż przyjemnego obcowania z echem skończonego dzieła. Dlatego na samym początku mogę zapewnić, iż nie jest to krążek z gatunku B-sides i G-sides.
Człowiek przychodząc na koncert chciałby, aby jego ulubieńcy stanęli na wysokości zadania i zagrali fenomenalnie – bez znudzenia i popadania w rutynę. A najlepiej, żeby ten występ został nagrany i wydany oficjalnie, by wszyscy mogli się nim cieszyć. Lecz obok tak kreatywnego wydarzenia, jakim jest koncert, muzycy resztę czasu poświęcają przemieszczaniu się od miasta do miasta, co często nie służy inwencji twórczej, a bardziej niepotrzebnym spięciom i konfliktom. Aby nie wypaść z formy, a zapewne także i z nudów, podczas trasy po USA Albarn bawił się ogólnodostępnymi aplikacjami muzycznymi na swoim iPadzie. Zabawa szybko przekształciła się w szkice utworów, które zdecydował się wydać pod szyldem Gorillaz. To tłumaczy dlaczego ‘The Fall’ posłuchać można w sieci za darmo (choć nagrania doczekają się w 2011 wydania kompaktowego). Zabieg ten powinien uciszyć malkontentów, którzy najchętniej przystąpiliby do porównywania tego albumu z innymi posługując się kategoriami lepszy-gorszy.
‘The Fall’, choć zgodnie z zapewnieniami Albarna osnuty jest jesienną nostalgią, jaka towarzyszyła nagraniom, w pierwszym momencie bardzo przypomina debiutancką płytę Gorillaz, a to głównie za sprawą chirurgicznie połączonych ze sobą ścieżek i sampli. Uzyskana tak przejrzystość jest głównym powodem, dzięki któremu piosenki wypadają kameralne i skromne na tle rozbuchanego kompozycyjnie ‘Plastic Beach’. Wspólnym mianownikiem łączącym oba wydawnictwa jest oczywiście elektronika, na tle której cichy, chrypiący głos Albarna z jednaką melancholią opowiada o życiu na trasie. Obserwuje wschodzące leniwie nad horyzontem Kalifornii Słońce i stawia drzwi obrotowe, będące wszechobecną częścią lotnisk i dworców, w roli niemego świadka swoich narastających wątpliwości i zmęczenia. Oczywiście znajdą się także zarejestrowane chwile radości, z których najmocniej świeci ‘Bobby in Phoenix’ z Womackiem w roli wokalisty i gitarzysty. Same nawiązania do amerykańskiej kultury potraktowane zostały w sposób luźny – jodłowania w ‘Seattle Yodel’ nie można uznać za nic innego, jak za żart zamykający album. Z kolei pląsające w ‘Detroit’ syntezatory miło korespondują z faktem, iż miasto to uznawane jest przez wielu za kolebkę muzyki techno.
Warstwa dźwiękowa tylko z pozoru może wydawać się płaska. Melodie i podkłady nagrane przy użyciu iPadowskich symulatorów zostały podbudowane potężnym brzmieniem prawdziwych syntezatorów Korga, Mooga, a także gitary i pianina. Tym samym pozornie ekscentryczny pogląd przekonujący do tego, iż tworzyć może każdy i to jeszcze bez instrumentów został dyskretnie zburzony profesjonalną produkcją i realnym instrumentarium. Większość pomysłów w pełni zachowała jednak swą świeżość, przez co ‘The Fall’ naprawdę brzmi jak zbiór piosenek tworzonych pod wpływem chwili, bez zbędnego dłubania i dopieszczania ich metodami post produkcyjnymi. Dzięki temu ‘Phoner to Arizona’, ‘Revolving Doors’, czy też ‘Little Pink Plastic Bag’ brzmią jak hybryda kompozycyjnej prostoty pierwszego albumu Goryli z wypracowaną na ‘Plastic Beach’ synth-popową formą obdartą jednak z cyrkowych fajerwerków i cekinów.
Album ten nie powinien być traktowany jako osobne, równoprawne dzieło Gorillaz. Bardziej jak hołd złożony różnorodności cechującej USA. Prywatny epilog, pamiętnik z trasy koncertowej będący dowodem na to, że Albarn może zrobić co tylko zechce nie przejmując się zarówno opinią fanów, jak i ludzi, którzy aktualnie tworzą z nim zespół. I najczęściej, tak jak w tym przypadku, wychodzi to wszystkim na dobre. W końcu w ostatecznym rozrachunku liczy się tylko muzyka.
Parlophone | 25.12.2010
3/5