Co oznacza tytuł albumu? W Norwegii proces osobliwego gotowania ziemniaków – doprowadzić do wrzenia, wypłynąć w morze, złowić ryby, wrócić i przygotować posiłek. Po szwedzku to po prostu „gotuj”. Albo próbuj, tego co Bjørn przygotował. I nie tylko on – w tej muzyce drzemie duch skandynawskiej sceny, krautrockowych miraży, swobody i wolności, wielka praca zbiorowa.
Kucharz Torske już wiele w życiu upichcił, to jego czwarty album. Pochodzi z Norwegii, miejsca, które rodzi takich stylistów i estetów – Skatebård, Idjut Boys, Lindstrøm, diskJokke, Rune Lindbaek i można tak wymieniać… Widocznie patrząc na fiordy, stale marznąc i podrywając blondynki o niebieskich oczach, można wypracować i poczuć wyjątkowe fluidy, które są źródłem twórczości lekkiej, przyjemnej, uduchowionej.
Świadomy tej łatki która przylgnęła do nowego, skandynawskiego disco, taki zestaw serwuje od początku – zanurzamy się w podprogową melancholię w rozmarzonym gitarowym otwarciu – „Kokning”, „Bryggsjau”, które jednocześnie subtelnie przygotowują do głównego dania, kryjącego się w dalszych utworach. Ale zanim do tego dojdzie, pozostaje jeszcze jedna przystawka – kołysankowy „Gullfjellet”. Jest błogo, czasem coś brzdęknie, plumknie, ktoś skubnie strunę od gitary. Każde wychylenie od sennej linii melodycznej, to wstrząs i zbrodnia – do takiej perfekcji doszlifowana jest ta ballada.
Wciągnięci do gry, będąc już na progu sypialni, doświadczamy niespodziewanego przełamania – główne dania wręcz kipią energią w porównaniu z otwarciem albumu. Space disco schodzi na ziemię, ląduje w Afryce – „Lang Afrika” częstuje solidną dawką etnobębnów, stając się zarazem przejściem do ucieczki w tropiki – „Bergensere”. „Slitte Sko”i „Versjon Wolfenstein” to eksploracja nieznanego na tym gruncie dubu. „Furu” przywołuje bardziej taneczne estetyki, ale nie natrętnie. Grzechoczący i rozciągnięty do dwunastu minut utwór wieńczy doskonałe menu.
Od kilku lat dostajemy produkty tego typu, w większości od Smalltown Supersound, oscylujące między cisza i kontemplacją, pseudo-disco, do podcinania żył i dla kosmodromu Bajkonur. Dla niektórych to niczym niewyróżniające się, jednostajne granie na jedno kopyto. Przy głębszym wniknięciu w tą scenę, łatwo zauważyć różnorodność i unikalny styl danego autora. Każdy z nich ma szufladkę, gdzie z dala od mainstreamu tworzy pieszczotliwe melodie, unikając banalności elevator music, sięgając po zakurzone instrumenty, które dodają kolorytu i autentyczności. Wszystko leniwie płynie. Kocham Cię jak Norwegię.
http://www.smalltownsupersound.com/
Smalltown Supersound, 2010