Wpisz i kliknij enter

Lucy – Wordplay For Working Bees

Porywający debiut włoskiego producenta.


Luca Mortelarro spędził dzieciństwo w rodzinnej Sycylii. Dorastając w miejscu, gdzie lato trwa pół roku, słuchał głównie, jak wielu jego rówieśników, jamajskiego reggae. Dopiero z wiekiem odkrył zupełnie inne dźwięki – przede wszystkim klasyczny ambient i wczesny IDM rodem z Warpu. Horyzonty muzyczne poszerzyły mu się jeszcze bardziej, kiedy opuścił Włochy i przeprowadził się najpierw do Paryża, a potem do Berlina. Tam poznał Jamesa Holdena, brytyjskiego didżeja i producenta, pod którego wpływem skierował się w stronę techno i house`u o minimalowym charakterze.

Takie były też jego pierwsze produkcje sprzed trzech lat, publikowane przez mało znane tłocznie z Europy. Sytuacja zmieniła się radykalnie w 2009 roku – Mortalerro, znany już wtedy jako Lucy, uruchomił własną wytwórnię płytową. Wystarczyło zaledwie kilka wydawnictw, a krytyka uznała Stroboscopic Artefacts za objawienie nowej sceny techno. Potwierdziła to ubiegłoroczna seria winylowych dwunastocalówek – „Monad I–VI” – a przysłowiową kropkę nad i stawia właśnie opublikowany jej nakładem debiutancki albumu Lucy – „Wordplay For Working Bees”.

Włoski producent postawił sobie wyjątkowo trudne zadanie – nagrać płytę techno, ale bez wykorzystywania typowej dla tego stylu rytmiki w metrum 4/4. Pomocne okazała się w tym dawna fascynacja jamajskimi brzmieniami – większość podkładów zamieszczonych na płycie ma amorficzny charakter, balansując między spowolnionym techno, pulsującym dubem, a podłamanym dubstepem. I brzmi to niesamowicie! Weźmy choćby otwierający krążek „thear”, gdzie pojawiają się tektoniczne uderzenia bitu o berghainowym brzmieniu, „eis”, odwołujący się do masywnego breakbeatu rodem z wczesnych lat 90. w stylu Meat Beat Manifesto czy „es” – smolisty walec rytmiczny spod znaku dub-techno. Wszystko to podszyte jest dodatkowo studyjnymi pogłosami, sprawiającymi wrażenie, że znajdujemy się w rozległej, przemysłowej przestrzeni.

Pozostałe elementy kompozycji z albumu mają różnorodną proweniencję. Część z nich wywodzi się z klasyki berlińskiego techno sprzed dwóch dekad. To kaskada sonicznych akordów w „gas”, skorodowane pasaże metalicznych klawiszy w „lav” i podwodne eksplozje syntetycznych dźwięków w „eon”. Podobne brzmienia zapamiętaliśmy przecież z przełomowych płyt Basic Chanel, Porter Ricks czy Various Artists – tutaj jednak pojawiają się one przetworzone i skompresowane, idealnie pasując do hiperrealistycznej estetyki post-minimalowego techno.

Stąd trop wiedzie do industrialu – to fabryczne szumy i stuki w „eon” oraz przestrzenne tło o lodowatym tchnieniu w „torul”. Przypominają one zarówno minimalistyczne eksperymenty wczesnego Sähkö, jak i wcześniejsze o kilka lat przemysłowe preparacje niemieckiego projektu Cranioclast. Włoski producent w ciekawy sposób wiąże te brzmienia z dźwiękami z innych gatunków – majestatycznymi dronami (choćby w mrocznym „thear”) i żrącym noise`m (w finale rozbudowanego „ein”). Mało tego – w kilku nagraniach pojawiają się ludzkie głosy: choćby monologi Stockhausena i Le Corbusiera – przetworzone jednak komputerowo i zatopione w smolistych podkładach.

Największym zaskoczeniem okazuje się jednak finał płyty. Najpierw dostajemy organowy ambient w stylu wczesnego Eno – zanurzony w wodnych efektach i podkreślony cyfrowym hałasem – („mas”), a potem niemal klasyczne IDM – o bajkowej melodii wspartej trzepoczącym bitem („ter”). I wszystko to idealnie pasuje do całości.

Niewątpliwie jest to zasługą post-produkcji i masteringu, którą Mortelarro wykonuje wraz z parą przyjaciół – Giovannim Contim i Danielem Antezzą – pod szyldem Dadub. Podczas tych studyjnych procesów, włoscy artyści dokonują redefinicji nagranych ścieżek – wzmacniają te umieszczone w tle, a wyciszają te o najbardziej wyrazistej dynamice. W ten sposób powstaje charakterystyczne brzmienie dla wszystkich płyt Stroboscopic Artefacts – głębokie, masywne, przestrzenne, ale jednocześnie selektywne, jakby rozbijające poszczególne elementy dźwięku na atomy. Kiedy słucha się tego na odpowiednich głośnikach, słuchacz czuje się, jakby pływał w tych zbasowanych tonach.

Przesłuchanie „Wordplay For Working Bees” nie pozostawia wątpliwości – to jedna z najważniejszych płyt tego roku.

Stroboscopic Artefacts 2011

www.stroboscopicartefacts.com







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
tank rider
tank rider
13 lat temu

Niesamowicie mocna rzecz. Ostatnią muzyczną podróż o takiej skali odbyłem słuchając echospace – liumin… 😉

tank rider
tank rider
13 lat temu

Niesamowicie mocna rzecz. Ostatnią muzyczną podróż o takiej skali odbyłem słuchając echospace – liumin… 😉

DeadRiot
DeadRiot
13 lat temu

Dawno nie słyszałem tak dobrej płyty techno! Żadnych pierdzących klików, nudnych minimali, ciągnących się jak flaki z olejem minimal-dubów i wtórnych tech-houseów. W zamian – kawał potężnego, wizjonerskiego techno. Jak za dobrych lat 90. 🙂

catsndogs93
catsndogs93
13 lat temu

rewelacja.

mallemma
mallemma
13 lat temu

rzeźnik! dopiero za drugim razem podszedł mi jak należy, pzdr.

Polecamy