Baaba Kulka jest wszędzie. W internecie, w radiu, w „Polityce” i we „Wprost”. Czy słusznie? Kiedy piszę te słowa, zespół oraz walczący z nimi dziennikarze, właśnie zakończyli piłkarski pojedynek, który zakończył się dla Gaby i spółki miażdżącym sukcesem – 8 do 3. Tak też jest z ich nową płytą, która od paru tygodni stoi na empikowych półkach, wisząc na 14 pozycji listy OLIS. Bo Baaba gra Ironów. Zorientowany odbiorca polskich wypocin, jaki by nie był, musiał wyrazić stanowisko w tej sprawie. Wydać wyrok? Ułaskawić? Dla jednych granie piosenek Iron Maiden, to rodzaj niewybaczalnej profanacji, dla drugich miły dla serca i ucha hołd, złożony legendzie heavymetalowej sceny. Pionki na planszy, zagrajmy. To gra dla ludzi z otwartą głową. Ortodoksi paszoł won.
Pierwsze takty otwierającego numeru „The Number Of The Beast” przywołują czasy, kiedy Pani Andersson nie przechrzciła się jeszcze na Fever Ray, a Sony BRAVIA i González rozrzucali kolorowe „Heartbeats”, po asfalcie w San Francisco. Wpływ The Knife jest wyraźnie odczuwalny, dzięki wesołym, synthpopowym arpeggio oraz zbliżonym do Karin, ascetycznym wokalem Gaby. Sielanka trwa jednak do pewnego czasu. Kiedy tylko chłopaki Kulki wychodzą z jaskiń, utwór przepoczwarza się w wesołego, soft-rockowego potworka. Eddy moszuje flegmatycznie przy dźwiękach wioseł i pastuszkowych fletów, by ostatecznie spalić się od święconej wody, w rytmie ostatnich sekund numeru Bestii.
Sąsiadujący „Wrathchild” romansuje z estetyką south america, przypominając żywsze kompozycje polskich kowbojcoreowców z Mitch & Mitch. Przepiękne, saksofonowe improwizacje, rockowe zacięcie i odprężający nastrój, zakłócany przez ośmiobitowe akcenty, wplecione gdzieniegdzie – mina Dickinsona: bezcenna. Szalony wystrój wnętrza piosenki, czyni ją jedną z najlepszych w zestawieniu, choć mogli popłynąć o wiele dalej. Strzałem w dziesiątkę jest wytypowanie do roli singla bezbłędnego „Aces High” z delikatnym jak pajęczyna refrenem, wirującymi oscylatorami przed i po nim oraz na wskroś amerykańską gitarą, wygrzebaną z filmów Eastwooda. Folkową aurą kusi „To Tame A Land”, mieszając arabską linię przewodnią z autentycznie przejmującym śpiewem Gabrieli, który eksploduje w opętańczym tempie perkusji, gdzieś pośrodku numeru. Oridżinal destrakszyn.
Szybka przebitka z „The Ides Of March”, zaśpiewana a capella w gregoriańskim stylu i trafiamy do progresywnego światka „Prodigal Son”, wrzucając nas w środek lat 70, kiedy Ian Anderson święcił triumfy, a Emerson, Lake & Palmer pojeżdzał każdy szanujący się krytyk. Czasem w tle pobrzmiewa jeszcze echo nowej fali indie i delikatnego rythm and bluesa. Pośrodku stoi Gaba, po kolana brodząc w soulu i funku, śpiewając z taką energią, że można by obdzielić nią i z tuzin polskich bandów. „Children Of The Damned” ciągnie wątek dalej, wprowadzając na scenę sekcję dętą, niejakie clue utworu – profesjonalizm idący w parze z nieskrępowaną zabawą, brawissimo!
Wieczorowe instrumentarium i wyśpiewaną melancholię odnajdziemy w coverze „Flight Of The Icarus”, który co wrażliwszych może wpędzić w małą depresję. To minimalistyczne cudo udowadnia, jak różnorodny i barwny jest ten krążek. Bardzo trudno będzie go zepchnąć do roli jednorazowej ciekawostki, którą zawiera następujący po coverze z albumu „Piece Of Mind” utwór „The Clairvoyant”. Co powiecie na mały flirt z muzyką reggae i hitem „Lambada” w tle podczas śpiewania „Feel the sweat break on my brow, is it me or is it shadows that are”? Kreatywność wyniesiona na wyżyny. I tak, dochodzę do końca albumu, którego wieńczy rozmarzony „Still Life”, powracając tym samym do klimatów z początkowego „Wrathchild”, stawiając jednak większy nacisk na kojące melodie bossa novy i czekoladowego chilloutu.
Baaba Kulka mocno wybija się na tle polskich działaczy eksperymentalnych. Na przestrzeni ostatnich kilku lat, bardzo rzadko trafiał na rynek album, który w tak zgrabny sposób złączył szereg cech, dzięki którym muzyka staje się chwytliwa, a jednocześnie alternatywna i zagadkowa. Dojrzałość, humor, różnorodność – to wszystko odnajdziecie w skromnym zestawie dziesięciu kolorowych piosenek Baaby. Dystans, wyobraźnia i para otwartych uszu – potrzebujecie tak niewiele, by móc cieszyć się tą płytą.
baabakulka.bandcamp.com
Mystic Production
Nie jestem „ortodoksem”, nie jestem fanem Żelaznej Dziewicy ale nie zupełnie nie znajduje zrozumienia dla tego typu projektów – był swego czasu bodaj duet grajków który postanowił przedstawić światu akustyczną wersję twórczości niesławnego Cannibal Corpse – oczywiście można by też rozpisać kawałki Napalm Death na flet czy dzieła Darkthrone na akordeon – pytanie tylko, po co komu kolejny akt muzycznej ekstrawagancji?