Wpisz i kliknij enter

Burn Selector Festival 2011 – relacja z pierwszego dnia

Ponad 10 tysięcy osób bawiło się przez dwie noce na trzeciej edycji krakowskiego Burn Selector Festival. Kiedy krótko po otwarciu terenu Błoni krakowskich rozpadał się ulewny deszcz, byłem właśnie w drodze na festiwal, zastanawiając się czy pomysł z powrotem na podmokłe tereny nieopodal Wawelu jest aby na pewno trafny. Okazał się strzałem w dziesiątkę – Błonia mają swój nieodparty urok, deszcz padał przez krótką chwilę, a słońce wyszło zza chmur majacząc gdzieś na horyzoncie. Muzyczne lato właśnie się zaczyna, a otwarcie sezonu festiwalowego przez Burn Selector Festival 2011 właśnie stało się faktem i daje nadzieję, że ów sezon będzie w tym roku naprawdę udany. Co NowaMuzyka.pl zapamiętała z pierwszego dnia krakowskiego festiwalu?

Występ zespołu Kamp! był znakomitą rozgrzewką przed głównymi atrakcjami imprezy, choć stylistycznie nieco odbiegał od reszty piątkowych artystów Cyan Stage. Jak na dłoni było widać, że electro-popowe trio czuję się na scenie jak ryba w wodzie i ma doskonały kontakt z publiką, której mimo wczesnych, wieczornych godzin uzbierało się niemało. Syntezatorowe dźwięki Korga mieniły się kolorami, a wokal Tomka Szpaderskiego tylko dopełniał przebojowe piosenki zespołu. Zdecydowanie najmocniejszymi punktami koncertu był bujający „Cosmological”, klasyczny „Distance Of The Modern Hearts” Muzyczne lato właśnie się zaczyna, a otwarcie sezonu festiwalowego przez Burn Selector Festival 2011 właśnie stało się faktem i daje nadzieję, że ów sezon będzie w tym roku naprawdę udany.i najnowszy singiel „Cairo”. Warto również odnotować pierwszy tego dnia bis – pokrzepiający i w pełni zasłużony.

Ich występ ostatecznie przekonał mnie, że trójka sympatycznych i niesamowicie skromnych chłopaków z łódzko-wrocławskiej formacji, o której, ostatnimi czasy, słyszy się tak wiele, zagrała na dużej scenie absolutnie zasłużenie. Co więcej, Kamp! to jeden z tych zespołów, który za granicami naszego kraju może odnieść realny sukces, co w jakimś już stopniu udowodnił ich niedawny koncert na festiwalu SXSW w Austin. Dobrze, że mamy takie zespoły – świeże, pełne energii i wyobraźni, ale i śmiało odwołujące się do tak popularnego w ostatnim czasie etosu lat osiemdziesiątych. Jednak w przeciwieństwie do większości naszych, rodzimych bandów, parających się tego rodzaju dźwiękami, Kamp! w niczym nie odstaje od ligi światowej – to ten sam poziom, ten sam profesjonalizm, który mnie jako słuchacza może tylko cieszyć.

Tymczasem na małej scenie rozkręcał się Bartek Szczęsny, którego koncert był najlepszy spośród wszystkich w piątkowym line-upie Magneta Stage, co może być dla nas kolejnym powodem do dumy, choć Anglicy z Ladytron niewątpliwie deptali mu po piętach. Występ Bartosza był dla mnie jedną z najmilszych niespodzianek tegorocznego Selectora – momentami miałem wrażenie, że słucham odchudzonego Daft Punk. Energia biła ze sceny i z jego osoby, Szczęsny miotał się wśród własnych dźwięków, grając na basie french housowe melodie z „Battleships” na czele. Klasa sama w sobie, szkoda, że tak wielu zupełnie odpuściło sobie jego koncert. Nie ma się co dziwić – Kamp! przyciągał jak magnes, ale kto choć na chwilę zajrzał do namiotu obok, wie, że było warto.

Parę chwil później, wraz z tłumem zmierzałem już w stronę sceny głównej z której do mych uszu dobiegała całkiem znajoma muzyka, jednak ani do miejsca, ani do okoliczności nie pasująca. Namiot zaczyna pękać w szwach, a ja docieram do jego wnętrza przy melodii… „Con Te Partiro” Andrei Bocellego!

WTF? Ogólna konsternacja i rozbawienie trwało jednak tylko chwilę, bowiem gdy rzewne dźwięki włoskiego klasyka zaczęły być coraz dotkliwiej niszczone elektronicznymi efektami, nikt już nie miał wątpliwości – Does It Offend You, Yeah? już tu są.

Muzycy z impetem wskoczyli na scenę i już bez zbędnych ceregieli rozpoczęli występ w rytmie kapitalnego „Wrestler”, który rozbujał chyba każdego, kto znajdował się w obrębie Cyan Stage. Pierwszy crowd sufing, pierwsi fani łapani przez bramkarzy, pierwszy naprawdę imponujący koncert – tego dnia, definitywnie najlepszy.

Błogosławieństwo The Prodigy otrzymali nie bez powodu, bowiem zarówno do najnowszego krążka „Dont Say We Didnt Warn You” jak koncertu na Błoniach, przyczepić się jest niebywale ciężko. Pomimo oczywistego szaleństwa pod i na scenie, dali się poznać przede wszystkim jako zespół w pełni profesjonalny. Nie pławiący się, jak twierdzą niektórzy, w „bezmyślnej łupaninie”, a mający w zanadrzu wiele chwytliwych melodii, pomysł na siebie i dojrzałość – towar dość deficytowy w przypadku tego rodzaju muzyki.

Jak widać na załączonym obrazku, to porwało publikę, która mogła bawić się w rytmie najbardziej znanych numerów DIOYY?, takich jak „We Are The Dead” czy „The Monkeys Are Coming”. Ciekawostką wartą odnotowania był cover nieśmiertelnej Nirvany, zagrany w tradycyjnym stylu, bez niepotrzebnego zszargania świętości i narażania się na otwarte noże w kieszeni co niektórych słuchaczy.

James Rushent co rusz pokrzykiwał do tłumu, skacząc koło rudowłosej basistki wyginającej się do taktów „Lets Make Out”, „Doomed Now” czy finalnego „We Are Rockstars”, po którym zespół nagle rozpierzchł się, pozbawiając płonnej nadziei co niektórych, że Brytyjczycy zagrają nieco dłużej, niż regulaminową godzinę.

Koncert Does It Offend You, Yeah? był tym, na którym w piątkową noc bawiłem się najlepiej, bynajmniej nie będąc w tym odosobniony, mówię tu zarówno o towarzyszących mi uczestnikach eventu, jak i o samych artystach. „Poland is awesome!” – czytamy na facebookowym profilu kapeli, co każe mi podejrzewać, że po tak miłym przyjęciu świetnego koncertu, odwiedzą nas jeszcze nie raz.

Szybki teleport na małą scenę, gdzie od paru minut słychać było taneczne beaty housowego duetu Logo, nierozerwalnie kojarzonego z wytwórnia Kitsune. Jednak w mojej opinii ich występ na tle poprzednich był zwyczajnie średni i przeszedł bez echa całkiem słusznie, choć takie numery jak singlowy „La Vie Moderne” skąpany w czerwono-niebieskim oświetleniu czy skrajnie francuski „Baab” z rozjechanymi syntezatorami potrafił przykuć uwagę. Dwoje producentów zagrało bardzo zachowawczo i bez fajerwerków, jednak po szaleństwach z DIOYY? taki rozluźniający set był idealny, by na chwilę ochłonąć.

Niemniej jednak chyba każdy uczestnik Selectora był już myślami przy koncercie, który dla sporej części uczestników festiwalu Selector był tym upragnionym i najbardziej wyczekiwanym. Mowa o oczywiście o występie Crystal Castles, który z miesiąca na miesiąc staje się coraz popularniejszy, również w naszym kraju. Nie jestem ich psychofanem, jednak bezsprzecznie jest coś takiego w tej muzyce, co przyciąga i potrafi uzależnić. Może to charyzma Alice? Może to obłąkane dźwięki Ethana? Jedno jest pewne – piątkowy koncert, choć ciężkostrawny i niedoskonały, na długo zapadnie mi w pamięć.

Fakt, sam obiecywałem sobie po nim wiele, może właśnie zbyt wiele, by się nieco nie przeliczyć. Ale po kolei – zarówno debiut jak i drugi album CC był dla mnie jednym z najlepszych jakie ukazały się w danych latach, jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że materiał zapisany na płytach kompaktowych jest w ich przypadku jedynie lontem, który zapalić może tylko rozhisteryzowany tłum kłębiący się pod sceną. Jak było w przypadku piątkowego koncertu? Ano, ludzi rzesza, przejęte nastolatki ucharakteryzowane na Alice Glass i gorączka wisząca w powietrzu. Światła pogasły, nastała całkowita ciemność, z której wyłoniły się dwie postacie, których pojawienie się wprawiło co niektórych w ekstazę.

Rozległy się przestery „Fainting Spells”, a publiczność po raz pierwszy dała upust swoim emocjom, które uwolniły się na dobre przy okazji jednego z największych szlagierów kanadyjskiego duetu, – „Baptism”. Zakapturzony Ethan dłubał przy swoich zabawkach nie odrywając od nich oczu, a filigranowa Alice miotała się na scenie jak opętana, dając wspaniałe widowisko. Ta dziewczyna to demon w ludzkiej skórze – skoki w tłum przy „Crimewave”, bicie się mikrofonem po głowie w rytm „Black Panther”, a wszystko to przy pięknej grze świateł doskonale współgrających z hałaśliwą muzyką Kryształów. Warto zauważyć, że setlista piątkowego koncertu była imponująca – kultowy „Alice Practice” obok „Celestica”, a „Empathy” koło „Not In Love”. I tylko wyczekiwanego „Doe Deer” zabrakło.

Odniosłem jednak wrażenie, że baterie panny Glass wyczerpywały się nieco szybciej, niż przy okazji dwóch, wcześniejszych koncertów w naszym kraju, jednak również w przypadku festiwalowego koncertu nie mogło obejść się bez podwójnego bisowania. W nagrodę otrzymaliśmy hardcorowe „Untrust Us/I Am Made Of Chalk” oraz „Yes No”, który ostatecznie zakończył electro-punkowe szaleństwo z CC, po którym nastał czas na odprężające spotkanie z Ladytron, rozgrzewających się na małej scenie. Po piekle zgotowanym przez dwoje młodych buntowników, jak znalazł.

Nie ma wątpliwości, że muzyka tego synthpopowego zespołu to materiał wysokiej próby, jednak po ich koncercie równie oczywisty jest dla mnie fakt, że na żywo ich piosenki sprawdzają się zwyczajnie słabo, zerkając na reakcję publiczności, myślę, że nie byłem w tej opinii odosobniony.

Wiadomym jest, iż dźwięki Ladytron to przede wszystkim chłód, rozmarzenie i stagnacja, jednak w przypadku występu na żywo, myślę, że mogli pokusić się o nieco większy power. Najjaśniejszym punktem na mapie była osoba Helen Marnie, która kojącym, magnetycznym głosem śpiewała w skupieniu, tonąc w krwistej czerwieni wirujących świateł.

Na uwagę zasługuję również smakowita setlista, bowiem kwartet z Liverpoolu zaprezentował najsmaczniejsze kąski spośród swojej twórczości – „Seventeen”, „International Dateline”, „Playgirl”, by wreszcie na końcu zagrać mój ulubiony numer „Destroy Everything You Touch”, który rozkręcił ospałą publikę, będąc tym samym dobrą zaprawą przed głównym koncertem pierwszego dnia Burn Selector Festival 2011, jakim był występ londyńskiego Klaxons.

Krótko przed północą, kiedy wchodziłem do namiotu Cyan Stage, słychać było już pierwsze skandowanie nazwy kapeli przez rozkrzyczany, największy tego dnia tłum, a chwilę potem, przy blasku białych świateł, Jamie Reynolds i spółka wskoczyli na scenę przy tanecznych riffach „Atlantis To Interzone”.

Sześciogodzinny maraton koncertowy nie zmęczył publiki na tyle, by występ indie rockowej gwiazdy nie zmusił ich do szaleńczego skakania w rytmie takich piosenek jak „The Same Space”, „Two Flames” czy genialnego „Future Memories”.

Można było jednak odnieść wrażenie, że w porównaniu do studyjnych wersji numerów z „Surfing The Void”, są nieco wygładzone i wyciszone. Jakiekolwiek by nie były, Klaxonsi po raz kolejny z rzędu zostali przyjęci bardzo ciepło w naszym kraju, dziwi więc nieco fakt, że zagrali w sposób lekko nonszalancki i napuszony. Wstawki w rodzaju pokrzykiwań Jamiego: „Fuck you so much!” zupełnie nie pasował do klimatu ich muzyki i takie granie „na złych” było zwyczajnie niepotrzebne.

Numery z pierwszej płyty zdecydowanie zyskały na atrakcyjności i bardzo miło było posłuchać zakurzonego „Two Receivers” czy zakręconego „Magick”. Reynolds i Righton to wokalny duet, który podobnie jak na albumach, znakomicie się uzupełnia, czuć między nimi muzyczną chemię i profesjonalizm pierwszoligowych kapel, jak w przypadku jednego z najlepszych utworów podczas piątkowego koncertu Brytyjczyków – „Valley Of The Calm Trees”. I tak, mieliśmy okazję wysłuchać przekroju całego dorobku kapeli, co jednak nie przeszkodziło w tym, by po końcowym, doskonale znanym i zagranym z pazurem „Echoes”, zespół wyszedł na scenę po wyraźnych nawoływaniach spod niej, o jeszcze jeden numer głównej gwiazdy festiwalu.

O tym jak udany był to występ, niech świadczy fakt, że zamiast jednego bisowego numeru, otrzymaliśmy trzy – tytułowy „Surfing The Void”, melancholijny „Its Not Over Yet” i garażowy „Four Horsemen Of 2012”, który ostatecznie zakończył koncert Klaxons, a ja z poczuciem satysfakcji i uczestnictwa w muzycznej uczcie, mogłem oddalić się od krakowskich Błoni, by naładować baterie na drugi dzień Burn Selector Festival 2011.

W piątkowy wieczór wystąpili również: Rubber Dots i Catz N Dogz + Frederik Ninaji

Autorem zdjęć jest Artur Rakowski, współpracownik NowaMuzyka.pl
Więcej na jego blogu reparter.blogspot.com







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy